Cette danse n'est pas macabre (Ten taniec nie jest makabryczny)
„Joker: Folie à Deux" - scen. Scott Silver, Todd Phillips - reż. Todd Phillips – USAJeden więzień mówi do drugiego: "opowiedzieć ci żart, czy cię zabić?". "Opowiedzieć żart" odpowiada. Tamten go jednak zabija. Ale tak naprawdę nie ma ani więźnia, ani żartu. Są tylko halucynacje z niedożywienia. I śmierć. C'est la vie.
Nowy „Joker" jest niesatysfakcjonujący. Niestety. Pełna napięć część pierwsza nie musiała mieć kontynuacji, ale pogłoski o tym, że zrobią z tego musical były bardzo ekscytujące. Bo co lepiej odda groteskowość postaci morderczego błazna, jak nie odklejone numery taneczno-muzyczne?
I jako musical „Folie à Deux" działa super. Jest dobra zasada, że w fragmenty muzyczne powinny służyć akcji; że poprzez śpiew i/lub taniec postacie podejmują decyzje, zmieniają siebie, innych, lub świat. Ale nie tutaj. Nie wiadomo kiedy śpiewa się naprawdę, a kiedy widzimy wyobraźnię Jokera, lub Harley. Więc czy ma to wpływ na rzeczywistość? Niezbyt. Ale to właśnie w nierzeczywistości rozgrywa się najważniejsza część filmu. To tam postaci mówią prawdę i odsłaniają swoje karty.
A songi są kapitalne. Relacja głównych bohaterów rozgrywa się w kontraście między gładkim, choć dymnym śpiewem Lady Gagi i drapiącym gardło głosem Phoenixa. Słychać głównie jazz na kontrabasie, perkusji i zgrzytających zębach, ale zdarzają się też numery big bandowe, podczas których zupełnie odlatujemy poza rubież prawdopodobieństwa. W szafie grającej mamy chociażby „For Once In My Life" Steviego Wondera, „Bewitched, Bothered and Bewildered" z musicalu „Pal Joey", czy (moje ulubione) „(They Long to Be) Close to You" Burta Bacharacha i Hala Davida (choć wersja „the Carpenters" jest nadal najlepsza).
A jak się do tego ruszali! Znacie to uczucie, jak wracając nocą z randki serce, podjudzane muzyką w uszach, każe Wam niekontrolowanie tańczyć? To cały „Joker". Im większe emocje wewnątrz, tym odlatujemy dalej. Momentami Joker i Harley (Lady Gaga) przenoszą się do swojego własnego fikcyjnego Late Night Show. Jest cała scenografia, świetne kostiumy, światła...
Więc skąd to uczucie niespełnienia? Stety-niestety „Joker", oprócz musicalu, jest również dramatem sądowym. I tutaj nie jest tak kolorowo. Dramatyczne przesłuchania świadków, odkrywanie warstw psychiki morderców, ekscytujące przemowy końcowe – to nie tutaj niestety. Najwięcej wprowadza postać Harley. Jest zaskakująca, przebiegła, a jednocześnie w pełni czytelna. No bo wiadomo, jak się ma Lady Gagę w zespole, to trudno, żeby było źle.
Jednak poza nią nie dowiadujemy się niczego nowego o Jokerze, Arthurze, Gotham, czy czymkolwiek. Oglądamy proces sprawy, której byliśmy naocznymi świadkami w pierwszej części. Na początku czuć jeszcze pewne napięcie – może ktoś rzuci się na strażników więziennych? Może w sądzie ktoś się rzuci na świadka z nożem? Może coś zaraz wybuchnie? No i w pewnym momencie wybucha, ale niewiele z tego wynika. Deus ex machina prowadząca do odpowiedzi, którą usłyszeliśmy już wcześniej.
Są bodaj trzy/cztery ujęcia, w których radiowozy wiozą Arthura Flecka do więzienia. Samochody, panorama miasta, niebo, wszystko ostre, i widoczne, i jakże przez to przyjemne. Bo „Joker" jest piękny. Wszystko się spina kompozycyjnie, scenografia jest boska, a światła i kolory są już kultowe. Jest tylko jeden problem: prawie wszystko jest zbliżeniem, lub planem średnim na niskiej głębi ostrości. Azyl Arkham i całe Gotham jest zimne, mokre, beznadziejne, ale nieprzyjemnie klaustrofobiczne. I jasne, ciasnota kadru jako symbol udręczonego umysłu jest spoko, ale wypadałoby ten łeb czasem przewietrzyć.
Fajnie to jednak działa na poziomie meta. Bo pierwszy „Joker" romantyzował przemoc Arthura – taka to natura pokazywania narodzin mordercy. A „Folie à Deux" zupełnie skompromitował Jokera. Teraz jest zwykłym frajerem. Po prostu. Jest bierny, konformistyczny, brak mu celu. Kierują nim strażnicy Arkham, lub jego adwokatka, czy media. Nawet scena, w której Arthur samego siebie broni w sądzie wychodzi na jego niekorzyść wizerunkową. Raczej za takim Jokerem tłumy nie pójdą.
Niestety, kiedy świetny musical jest jedynie reakcyjny wobec nieciekawej akcji dramatu sądowego, to film się dłuży. „Joker", to dosyć długi, ale ładny żart, który być może powinien być jednak wierszem. I tak jak Norm Macdonald lubi przeciągać swoje historie do granic, to jego puenty są bardziej absurdalne i komiczne w swej drętwocie. Tutaj puenta jest. I jest ona w porządku. I na tym skończmy.