Antagonizmy pokoleń
"Kto wyciągnie kartę wisielca, kto błazna?" - reż. Paweł Miśkiewicz - Małopolski Ogród SztukiŚwiat wokół nas jest coraz szybszy. Codziennie obserwujemy upływ czasu patrząc na budynki stawiane w coraz krótszym czasie, błyskawiczne śluby i rozwody. Rzeczywistość zmienia się w takim tempie, że ciężko za nią nadążyć. Jesteśmy tylko ludźmi i czas nam nie sprzyja. Starzejemy się niezależnie od tego, jak bardzo byśmy tego nie chcieli. Między starszymi i młodszymi otwiera się często coraz większa przepaść, wynikająca z różnicy pokoleń. Paweł Miśkiewicz dobitnie pokazuje to w swoim spektaklu „Kto wyciągnie kartę wisielca, kto błazna", powstałym wg dramatu Szekspira „Król Lear".
Już nieco „industrialna", nowoczesna przestrzeń Małopolskiego Ogrodu Sztuki przenosi nas jakby w inny wymiar. W labiryncie ze stali, betonu i szkła oczekujemy na coś, co ma się za chwilę wydarzyć. Kiedy wchodzimy na scenę (żeby dotrzeć do swoich miejsc), mijamy postaci, które wcale nie sprawiają wrażenia, że już nas zauważyły i zastygły. Wręcz przeciwnie – prowadzą szeptem rozmowy, wykonują drobne ruchy. Kiedy zaczyna się spektakl, młody mężczyzna mówi po angielsku tekst, do którego nie ma żadnego tłumaczenia. Chodzi prwadopodobnie o to, że nie zawsze musimy wszystko rozumieć z mowy młodych, która niemal „naszpikowana" jest anglicyzmami.
Następnie widzimy Jerzego Trelę, który jako poważny Król Lear wjeżdża z ręcznym urządzeniem do malowania pasów na jezdni. Wędrując po całej przestrzeni sceny, dzieli ją trochę przypadkowo, na nierówne części. Potem przepytuje córki z tego, jak bardzo go kochają. Na tej podstawie przydziela im wydzielone przed chwilą części królestwa. Otrzymują je jednak tylko dwie z nich – trzecia, która nie umie (czy też nie chce) wysłowić się na temat uczuć do ojca zostaje wydziedziczona. I niby wszystko wydaje się klarowne, jednak tu sytuacja dopiero naprawdę się komplikuje.
Cały spektakl pomyślany jest jako odwieczne przeciwstawienie się młodych starszym. W różnych odsłonach mamy kłótnie dzieci z rodzicami. Ojciec nie może dogadać się z córkami, bracia oskarżają siebie wzajemnie i prawie dochodzi do morderstwa Gdzieś wokół miotają się papierowi, zagubieni ludzie. Gra muzyka, błazen zjeżdża po wielkiej, dmuchanej zjeżdżalni. Jest jakby łącznikiem między pokoleniami. Ostatecznie sam Lear zamyka się w swoistej „szklanej pułapce", którą przemieszcza się po torach, okalających z dwóch stron scenę. Starsi pogrążają się w bezsilności i rozpaczy, której w żaden sposób nie da się zagłuszyć.
„Kto wyciągnie kartę wisielca, kto błazna" to bardzo dobry spektakl, który przede wszystkim zachwyca plastyką obrazu. Wyraźnie widać, że gra świateł i ustawienie aktorów zostało starannie przemyślane. Zwraca również uwagę świetne aktorstwo, w tym szczególnie postać Jerzego Treli. Obserwujemy doskonale zagrany dramat małego człowieka, siedzącego na wielkim białym łóżku, który zaraz wejdzie do swojej szklanej, prostokątnej kapsuły i zacznie podróż nie horyzontalną, ale zdecydowanie wertykalną. Mimo tego, że momentami można nieco zagubić się w działaniach scenicznych, to spektakl jest zaskakujący, fascynujący i na pewno nie pozostawia obojętnym.