Człowiek jest hermafrodytą
"Kocha, lubi, szanuje" - reż. Marek Brand i Anna Haracz - Teatr Zielony WiatrakKiedy Święty, niech będzie błogosławiony, stworzył człowieka – stworzona została hermafrodyta. [Midrasz Raba Bereszit 8:1]
Jak powiada rabin Boaz Pash* z Krakowa według Talmudu pierwszy człowiek posiadał dwie twarze i dwa zestawy cech płciowych – zarówno męskie jak i żeńskie, oddzielone od siebie i składające się na jedno ciało. Każdy z tych „zestawów" otrzymał własną „twarz" (rozumianą tu jako tożsamość i osobowość). Midrasz zgadza się z Talmudem co do tego, że pierwszy człowiek charakteryzował się zarówno męskimi jak i damskimi cechami, z tą różnicą, że według Midrasza cechy te były wymieszane i pierwszy człowiek miał tylko jedną twarz.
Rabin Klonimus Kalman postrzega te dwie opinie jako dwa różne podejścia do życia:
Kabała uczy, że „męskość" i „żeńskość" to specjalne charakterystyki: „męskość" to działanie, oddziaływanie i dawanie materii temu światu. „Żeńskość" to otrzymywanie, absorbowanie i nadawanie kształtu. Dla przykładu – mężczyzna przynosi do domu warzywa z pola, kobieta przyrządza z nich sałatkę i gotuje z nich obiad.
Czy po kilku tysiącach lat i zapoznaniu się ze wszystkimi starożytnymi, współczesnymi, genderowymi, ponowoczesnymi i jakimikolwiek koncepcjami wiemy dużo więcej o naturze mężczyzny i kobiety, czyli człowieka ? Odpowiedź na to pytanie można znaleźć w Teatrze w Blokowisku podczas 50. minut spotkania między domami z betonu, w których wolna miłość nie ma najlepszych warunków rozwoju. Marek Brand napisał tekst i zaprosił do współpracy reżyserskiej i aktorskiej Annę Haracz. To drugi wspólny projekt Teatru Zielony Wiatrak prowadzonego przez Branda: reżysera, aktora, dramatopisarza i czołową postać wybrzeżowego offu oraz Kino Variatino prowadzonego przez Haracz: tancerkę, pedagożkę i joginkę wg metody Iyengara w stopniu Introductoty II oraz Vinyasa Krama Jogi. To także 24 tytuł teatru Marka Branda.
Po talmudycznym intro Luiza i Maurycy przenoszą nas do współczesności. Rozpoznajemy kolejne figury odwiecznej gry, walki, rywalizacji między osobami tworzącymi związek emocjonalny. Nasi bohaterowie nie są herosami, prezentują dość typowe dla wrażliwych jednostek dylematy rzeczywistości, w której nie da się żyć, a nie ma wystarczającej odwagi lub tchórzostwa na podjęcie jedynej, logicznej decyzji. Oglądamy teatr w teatrze, Luiza i Maurycy wentylują się kosztem partnera, nawzajem obwiniają, niszczą, ale irracjonalna więź nie pozwala im rozstać się ze sobą lub z życiem. Rzecz o słabości płci, pragnieniu miłości, empatii i wspólnoty – niby wszystko to znamy z życia i sztuki, ale...
Marek Brand konsekwentnie buduje swój sceniczny świat. Poza incydentalnymi „wyskokami", jak inscenizacja klasyki, mówi o sprawach najważniejszych bardzo osobistym tonem, nieco pod prąd „obowiązujących" mód. Mały realizm, pomysłowość, prawda psychologiczna, outsideryzm (lub wycofanie – za mało jeszcze wiem o autorze, by ujednoznacznić), przywiązanie do elementarnych wartości, swoisty humor i... ciepło – to chyba główne składniki tego teatralnego kosmosu. Ważną cechą propozycji reżysera „Drapaczy chmur" jest komunikatywność – to coraz rzadsza cecha we współczesnym, ambitnym, polskim teatrze. Nie rezygnując z filozoficznego backgroundu oraz nasycenia pojęciowego i kontekstowego, bohaterowie młynarza z Zielonego Wiatraka mówią do nas, o dziwo!, zrozumiałym językiem. Po raz kolejny już bardzo dobra muzyka (tym razem Tomasz Kobieli i Wojciech Masiaka) pozwala widzom unieść się kilka stóp nad ziemię. Jest kilka scen zapadających głęboko w pamięć (moja ulubiona Prawda-Nieprawda), jest magia teatru, tylko trzeba troszkę się otworzyć. Brand i Haracz grają bez ozdobników, tworząc wiarygodne portrety zagubionych przed nieuchronnym, fizycznym końcem świata (etyczny dawno już za nami) wrażliwych homo sapiens. W niekończącej się walce Jej z Nim wygrywa ...
Wpadnijcie do Plamy, na Zaspę, gdzie kiedyś latały samoloty, a dzisiaj są murale, by poznać odpowiedź. Warto.