Brunatny świat Wiśniewskiego
"Zmierzch bogów" - reż. Grzegorz Wiśniewski - Teatr Wybrzeże w GdańskuOstatnimi czasy w teatrze popularne stały się inscenizacje dzieł filmowych. ,,Persona" Bergmana została wystawiona przez Grzegorza Wiśniewskiego w Teatrze Wybrzeże. Stała się inspiracją dla nieukończonego projektu Krystiana Lupy pod tym samym tytułem. Maja Kleczewska w Opolu podjęła się wystawienia arcydzieła Viscontiego ,,Zmierzch bogów". Kolejnym przedstawieniem z tego swoistego cyklu stała się również adaptacja tego najbardziej znanego dzieła włoskiego reżysera. Grzegorz Wiśniewski, laureat nagrody Swinarskiego, przedstawił w Gdańsku jedno z najbardziej intrygujących przedstawień ostatnich lat
W czasach teatru postdramatycznego sceniczna gra ze "Zmierzchem bogów" jest bardzo trudna. Visconti wyreżyserował dzieło monumentalne, chociaż jednocześnie niezwykle wyrafinowane. W razie jakichkolwiek zmian w tekście scenariusza łatwo o intelektualną mieliznę – Wiśniewskiemu udało się z tego wybrnąć. Zasadnicza zmiana dotyczy głównie początku spektaklu. Niewinna Żydówka, uwiedziona później przez Martina, stoi i wpatruje się w publiczność, gdy z offu słychać głos młodego von Essenbecka. Cięcie – scena z "Makbeta". Trzy wiedźmy, uosobione przez SS-manów, przepowiadają przyszłość Friedrickowi, jego wzlot i upadek. Od tego momentu Wiśniewski kadruje wszystkie pozostałe sceny. Wzmaga to poczucie, że faktycznie widz ogląda dzieło filmowe. Wspomniany kolaż z Szekspirem nie szkodzi Viscontiemu. Jak się później okaże, będzie miał niebagatelne znaczenie dla interpretacji.
Wiśniewski usuwa wszystkie sceny dziejące się poza domem Essenbecków. Centralnym punktem sceny pozostaje stół – symbol czegoś trwałego, niezmiennego. Reżyser rozbija jednak tą dekoracją świat Viscontiego na trzy światy – rodziny, społeczeństwa i metafizyki. W dramacie Essenbecków widz orientuje się od razu, dzięki sprawnej realizacji nie potrzebuje nawet uprzednio oglądać filmu. Zawdzięczać to może głównie świetnemu aktorstwu – poziom jest wysoki i niezwykle wyrównany. Należy jednak wyróżnić Mariusza Bonaszewskiego jako rozchwianego, niepewnego siebie Fredericka i Dorotę Kolak jako Sophie, Lady Makbet Viscontisowskiego uniwersum. Blado wypada Martin (Piotr Domalewski), brakuje mu demonizmu i chorej osobowości pierwowzoru filmowego, a nic w zamian nowego nie pokazuje. Szkoda postaci.
Z jednej strony Wiśniewski przedstawia proces rodzenia się zła. Nie bez znaczenia jest fakt, że Assenbach Mirosława Baki stoi tak naprawdę z boku. Filmowy SS-man, przez wielu uważany za siłę napędową wydarzeń w "Zmierzchu…", jest postacią z zewnątrz. Prawdziwy gniew rodzi się w samej rodzinie. Wstawka z Szekspira tylko uzasadnia ten pogląd – Makbet nie zabija, bo tak mu przepowiedziano, ale dlatego, że jest z gruntu słaby. Najlepiej widać to na przykładzie Fredericka. Dominujące w spektaklu barwy błękitu i czerwieni rozgraniczają światy: oficjalny i ukryty, erotyczny. Purpura zlewa się z kolorem flagi III Rzeszy. Martin ma pretensje do matki o to, że całe życie ubierała go jak dziewczynę. Podobnie było z Herkulesem, którego rodzicielka chowała przed dojrzałością. Herkules nie był człowiekiem, ale nie był już bogiem. Takimi "herosami" wydają się być naziści – zwierzęcy, chociaż już półbogowie. Zło rodzi się z niekontrolowanej natury. Nieprzypadkowe są konotacje Viscontiego i Wiśniewskiego z Freudem, choć to już nieco oklepane inspiracje.
"Zmierzch…" brzmi niepokojąco w rozchwianej moralnie Europie. Gdy neonaziści weszli w wyborach do niemieckiego parlamentu, a w siłę rosną nacjonalistyczne ruchy. Ludzie mają krótką pamięć.
Choć zmiany Wiśniewskiego w adaptacji dzieła Włocha są nieznaczne, przedstawieniu można zarzucić wtórność tez. Nie zmienia to faktu, że gdański spektakl jest świetnie wyreżyserowany, kolaż z "Makbetem" pokazuje zaś ponadczasowość obu dzieł. Co najważniejsze, struktura widowiska nie ucieka w przeintelektualizowanie typowe dla wielu współczesnych przedstawień. Visconti nie jest łatwym partnerem, dlatego tym lepiej, że twórcy "Śniegu" udało się z nim znaleźć wspólny język.