Bal w teatrze, Bal w Operze
„Bal w Operze" - reż. Lech Raczak i Daria Anfelli - Teatr im. J. Osterwy w Gorzowie Wlkp.70 lat gorzowskiej sceny dramatycznej. W miniony weekend gorzowski Teatr im. Juliusza Osterwy świętował siedemdziesięciolecie swojego istnienia. Sędziwe mury przedwojennego neoklasycystycznego budynku, uznawanego za jeden z najpiękniejszych obiektów tego typu w całym pasie zachodnim, były w ciągu tych lat nie tylko świadkiem wielu historycznych wydarzeń, ale także artystycznym domem wybitnych osobowości, takich jak reżyserzy – Irena i Tadeusz Byrscy czy piastujący w latach 60. stanowisko kierownika literackiego Zdzisław Najder, a po nim Zbigniew Herbert.
23 kwietnia w księdze Teatru zapisały się następne ważne strony – scena główna otrzymała imię Byrskich, w teatralnym parku zasadzono drzewka upamiętniające dawnych dyrektorów, a aktorzy zaprezentowali publiczności iście wirtuozerską realizację „Balu w Operze" Juliana Tuwima.
Poemat Tuwima, przez wielu krytyków uważany za arcydzieło i najwybitniejszy utwór satyryczny dwudziestowiecznej literatury polskiej, to apokaliptyczna groteska, którą Miłosz nazywał „modlitwą do Boga o nieistnienie". Tekst napisany jako krytyka zachowania elit dwudziestolecia międzywojennego (skupionych na hołdowaniu najniższym instynktom), zapowiedź upadku ówczesnej formacji polityczno-społecznej, a także wyraz obrzydzenia poety szeroko rozumianym zezwierzęceniem współczesnego mu świata, wydaje się dziś niepokojąco aktualny. Dominująca i przemożna potrzeba rozrywki, która zastąpiła obecnie prawdziwe wartości, połączona z koniecznością przekonywania wszystkich dookoła (za pomocą póz, barwnych zdjęć, pospiesznie publikowanych postów czy lajków), że bawimy się naprawdę znakomicie, znajduje idealne (a raczej po Tuwimowsku IDEAL-ne) odzwierciedlenie w rozmaitych migawkach z „Balu...".
Ukazują one – jakby w ukrytej kamerze – wszechobecne dążenie do szpanu (futra, „paltociki Burberry" i „kiecki na kredyt"), seksualną rozwiązłość, niejednokrotnie traktowaną dziś jako drogę do dobrej zabawy („na kwadransik, seksualny kontredansik") oraz obżarstwo „elit" na bankietach, gdzie trzeba jeść modny kawior albo rzadkie ryby („smarują głodne gęby czarną mazią jesiotrową, a bieługi białe kłęby żrą od razu na surowo, [...] bo to zdrowo!") i zabierać jedzenie wprost na parkiet, żeby tylko niczego nie przegapić. Język utworu przesycony makaronizmami, egzotyzmami, potocyzmami i budowanymi na siłę rymami, tak by naśladował kosmopolityczny bełkot, ale także polityczno-marketingową nowomowę, za pomocą której do świadomości słuchaczy przemyca się opisywane w „Balu..." IDEOLO, do złudzenia przypomina zaś język współczesnych mediów, mamiących odbiorców obco brzmiącymi określeniami (takimi jak „menager", „briefing" czy „shopping"), przywodzącymi na myśl jakiś daleki, lepszy świat.
Spektakl wyreżyserowany przez Lecha Raczaka i Darię Anfelli bardzo dobrze oddaje zarysowaną w poemacie rzeczywistość. Dzięki pomysłowemu rozplanowaniu scenicznej przestrzeni, kontrastowemu zestawieniu kostiumów proroków z balowymi strojami biesiadników oraz efektownej ruchomej scenografii (stworzonej przez Piotra Tetlaka) na jednej płaszczyźnie przenikają się różne mikroświaty, co podkreśla paraboliczność utworu i tym samym uniwersalizuje jego wydźwięk. Widzowie chłoną rozbuchaną atmosferę balu, przyglądając się parom wirującym w blasku żyrandoli i cekinowych sukni, by za chwilę przenieść się na peryferie miasta, odległe wsie albo ulicę przed Operą, po której kręcą się szoferzy, tajniacy, portierzy i śmieciarze. Fakt, że na scenę wjeżdżają na zmianę fortepian i kontener z odpadkami, a każdy z obiektów jest w równym stopniu oblegany przez wymalowane ufryzowane „damy" symbolizuje dodatkowo upadek kultury, który wydarzył się niepostrzeżenie. Fortepian częstokroć nie służy już dzisiaj do grania, lecz stanowi elegancki element domowej bądź sklepowej ekspozycji, jaki można by zastąpić każdym innym obiektem. Przywodzi tym samym na myśl Norwidowski fortepian Chopina – ideał, który sięgnął bruku. Tym bardziej, że nad głowami bohaterów ciążą – powtarzane przez wieszczów z drugiego planu – słowa ponurej przepowiedni przypominającej, iż małpy z kosmicznego zodiaku tak pysznie się bawiły, kręcąc się na gwiezdnej karuzeli, że nie zauważyły, kiedy spadły w przepaść, a lecąc, wciąż jeszcze się śmiały.
Aktorzy gorzowskiego teatru doskonale odwzorowują zezwierzęcony, dziki tłum, który wiwatuje, tańczy i wije się w wielkiej zbiorowej orgii na zgliszczach kultury. Abstrahując od ogromnego tempa przedstawienia, które wytrzymują praktycznie bez żadnych oznak zmęczenia oraz kapitalnych, komicznych scen „tańca" (wykonywanego przez bohaterów zbyt pijanych, rozochoconych albo nazbyt zafrapowanych przybieraniem póz i strojeniem min, by utrzymać taneczną ramę), należy zauważyć, że udaje im się przede wszystkim bardzo trudna sztuka budowania bohatera zbiorowego. Wcielają się w poszczególne role, zlewają niemal w jeden organizm, wykrzykując na zmianę kolejne wersy i wyrazy z poematu. Raz po raz oddają sobie nawzajem pierwszy plan, nie starając się przyćmić pozostałych. I o to chyba właśnie chodziło Tuwimowi. Jego poemat nie jest wszak pieśnią zdystansowanej, niezależnej jednostki, ale kogoś, kto nieodwołalnie należy do tłumu, jest niesiony na jego fali i atakowany z każdej strony głośnymi hasłami IDEOLO.
Do niekwestionowanych zalet gorzowskiej realizacji „Balu w Operze" należy ponadto udział zespołu muzycznego (Marek Zalewski/fortepian, Marcin Stachowiak i Mariusz Nowaczyński/klarnet, Lech Serpina/skrzypce, Paweł Czyrka/kontrabas, Mariusz Lipiński i Ireneusz Budny/perkusja), który wykonuje muzykę na żywo, przyjmując rolę balowej orkiestry.
Na pochwałę zasługuje także wierność oryginalnemu tekstowi. Utwór Tuwima urzeka przecież głównie warstwą leksykalną, przesyconą językową alchemią i nawiązaniami do Apokalipsy Św. Jana. Chociaż niektóre kwestie padające ze sceny brzmią bełkotliwie czy niezrozumiale, gdyż aktorzy wypowiadają je na tak zwanym ściśniętym gardle, to wzmiankowany sposób artykulacji zdaje się stanowić przemyślane narzędzie, pomagające odwzorować emitowany – dawniej wyłącznie przez radio, plakaty i gazety, a dziś także przez telewizję i Internet – informacyjny chaos, przemycający IDEOLO dwudziestego pierwszego wieku. Przekrzykujący się nawzajem i rozmywający wypowiadane przez siebie treści aktorzy budują kakofonię podobną nakładającym się na siebie przemówieniom polityków (dyskutujących zresztą ze sobą w bardzo zbliżony, urągający zasadom kultury osobistej, sposób), rozmowom z telewizji śniadaniowych, w których nikt nikogo nie słucha i radiowym reklamom, w jakich spikerzy prześcigają się w błyskwicznym wypowiadaniu słów, by zminimalizować opłatę za czas antenowy.
Stworzona przez Raczaka i Anfelli wizja „Balu w Operze" to spójna, porywająca i jakże aktualna opowieść o zmierzchu świata wartości. Nic więc dziwnego, że po prezentacji spektaklu na sali Teatru Osterwy zapanowała poważna, a nawet nieco ponura atmosfera. Gratulacje, życzenia i miłe słowa podsumowujące dotychczasową działalność Teatru wygłoszone zaraz później przez zaproszonych gości oraz szereg odznaczeń (m.in. srebrny medal Gloria Artis dla dyrektora Jana Tomaszewicza), jakie przyznano zasłużonym aktorom i pracownikom Teatru, poprawiły jednak nastroje odbiorców, dając nam nadzieję, że dzień, który zapamiętamy jako datę końca świata kultury jest jeszcze daleko przed nami.