11.09.2017, poniedziałek (... lustrzane odbicie rzeczywistości ...)

Dziennik z niełatwych czasów

Za sprawą Bartosza Szydłowskiego (reżyseria), Elżbiety Wójtowicz-Gularowskiej (kostiumy) i Dominiki Knapik (choreografia) wczoraj otworzył swoje podwoje Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, po urlopowej przerwie. Dobrze, że to był „Rejs", dobrze, że „narodowe" czytanie, dobrze, że w tydzień po „Weselu". Związki tych dwóch, jakże odmiennych, arcydzieł są zdumiewające! I choć Wyspiański, w pijanym bełkocie swoich postaci, co i rusz uderza w narodowe i patriotyczne nuty, to Głowacki, Piwowski i Karaszkiewicz - po blisko osiemdziesięciu latach - już tego robić nie muszą, chociaż wódeczka, a jakże, jest też.

Piotr Augustyniak, „nadworny filozof teatru", jak sam siebie określa, w laudacji poświęconej „Rejsowi" zwrócił m.in. uwagę na współczesny odbiór filmu. Przestrzegł przed interpretowaniem go w duchu ogłoszonej w 1981 roku teorii Jeana Beaudrillarda. Teoria ta stworzyła pojęcie tzw. symulakry, tj. sposobu zastępowania rzeczywistości znakami rzeczywistości, inaczej mówiąc kreowania rzeczywistości sztucznej, pozbawionej źródła w realności, prowadzącej donikąd. „Rejs", wg Augustyniaka, nie jest symulacją wirtualną, nie jest swoistym Matrixem. Augustyniak woli patrzeć na film Piwowskiego jak na lustrzane odbicie rzeczywistości, a nie jak na symulakrę, bo ta w gruncie rzeczy legitymizuje istniejący porządek, uprawomocnia realność, stanowiąc manipulację władzy politycznej w stosunku do obywateli. I takiej interpretacji się trzymajmy!

Trójka aktorów: Bożena Adamek, Marta Konarska, Tomasz Wysocki - jak zawsze bardzo dobrzy - i kilkunastu amatorów, statystów. Statystów, to za mało powiedziane. Są świetni, nadają tempo i kolor całemu widowisku. Młodzi i starzy, są niezwykle sprawni fizycznie i wyraziści. Wyglądają jakby wyszli z tamtego „Rejsu", a jednocześnie wtapiają się w naszą współczesność. Aktorzy czytają, na ekranie pojawiają się fragmenty filmu (i nie tylko), ale to grupa amatorów, genialnie dobranych, „robi" ten spektakl.

Stopniowo w przedstawienie Szydłowskiego wkracza coraz więcej współczesnych odniesień: zmian tekstu (podkładanie dzisiejszych wystąpień polityków), podróbek montażowych (doklejanie nowych dokrętek do starego materiału filmowego). Z początku nie podobały mi się te zabiegi, bo jakby spychały całość w rejony politycznego kabaretu. Ale reakcja publiczności i późniejsze rozmowy spowodowały, że zmieniłem zdanie. Pomyślałem, a niech tak będzie! Dla młodej publiczności, która o tamtej rzeczywistości i sztuce aluzyjnej nie ma bladego pojęcia! Rację miał Andrzej Grabowski, któremu zwróciłem uwagę, że jest to nadal film kultowy. „Tak - powiedział – ale młodzi traktują go jako dzieło pure nonsense, absurdalnego humoru, lub jako komediową obyczajówkę, a nie jako obraz społeczeństwa uwikłanego w totalitarny system polityczny." Tak, dzisiaj żeby podkreślić wymowę polityczną dzieła trzeba używać ostrych, jednoznacznych chwytów.

Analogia z chocholim tańcem w finale spektaklu dla mnie była jasna. Czy dla wszystkich?

Krzysztof Orzechowski
Dziennik Teatralny
12 września 2017

Książka tygodnia

Wybór opowiadań
Świat Książki
Edgar Allan Poe

Trailer tygodnia

Zielona granica
Agnieszka Holland
Po przeprowadzce na Podlasie psycholo...