Czy pojął choć jeden?
„Jesus Christ Superstar" – reż. Jakub Wocial, Santiago Bello – Broadway w PolscePółmrok. Zakapturzone postacie trwające w milczącej obecności. Dojmujący zapach kadzidła. Promień światła, który przenika mrok. Takie wrażenia już od wejścia na widownię oferuje tylko Jesus Christ Superstar w Teatrze Rampa! Jeden z najbardziej, jeśli nie najbardziej, kontrowersyjny tytułu w historii.
Bulwersował wszystkim - od formy rock opery, nieprzystającej do tematyki ostatnich dni życia Chrystusa, przez interpretację wątków biblijnych i przekaz płynący z piosenek, aż po wątek Marii Magdaleny i kolor skóry aktora wcielającego się w rolę Judasza w wersji filmowej. Jak co roku w okresie Wielkiego Postu ten nieśmiertelny tytuł powraca do Teatru Rampa w Warszawie.
Opowieść o ostatnich dniach życia Jezusa i jego śmierci jest świetnym materiałem wyjściowym. Niesamowite jest to, że każda inscenizacja Jesus Christ Superstar może pokazać tę historię trochę inaczej i widać to wyraźniej niż w jakiejkolwiek innej sztuce. Reżyserzy, Jakub Wocial i Santiago Bello, pomysł ewidentnie mają i muszę przyznać, że ze wszystkich wersji tej rock opery jakie widziałam, w tej widać zdecydowanie najbardziej inwencji twórców. Czuć tu olbrzymie ciepło w stosunku do oryginału i pełne zaangażowanie całej obsady. Na scenie widzimy wielkie nazwiska - Jakub Wocial, Natalia Piotrowska-Paciorek, Przemysław Niedzielski Maciej Pawlak. Na mnie największe wrażenie zrobił jednak Maciej Nerkowski w roli Piłata. Świetnie ukazał bezsilność tej postaci wobec rozgorzałego tłumu i jej tragizm w obliczu historii. Bardzo ciekawe i odświeżające jest także obsadzenie kobiet w roli faryzeuszów – Agnieszka Fajlhauer i Brygida Turowska idealnie odnajdują w tych postaciach.
No i oczywiście nie można nie wspomnieć o człowieku, który jest duszą tego spektaklu – reżyserem, organizatorem wydarzenia oraz odtwórcą (na zmianę!) roli Jezusa i Judasza. Ja miałam przyjemność oglądać go jako Jezusa i jest to wrażenie niezapomniane. Wocial czyni jego postać mocno wycofaną, refleksyjną, a przy tym zupełnie nie pozbawioną ikry, którą tak dobrze widać chociażby w piosence „Everything's Alright" „The Last Supper", czy „Gethsemane". Ta ostatnia jest zresztą najlepszą manifestacją jego zdolności wokalnych. Pozostaje mi wierzyć, że jeszcze kiedyś zdołam wrócić do Rampy by móc ujrzeć go w roli Judasza.
W tej inscenizacji mamy jedną dodatkową postać, której nie było w oryginale. Dominika Łakomska, cała na biało, w obsadzie nazwana Przeznaczeniem, chociaż mnie przypominająca bardziej Boga Ojca. Jej postać to milcząca obecność, która przez cały spektakl przemierza scenę, przechadza się między widzami i obserwuje. Żadna scena nie wywarła na mnie tak piorunującego wrażenia jak kiedy w trakcie „The Last Supper" Jezus wybucha, wyrzuca apostołom, że go nie rozumieją, podważa sens swojego dzieła i próbuje opuścić zgromadzonych, ale po odwróceniu napotyka chłodny wzrok tej milczącej postaci w bieli. To chwila pełna napięcia, bo chociaż oni tylko bez słowa na siebie patrzą, a w tle toczy się sprzeczka apostolska, to widz ulega wrażeniu, że widzi wyciągnięty palec boży i słyszy zimne: „No już, wracaj tam".
No to teraz parę słów krytyki, bo doczepić się można właściwie tylko do dwóch kwestii. Pierwszą i najważniejszą jest na prawdę fatalne nagłośnienie. Nie potrafię wskazać przyczyny, gdyż dla przykładu Jakuba Wociala czy Natalię Piotrowską-Paciorek (Marię Magdalenę) słychać niemal perfekcyjnie. Natomiast z utworu Szymona Zeloty (Przemysław Niedzielski), ciężko wywnioskować o co mu w zasadzie chodzi. Mocno niezrozumiałe pozostają także niestety partie Judasza w wykonaniu Macieja Pawlaka. To na prawdę krzywda dla tak zdolnej obsady i znaczne utrudnienie dla widza. Druga sprawa mniej może jest zarzutem wobec tej inscenizacja, a zmierza bardziej w stronę krytyki ogólnej. Z pewnością jestem w mniejszości jeśli chodzi o brak zachwytów nad tłumaczeniem Wojciecha Młynarskiego i Piotra Szymanowskiego, ale mam ku temu bardzo konkretne powody. Znając dobrze wersję oryginalną da się zauważyć na prawdę poważne ingerencje w treść utworów.
Najsilniejszą stroną tekstów "Jesus Christ Superstar" jest właśnie ich bezpośredniość i dosadność, może nawet pewna brutalność, której tłumaczenie po prostu nie oddaje. Dla przykładu wers "Jesus must die" (Jezus musi umrzeć") przetłumaczony jest jako "Ta gwiazda musi zgasnąć". Bardzo poetyckie, ale niestety nie wywołuje takiego efektu jak oryginał. Co więcej tłumacze z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu zdecydowali się nieco skrócić niektóre utwory, co jest wręcz bulwersujące. Raz dlatego, że tak dobre piosenki na to nie zasługują, dwa - bo czasem odziera to utwór z pierwotnego znaczenia. Przykładem "Hossana", która z piosenki o narastającym napięciu i coraz bardziej niepokojącym charakterze zmienia się w całkowicie pogodny hymn na część Jezusa. Jako miłośniczka teatru i oddana fanka „Jesus Christ Superstar" apeluję o sprawiedliwsze tłumaczenie!
Niezależnie od tego wszystkiego inscenizacja Jakuba Wociala i Santiago Bello jest warta uwagi, głównie przez swoje bardzo oryginalne rozwiązania sceniczne. Nie mam tu na myśli tylko tej chłodnej obecności w bieli, ale także wiele innych. To scena biczowania gdzie kolejne ciosy to uderzenia zakrwawionych rąk, to stale obecny na scenie krzyż. Wybrzmiewają tu pewne klamry fabularne, które nie w każdej wersji spektaklu są wyraźne. Większa niż zazwyczaj jest paralela między Marią Magdaleną, a Judaszem, który na początku szydzi z Marii ze względu na sposób w jaki zarabia, a sam kończy ze srebrnikami w ręce za jeden pocałunek. Ale przede wszystkim widać tu i czuć desperację Jezusa targanego wątpliwościami czy jego misja do kogoś trafi, czy ktoś go zrozumie, czy jego dzieło przetrwa. I każda kolejna scena utwierdza nas w przekonaniu, że jego obawy nie są bezpodstawne.
Zaczyna się, całkiem niewinnie, od sposobu traktowania Marii Magdaleny, następnie konfliktu o drogi olejek . I Jezus próbuje przekonać swoich uczniów, żeby nigdy nie próbowali być dla innych. Dalej stara się przekonać uczniów, że walka zbrojna w żadnym przypadku nie jest drogą do celu, a on sam nie jest maszyną do robienia cudów. A później go aresztują i to jest początek upadku - Piotr trzy razy się zapiera, Judasz popełnia samobójstwo, banda dziennikarzy zadaje sensacyjne pytania, Herod wymaga cudów, a tłum, wcześniej tak przychylny Nauczycielowi, teraz żąda jego śmierci. Wszyscy osądzają. W finałowym "Superstar", gdy Jezus dźwiga swój krzyż, Ci sami ludzie, cali na biało, z krwią na rękach, sławią jego imię w radosnym tańcu. Kapłani nawołujący do ukrzyżowania nie bez przyczyny występują na scenie w zakonnych habitach.
Nawet dziś wielu księży i osób wierzących oskarża ten najbardziej chrześcijański spektakl w dziejach o herezje. Smutne to, ale niestety prawdziwe, podsumowanie stanu zarówno Kościoła, jaki i ludzkości.