Bajka o bardzo smutnym człowieku

„Casting I" – reż. Wojciech Romańczyk – Lubuski Teatr w Zielonej Górze

Za siedmioma ekranami, za siedmioma monitorami istniała niezwykle smutna kraina. Było to miejsce przepełnione kontrowersjami, samotnością i niepohamowanym pragnieniem bycia w blasku fleszy. Kraina ta nosiła nazwę Współczesność.

Do tego miejsca można było dostać się tylko w jeden sposób. Przekroczyć próg Lubuskiego Teatru w Zielonej Górze i szukać komnaty, za którą kryje się „Casting I" (reż. Wojciech Romańczyk). Otworzyć drzwi i idąc cały czas prosto schodami dotrzeć na sam szczyt. Były tam drzwi, które także trzeba było otworzyć. Tadam! Udało się. Wystarczyło zasiąść w jednym z foteli i obserwować mieszkańców tego świata. Było to osobliwe miejsce. Przypominało nieco plac budowy. Na środku znajdował się metalowy, trzystopniowy podest, na którym widniały hasła nawołujące między innymi do wyjawienia prawdy. Nad podestem usytuowany był ogromny ekran, który dawał poczucie, że to właśnie on wystukiwał rytm całej Współczesności. Był swoistym bożkiem. Z lewej strony stał biały parawan, oddzielający to, co znajdowało się za nim od reszty krainy. To wydzielone miejsce przypominało pomieszczenie, w którym nagrywane były wywiady do różnego rodzaju reportaży.

Miejsce intymne pozwalające na wędrówkę w głąb duszy opowiadającego. Portal, przez który było można przedostać się do najbardziej wstydliwych i intymnych wspomnień. Po prawej zaś stronie stał stworzony z palet fotel a przed nim wykonany z opon stolik. W tle można było dostrzec czarno-żółte taśmy oddzielające często tereny budowy, albo... miejsce zbrodni.(za stworzenie tej przestrzeni odpowiedzialny był fenomenalny Adam Łucki)

Mieszkańców tego świata było dwóch. Charyzmatyczny Prowadzący (Aleksander Stasiewicz) oraz tajemniczy Piotr (Jakub Mikołajczak). Pierwszy z bohaterów był niczym z pozoru kolorowa postać Jokera w ponurym mieście Gotham (reż. Todd Phillips). Miał makijaż a'la drag queen, czerwone sterczące włosy, niczym Kolczatka Knuckles. Wyróżniał się także swoim wzorzystym garniturem (kostiumy – też Adam Łucki). Wszystkie te przykuwające wzrok atrybuty nie pozwalały dostrzec prawdziwego oblicza Prowadzącego. Był narratorem, wodzirejem, Stańczykiem (podobnym do tego, z obrazu Matejki) zabawiającym każdego, kto przekroczył próg drzwi do tej krainy.

To za jego pomocą poznałam poniekąd Piotra. Ukrytego za ekranem uzależnionego mężczyznę. Jego bożki to komputer i pornografia. Kiedy bardziej uzewnętrznił się przed obserwatorami tego świata zrobiło się bardziej mrocznie. Podczas przebywania w tym miejscu można było dostrzec cyklinie pojawiające się wizualizacje (stworzone przez Wojciecha Romańczyka) w stylu podobnym do tych, jakie widniały na kanale Youtube o nazwie Kraina Grzybów. Dawały poczucie cykliczności i niczym poznańskie koziołki na rynku skupiały na sobie wzrok wszystkich obecnych. Hipnotyzowały i wciągały.

Będąc w krainie Współczesność na języku czułam słodko gorzki posmak. Na sercu został położony kamień, który powodował dyskomfort. Kraina ta przesiąknięta była samotnością. Poczuciem, że wirtualny świat pozwalał na kreowanie fikcyjnych postaci, które nie mają nic wspólnego ze swoim prawdziwym, oddychającym i czującym awatarem. W tym świecie o nazwie Współczesność prawda nie istniała. To co widziały oczy, były kreacją na potrzeby Bożka-Ekranu.

Morał tej bajki jest więc krótki i wszystkim dobrze znany: internet to narzędzie, nie świat ukochany.

Natalia Sztegner
Dziennik Teatralny Zielona Góra
20 listopada 2024

Książka tygodnia

Ulisses
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
James Joyce

Trailer tygodnia