Czary, czyli dobro
"Tajemniczy ogród" - reż. Sullivan Lloyd Nordrum - Teatr im Fredry w Gnieźnie - foto: Dawid Stube - mater. TFG"Tajemniczy ogród" w Teatrze im Fredry w Gnieźnie jest spektaklem, którego przesłanie jest proste i brzmi: "świat jest dobry". Dotarcie do niego jednak zajmuje zbyt dużo czasu - reżyser, szczególnie w drugiej części, buduje kolejne sceny, które trwają i trwają. Niemniej jest to przedstawienie przenikliwe, solidnie zrealizowane i zagrane, z dużą dawką emocji.
"Tajemniczy ogród" to samograj. Historia o Mary, która trafia do domu wśród wrzosowisk i tam wywraca - w sumie trochę niechcący - życie jego domowników do góry nogami jest prosta, wdzięczna, zrozumiała. Znamy ją z wciągającej powieści pióra Frances Hodgson Burnett oraz kilku udanych, choć oczywiście wtórnych wobec książki, ekranizacji filmowych. Sięgają po nią również reżyserzy teatralni. Jednym z nich jest Sullivan Lloyd Nordrum, który zrealizował właśnie "Tajemniczy ogród" w ramach cyklu Międzynarodowe Rezydencje Artystyczne w Teatrze im. Fredry w Gnieźnie. Jak mu wyszło?
Reżyser postanowił być dość wierny książkowemu pierwowzorowi, którą na potrzeby teatru zaadaptowała Maria Spiss. Akcja opowieści toczy się w wiktoriańskiej Anglii, co sugerują kostiumy bohaterek i bohaterów z pomysłem zaprojektowane przez Fridę Vige Helle. Czepki, halki, pantalony, sukienki z falbanami czy kuperkiem, peleryny, kapelusze i inne elementy garderoby sprzed lat w intensywnych odcieniach są bardzo wyrazistym składnikiem tej inscenizacji.
Nad sceną z kolei zawisło pięć kolistych konstrukcji z opadającymi na nią jasnymi płótnami, które jednocześnie tworzyły tajemniczą aurę domu, w którym zjawiła się Mary, jak również skrywały w sobie tytułowy ogród. Można rzec, że same w swojej istocie były olbrzymimi kwiatami, które rozkwitały wraz z rozwojem fabuły czy też kolejnymi wejściami Mary (a później Mary w towarzystwie) do ogrodu. Taki pomysł inscenizacyjny - ciekawy, intrygujący - zdominował co prawda silnie przestrzeń gry, ale aktorzy sprawnie i gibko go ogrywali, tworząc szybko kolejne miejsca akcji.
Co udało się reżyserowi bezbłędnie, to zbudowanie klimatu posępnego domostwa wśród wrzosowisk. Wprawiane w ruch półprzezroczyste zasłony uskuteczniały nastrój jakiejś niesamowitości, tajemnicy, miało się wrażenie, jakby czyhały za nimi duchy. Dziwność tę potęgowały odgłosy - ni to zawodzenia wiatru, ni to płaczu jakiegoś dziecka. Rzecz jasna rezolutna Mary dotarła do sedna sprawy, poznając w ten sposób Colina. Z kolei sceny "na zewnątrz" zyskiwały świetlistość. I żywiołowość - dzięki wprowadzeniu animowanych przez aktorem kukiełek zwierząt zapraszających do radosnej zabawy wśród przyrody. Warto też zaznaczyć, że reżyser zgrabnie połączył te dwie przestrzenie: domostwa i ogrodu - czy to właśnie poprzez grę płótnami czy roślinne motywy pojawiające się na pokojowych ścianach.
Nie wiem, czy tempo spektaklu chwilami nie powinno być żywsze, akcja bardziej dynamiczna, dialogi krótsze i mniej statyczne. Przyznaję, że momentami odwracałam uwagę od sceny, błądziłam gdzieś myślami, spoglądałam na zegarek. Chyba nie spodziewałam się tak dużej dawki filozoficznych dywagacji ze strony młodych bohaterów. Zmęczyła mnie trochę powolność, z jaką następowały po sobie kolejne sceny - choć były one intensywne i pełne napięć. Doceniam ich pietyzm, a także sposób przedstawiania i wykonania ich przez zespół aktorski na czele z Kamilą Banasiak jako Mary i Michałem Karczewskim w roli Colina.
Oboje ci bohaterowie przechodzą na naszych oczach kolosalną przemianę. A ich przeobrażenie pociąga za sobą kolejne zmiany - w bliskich, w otoczeniu, w światopoglądzie.
Dzieje się tak za sprawą przyrody, miejsc, nabywanych z czasem doświadczeń i innych ludzi. Za sprawą czarów jak mówi Colin, a które mama Dicka - jednego z najbardziej pozytywnych i najmniej pretensjonalnych bohaterów - nazywa po prostu dobrocią, która w nas tkwi i która wydobywa się na zewnątrz dzięki jakiemuś impulsowi czy też kilku impulsom. Tak jak roślina, która przebija się przez warstwę ziemi na powierzchnię dzięki wodzie i słońcu.
Tak jak ogród, który staje się piękny dzięki troskliwej ręce ogrodnika.