Berlin miasto szalone
"Cabaret" - reż. Adam Opatowicz - Teatr Polski w SzczeciniePorozrzucane walizki to główny motyw scenograficzny w spektaklu "Cabaret", który w Teatrze Polskim w Szczecinie wyreżyserował Adam Opatowicz. Sugeruje życie na walizkach, bycie w drodze, szukanie swojego miejsca w życiu oraz ucieczkę przed bolesną rzeczywistością. Niemal każdy z bohaterów jest tu "w drodze". Niemal wszystko jest tymczasowe. A przyszłość nie rysuje się różowo, raczej w kolorze brunatnym, więc bawmy się. Tymczasem.
Musical "Cabaret" oparto na książce Christophera Isherwooda "The Berlin Stories" oraz sztuce Johna Van Drutena – "I am Camera". Akcja opowieści rozgrywa się w Berlinie lat trzydziestych ubiegłego wieku. W mieście, z jednej strony gwiazd kina, filmu i rewii oraz „gorączki jazzu" i mody na taniec, a z drugiej rodzącego się faszyzmu. Wszystko to miesza się jak w tyglu, buzuje od emocji. Berlin jawi się jako miasto wyzwolone, miasto rozrywki, miasto szaleństwa i miasto strachu. Miasto wielu możliwości i miasto wielu rozczarowań. Miasto sztuki i miasto polityki. Miasto otwarte na różnorodność i miasto powoli zamykające się na nią.
Wszystko się dzieje w przelocie, wszystko nosi piętno tymczasowości. Nic nie jest dane na stałe, więc trzeba maksymalnie wykorzystać czas i bawić się do zatracenia. Zarabiać pieniądze, korzystać z szans bez nadziei na ich powtórkę. Bohaterowie musicalu dobrze o tym wiedzą. Stąd motyw podróży, pociągu i walizek, który otwiera i zamyka przedstawienie spinając je niczym klamra.
"Cabaret" to musical, więc wszystko musi się opierać na fragmentach muzycznych. Pochodzą z niego tak znane utwory jak "Mein Herr", "Maybe This Time" czy "Money Money". W szczecińskim przedstawieniu wykonują je młodzi i utalentowani artyści, w dużej mierze występujący gościnnie. Absolutnym objawieniem jest Natalia Kujawa, która jako Sally Bowles niemal rozsadza scenę. Gdzie w tym drobnym ciałku mieści się taka siła i moc? Natalia Kujawa jest wulkanem energii, zawłaszcza scenę i wbija widzów w siedzenie potęgą swojego głosu. Sally Bowles to bohaterka trochę pogubiona, trudno zrozumieć niektóre jej wybory, ale aktorka nadaje jej, oprócz rzekomego szaleństwa, wiele człowieczeństwa. Wiele wrażliwości, niezbyt widocznej na pierwszy rzut oka, skrywanej przed światem. Życie zmusiło ją do ukrywania tej wrażliwości, ale uciec od niej nie można. I, co ciekawe, najbardziej jest ona widoczna, kiedy Sally przejmuje się losem innych, a nie swoim.
Damian Aleksander jako MC jest zgoła odmienny. Jako doświadczony wokalista umiejętnie operuje głosem tworząc postać nieco demoniczną. Nie jest naiwny i bezpośredni jak Sally. Ma świadomość tego, gdzie zmierza ten szalony okręt - Berlin. Wie, że zagłada jest nieunikniona, więc resztkami sił sili się na dobry humor, który musi się udzielić innym. On ma innych bawić, zachęcać do szaleństwa. Aktor przez cały czas wykonuje ruchy, które sprawiają wrażenie mechanicznych. Jak nakręcona zabawka służąca uciesze dzieci. Jakby to wszystko zostało zaprogramowane na określony efekt. Dopiero w ostatniej scenie głos mu się załamuje i znika zrozpaczony.
Aleksander Różanek jako Ernst Ludwig to strzał w dziesiątkę. Nie dość, że aktor ma bardzo aryjski wygląd, co akurat w tym przypadku jest na plus, to jeszcze umiejętnie "dogrywa" typowego Aryjczyka, człowieka rasy panów, który chłodno i bez emocji jest w stanie unicestwić tysiące ludzi, bo mu nie pasują do ideologii. Ostatnia scena pierwszej części, kiedy na jego rozkaz wybrani mieszkańcy narodowości żydowskiej wraz ze swoimi walizkami zjeżdżają w dół na ruchomej scenie, jest bardzo wymowna.
Słabiej wypada Krzysztof Róg grający Cliffa. Jakby nie do końca się otworzył na scenie. Jakby zablokował w sobie umiejętności, które niewątpliwie posiada. Może to kwestia rozegrania i mam nadzieję, że tak.
Warto też zwrócić uwagę na duet Adrianna Szymańska i Dominik Bobryk, szczególnie w partiach lirycznych, w których pokazują delikatność, nieśmiałość i wrażliwość swoich bohaterów.
Pochwały należą się aktorom drugiego planu, którzy wokalnie i przede wszystkim tanecznie stanęli na wysokości zadania zabierając widzów do prawdziwego przedwojennego niemieckiego kabaretu.
Podobnie jest z orkiestrą pod dyrekcja Daniela Nosewicza. Bez nich to dzieło nie byłoby możliwe.
Adam Opatowicz otwiera i zamyka przedstawienie projekcjami wideo i choć nie lubię tego typu rozwiązań w teatrze, tutaj znajduje to uzasadnienie. Scena początkowa, kiedy Cliff i Ernst poznają się w pociągu jadącym do Berlina, oraz końcowa, kiedy Cliff wyjeżdża zostawiając za sobą wspomnienia, są bardzo udane i bardzo wymowne. Podobnie jak ostatni obraz prezentujący współczesne manifestacje nacjonalistów. My wiemy, do czego to może doprowadzić, ale czy oni to wiedzą?
"Cabaret" to pierwszy musical, który powstał w rozbudowanym Teatrze Polskim na nowej Scenie Włoskiej. Jeżeli jacyś maruderzy mieli wątpliwości, czy warto było budować tak duży teatr, to po tym przedstawieniu dostaną odpowiedź.
Premiera 14 października 2023.