Gangsterskie love story

"Człowiek dwóch szefów" - reż. Tomasz Dutkiewicz - Lubuski Teatr w Zielonej Górze

Reżyser Tomasz Dutkiewicz zaserwował nam obrazy z kryminalną nutką. w przekomicznym wydaniu, biorąc na warsztat (kolejny raz w swoim dorobku!) sztukę Brytyjczyka Richarda Beana „Człowiek dwóch szefów". Dopięty na przysłowiowy „ostatni guzik" spektakl w Lubuskim Teatrze zasługuje na miano wisienki na torcie przy okazji zakończenia sezonu w dniu uroczystości wręczania Leonów 2022.

Dawno nie widziałam tak dobrze bawiących się rolą aktorów. Dawno też sama tak się nie bawiłam podczas spektaklu teatralnego. Sztuka jest długa, ponieważ trwa 3 godziny, ale nie wiem, kto na widowni zdołał to dostrzec. Scena goni scenę w tempie pędzącego superexpressu, a salwy śmiechu nie milkną. Rozbawiona publiczność, jak zahipnotyzowana, oczekuje więcej. Nic w tym zaskakującego, biorąc pod uwagę historię, w którą wplątani są nie tylko aktorzy, ale też poproszeni na scenę widzowie. Ciąg komicznych wydarzeń zamienia się w pogoń za upływającym czasem, a atmosfera się zagęszcza.

Początek jest dość zaskakujący i fantastyczny zarazem. Wita nas utwór The Beatles w wykonaniu aktorów stylizowanych na grzecznych chłopców w garniturach. Jest to zresztą powtarzalny przerywnik w spektaklu i jednocześnie doskonały akcent dla usytuowania sztuki w Brighton w roku 1963. Tu należy podkreślić, że skład zespołu ulega delikatnym zmianom, ale w większości wokalny popis przypada Robertowi Kurasiowi, który według mnie jest do tego stworzony.

Scenografię (autorstwa Wojciecha Stefaniaka) stanowi naprzemiennie salon w domu Charliego (Aleksander Podolak): to duże pomieszczenie z drzwiami po obu stronach sceny z wielkim oknem i kanapą. Kolejno pojawiają się scenografia w pobliżu pubu i hotelu (z ławką), następnie hotelowy pokój (z żelazkiem i walizkami) oraz restauracja, gdzie dominują wejścia do dwóch głównych sal i stół kelnerski. Każde pomieszczenie przedstawione jest za pomocą dużych, sugestywnych elementów scenograficznych, a rekwizyty stanowią minimalny dodatek.

Głównym bohaterem jest postać, zdawałoby się, niepozorna Francis Henshall (perfekcyjny Aleksander Stasiewicz): pomocnik od spraw wszelkich, chłopak na posyłki, człowiek do czarnej roboty. Jego bogaty życiorys wydaje się gmatwać z minuty na minutę coraz bardziej, kiedy deklaruje swoje usługi dwóm pracodawcom jednocześnie, a to wszystko dlatego, że nie ma grosza przy duszy. Może nie byłoby w tym nic zaskakującego gdyby nie fakt, że zlecenia przyjmuje od gangsterów. To, że sam średnio na czymkolwiek się zna sprawia, że wyzwanie okazuje się karkołomne. Henshall nie ma środków do życia i decyduje się na lawirowanie w maksymalnym tego słowa znaczeniu. Przysparza mu to problemów, generuje narastające napięcie i budzi potrzebę wyjścia z opresji obronną ręką. Ponieważ ma do czynienia z ludźmi obytymi z bronią, targają nim niemałe lęki, co mobilizuje go do kreatywnego stylu działania, żeby przeżyć.

Pikanterii całej gmatwaninie zdarzeń dodaje historia miłosna, w której może nie dojść do ślubu zakochanych Pauline (Romana Filipowska) i Alana (Wojciech Romańczyk), ponieważ na przeszkodzie stoi niewyjaśniona śmierć poprzedniego narzeczonego i konsekwencje z niej wynikające.

Ogromne brawa dla Aleksandra Stasiewicza za główną rolę, pozwalającą zaprezentować ruch sceniczny w każdej niemal figurze: akrobacje sięgają u niego zenitu. Paweł Wydrzyński w roli Stanleya to niemal po prostu kreskówkowy Lucky Luke. Całe widowisko wymaga od wszystkich aktorów pełnej ekspresji, co sprawia wrażenie jakby wypowiadane słowa również niosły w sobie nadmiar dynamiki. Każda postać pracuje całym ciałem, jest to jak gra w tańcu. Obrazy lat 60-tych wirują na scenie wraz z fabułą, przeplatane muzyką The Beatles. Na szczególną uwagę zasługuje rola Alfiego - kelnera po przejściach w bardzo zaawansowanym wieku, który potrafi mocno zaskoczyć. Warto wspomnieć, że rolę tą naprzemiennie, ulegając charakteryzacji na beatlesa, odgrywa fenomenalnie Robert Kuraś.

Sztuka sama w sobie jest klasyką komedii osadzoną w konwencji farsy, połączonej z komedią sytuacyjną. Odszukując w pamięci odniesienia do sposobu wyrazu przychodzą mi na myśl filmowe obrazy z udziałem Louisa de Funèsa albo braci Marx. Mamy tu opowieść mocno pogmatwaną, mimo tego dość czytelną dla widza, choć w swym tempie i zawrotności odnajdujemy tam wciąż dużo zagadek. Publiczność bawi się doskonale, mocno się angażuje, czego dowodem są jej liczne reakcje na pytania stawiane ze sceny.

Sytuacja głównego bohatera w spektaklu Dutkiewicza jest nie mniej skomplikowana, jak cała historia, w której bierze udział, a finałem jest zwielokrotniony happy end.

Jednak żeby zrozumieć to wszystko i bawić się tak dobrze, naprawdę warto przyjść do Lubuskiego Teatru
i po prostu brawurowo zrealizowanego „Człowieka dwóch szefów" zobaczyć na własne oczy.

Sylwia Aksamit
Dziennik Teatralny Zielona Góra
26 lipca 2022

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia