Co widzisz w tafli wody?

„Anioły w Ameryce" – aut. Tony Kushner – reż. Krzysztof Warlikowski – Nowy Teatr w Warszawie

Rozsiądź się wygodnie w fotelu Drogi Widzu. Wstrzymaj oddech i pozwól zanurzyć swoją głowę w zupełnie nieznanych wodach, niczym podczas obrzędu chrztu. Daj włączyć się w ten magicznie wykreowany przez Krzysztofa Warlikowskiego świat. Poczuj na swojej skórze krople niezwykłej sztuki. Popłyń z tym nurtem.

Pomimo braku umiejętności pływania zupełnie nie miałam ochoty opuszczać tego oceanu przeżyć, jaki został stworzony na deskach Nowego Teatru w Warszawie podczas spektaklu „Anioły w Ameryce". Ten pięciogodzinny seans (wydawać by się mogło, że koszmarnie długi) w rzeczywistości zupełnie nie był koszmarem. Był to przepiękny i nieco gorzki sen, skłaniający do refleksji nad istotą człowieczeństwa. Warlikowski w subtelny sposób poprzez różnorakie symbole splótł ze sobą nierozerwalnie sferę sacrum ze sferą profanum.

Kiedy zdecydowaliśmy się zanurkować w bezkresną nowojorską przestrzeń wypełnioną możliwościami i pozorną wolnością, które były ulotne, jak bańki mydlane mogliśmy zetknąć się z jakże ascetyczną, lecz rozległą scenografią (stworzoną przez Małgorzatę Szczęśniak). Na scenie znajdowała się konstrukcja tworząca coś na wzór mieszkania. Z prawej i lewej strony były duże i szerokie drzwi. Ściany w połowie pokryte były tworzywem imitującym lustro- zniekształcały one obraz, tym samym tworząc rzeczywistość podobną do tej na obrazie Moneta „Impresja wschód słońca". To co widzieliśmy w odbiciu stawało się rozmyte, niewyraźne, niedookreślone. Mogliśmy zadać sobie pytanie... Czym było to co widzieliśmy? Co było prawdą, a co tylko wytworem naszej wyobraźni? Poprzez tak prosty z pozoru zabieg nasze myśli powędrowały w kierunku filozoficznych rozważań. A to był dopiero początek.

Kierując swój wzrok ku podłodze mogliśmy ujrzeć czerwone róże – w chrześcijaństwie uznawane są za symbol aniołów i ludzi zbawionych. To sprawiło, że mieliśmy poczucie, iż mistyczne istoty były już wśród nas, chociaż ludzki wzrok jeszcze ich nie dostrzegł. To było właśnie przepiękne w tym spektaklu. Nie potrzeba było w nim miliona rekwizytów. Tak naprawdę pierwsze skrzypce grała tam wyobraźnia widza. Poza kanapą, krzesłami, stołem, mównicą, łóżkiem szpitalnym nie było tam nic więcej. Brak zbędnych „upiększaczy". Piękno przestrzeni wynikało z wyobraźni, muzyki (Paweł Mykietyn) i fenomenalnej gry aktorskiej. Teatralna przestrzeń poprzez grę światłem (Felice Ross) stawała się miejscem niezwykłym. W odpowiednich momentach światło przenosiło naszą uwagę w konkretne punkty, a wątki przeplatały się tworząc typowo filmową, dynamiczną narrację.

„Anioły w Ameryce" to wielowątkowa historia o ludziach rzuconych w brutalny prawniczy świat. To opowieść o zakazanej homoseksualnej miłości, o jej skutkach (zdrowotnych i tych emocjonalnych). To wędrówka wraz z bohaterami przez ich wyboistą drogę.

Każdy z nas mógł odnaleźć chociaż część siebie w poszczególnych postaciach. Joe (Maciej Stuhr) pragnął w końcu odkryć swoje prawdziwe ja, Harper (Maja Ostaszewska) próbowała nie popaść w szaleństwo mierząc się z trudną, otaczającą ją rzeczywistością a Prior (Tomasz Tyndyk) zmagał się z wyniszczającą chorobą. To wszystko nie brzmiało zbyt obco prawda? Przecież „człowiekiem jestem i nic co ludzkie nie jest mi obce" jak pisał Terencjusz, a nie ma nic bardziej ludzkiego niż miłość, cierpienie i choroby. Mimo upływu lat (premiera tego spektaklu miała miejsce blisko 17 lat temu) aspekty, do których odnosił się Warlikowski jest nadal aktualna, co tym bardziej poraża w odbiorze.

Każdej z postaci towarzyszył tytułowy Anioł. Niczym w modlitwie „Aniele Boży stróżu mój, Ty zawsze przy mnie stój". Przybierał różne postaci. Każdy mógł go dostrzec w kimś ze swojego otoczenia. W pielęgniarzu, czy panu z biura podróży. Osoby te stanowiły swego rodzaju , drogowskaz pomagający bohaterom w wędrówce. Pełny nienawiści Roy (Andrzej Chyra), lękający się o własne uczucia Louis (Jacek Poniedziałek), czy zagubiona i myląca jawę ze snem Harper potrzebowali swoich aniołów, by żyć. Rano, wieczór, we dnie, czy w nocy mistyczne postacie zjawiały się na czas, stanowiąc bezpieczną przystań w czasie sztormu.

Sztukę Warlikowskiego odczytywałam jako metaforyczną opowieść o przybieranych przez ludzi maskach. Na myśl przyszedł mi obraz Wojciecha Weissa „Autoportret z maskami", ze względu na dostrzegalny przeze mnie w spektaklu topos theatrum mundi, ukazujący ludzi jako aktorów w teatrze zwanym życiem. Szczególnie bliscy byli dla mnie Joe i Harper, którzy ratując swój statek-małżeństwo na wzburzonych wodach codzienności próbowali odnaleźć siebie. Odgrywanie ról przypisanych przez społeczeństwo sprawia, że jedynie w ciemności możemy być wolni. W ciemnych pokojach z dala od świata, w zakamarkach swoich myśli. Tam kryje się wolność, do której każdy powinien mieć prawo. Tę ciemność powinno rozjaśnić światło, które przychodzi wraz z aniołami.
Idąc za Poświatowską w wierszu „Lustro" „stałam naga naprzeciw wielkiego lustra. A potem zasłoniłam oczy twoje żeby nie widzieć i nie czuć samotności (...)"

Patrząc na swoje odbicie w tafli wody zastanów się co czujesz? Co jesteś w stanie w nim dostrzec, zanim przyjdzie po Ciebie Twój Anioł?

Natalia Sztegner
Dziennik Teatralny Zielona Góra
6 lipca 2024

Książka tygodnia

Ulisses
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
James Joyce

Trailer tygodnia