Dom zły
"Jak liście na wietrze" - reż: Jarosław Banaszek - Teatr Nowy w KrakowieJarosław Banaszek znany jest szerszej publiczności z takich filmowych dokonań, jak "Brzydula" czy "Majka". "Jak liście na wietrze" to jego teatralny debiut. Być może spróbuje go jeszcze przełożyć na telewizyjnego tasiemca - z pewnością będzie prezentował się lepiej niż na teatralnej scenie.
Mam cichy zarzut do Teatru Nowego za rozbudzenie we mnie głodu ich premier. To tutaj ukazywane są najciekawsze spektakle młodszych twórców- niepokorne i odważne, niestandardowe, trudne do przetrawienia, a przez to intrygujące. W Teatrze Nowym na przestrzeni tylko ostatnich dwóch lat mogliśmy oglądać „Amok moja dziecinada”, „Pana Jaśka”, „Versusa. W gęstwinie miast” czy „Kuszenie cichej Weroniki”. Niemal każda premiera zaskakuje, odkrywa różnorodne środki teatralne, niezależnie, czy to przedstawienie w całości udane, czy budzące wątpliwości i kontrowersje- to teatr żywy i zmuszający do dyskusji (a nieraz i polemiki). To właśnie sprawiło, że spektakl Banaszka odbieram jako totalny niewypał. Być może mogłabym go zaakceptować jako wytwór średniej klasy teatru, w złym rozumieniu, mieszczańskiego. To jednak przedstawienie, które nie porusza, jest przewidywalne, nie jest ani tragiczne, ani komiczne, i pozostawia widza obojętnym.
Trzeba przyznać, że Banaszek sumiennie podszedł do swojego zadania. Można się doszukać dopracowanej psychologii postaci, rzetelnej gry aktorskiej, próby zrealizowania sumiennego teatru. Ogląda się go jednak zupełnie beznamiętnie, a to przecież emocje powinny kierować widzem przy spektaklu, który jest skonstruowany w sposób wyjątkowo tradycyjny. Mamy tu bowiem ekskluzywny apartament zamieszkiwany przez starszą kobietę i jej służącą. Już w pierwszych scenach wiemy o postaciach i ich psychice niemal wszystko- władcza Edda i uległa jej, przygarnięta przez nią Focca to typowy duet tego typu dramatu. Pani domu upomina wyglądającą jak zbity pies pomocnicę, by sprawdzała telefony i przygotowywała poczęstunek dla gości, podczas, gdy ta twierdzi, że „od pół roku nikt tu nie przyszedł”. Życie wyobrażeniami przez starszą kobietę, jej ciągłe nierealne opowieści o przeszłości i rozpaczliwe łaknienie towarzystwa od razu pokazują, że musi to być osoba wewnętrznie skrzywdzona, w której marzenia rozmijają się z rzeczywistością. Gdy pewnego dnia do domu przyjdzie młody mężczyzna, podając się za domokrążcę, nie dziwi nas, gdy po jakimś czasie okazuje się jej synem. Wówczas wylanie gorzkich żali, opowieści o biednym domu czy prawdziwe odkrycie przeszłości to to, czego widz spodziewał się po kilkunastu minutach spektaklu. Stara się Banaszek pokazać niejednoznaczność postaci, jej zagubienie w zaistniałej sytuacji, nie tylko banalnie- ciepłe serce skrywane pod pokrywą lodowatej postawy, ale autentyczną niemożność uczuć, wewnętrzne rozdarcie. Starania te nie zmieniają jednak odbioru przedstawienia- ciągle pozostają tylko staraniami.
Ciekawa jestem ewentualnego dalszego rozwoju reżysera. Ma on na koncie przecież nie tylko telewizyjne seriale, ale i kilka krótkometrażowych, docenionych filmów, wciąż jest przed filmowym debiutem fabularnym. Teatr jest tylko odskocznią od monotonni serialowej stylistyki czy próbą rozwoju kreowania narracji? Nie jest to zły teatr- nie ogląda się go znużonym, lecz beznamiętnym. To jednak jeden z tych spektakli, które ciężko się komentuje i o nich pisze. Łatwiej ocenić bowiem przedstawienie jednoznaczne - ciekawe lub nudne, dobre lub złe, zaś „Jak liście na wietrze” to tylko teatr poprawny.