Garmisch-partenkirchen
"Czarnoksiężnik z Krainy Oz" - reż. J. Kilian - Teatr im. J. Słowackiego, KrakówTak się jakoś porobiło, że najbardziej efektownym inscenizacyjnie, najdowcipniejszym, najmądrzejszym, a pewnie i najdroższym krakowskim spektaklem minionego sezonu okazał się "Czarnoksiężnik z krainy Oz" Jarosława Kiliana w Teatrze imienia Juliusza Słowackiego
Wyciągam z tego faktu przynajmniej dwa wnioski ogólniejszej natury. Pierwszy - że Kilianowi służy reżyserska wolność, odciążony od dyrektorskich obowiązków ledwie może nadążyć za wyobraźnią i pomysłami. Drugi - że nic tak nie cementuje zespołu jak bezdyskusyjny komercyjny i artystyczny sukces flagowej inscenizacji, a aktorzy ze Słowackiego ostatnio bardzo tego potrzebowali. Byłby jeszcze trzeci wniosek, już mniej krzepiący - skoro w konkurencji sezonowej wygrywa spektakl familijny, nie najlepiej to świadczy o aktualnej kondycji i ambicjach krakowskich scen. A że jest to konstatacja przykra i bolesna, umówmy się, że jej nie wypowiedziałem na głos. Bo co, bajka gorsza niż "Wesele" i "Król Lear"? Guzik prawda!
Przenieśmy się oto do Kansas, gdzie u poczciwego, aczkolwiek nudnego wujostwa mieszka sobie Dorotka (Katarzyna Garstka). Wiecie, co było dalej - trąba powietrzna porywa dom z przerażoną dziewczyną i wrzuca do tajemniczej krainy, przygniatając na śmierć Złą Czarownicę. Uzbrojona w jej czarodziejskie buciki Dorotka wyrusza na poszukiwanie Czarnoksiężnika z Oz, który może pomóc jej wrócić do domu.
Kilian nie zmienia wiele w popularnej bajce, raczej przesterowuje szczegóły, wtyka, gdzie może aluzje zrozumiałe tylko dla widzów dorosłych. Zaskakuje skojarzeniami, strukturą dowcipów, budulcem metafor. Uruchamia kilkanaście technik animacyjnych dla wizji i potworów. Każda kraina ma swój własny kolor i język jej mieszkańców. Skoro w bajce Czarnoksiężnik odlatuje balonem, to na scenie musi pojawić się balon. Uwięziona w skrzyni tortur Dorotka jest przecinana na pół jak w pokazie cyrkowym. Blaszany Drwal (Rafał Dziwisz) ma żeliwny kranik zamiast siu-siaka. Toto nie jest pieskiem, ale szczekającą pluszową rękawiczką, jakby Dorotkę w biednym Kansas stać było tylko na takiego przyjaciela. Czarownica (Lidia Bogaczówna) przeklina po niemiecku: "Garmisch-partenkirchen!", co wzbudza niebywałą wesołość w kibicach skoków narciarskich. Tchórzliwy Lew (Wojciech Skibiński) wypija na odwagę małpeczkę wiśniówki i robi karierę jako lew z czołówki wytwórni filmowej Metro--Goldwyn-Mayer.
Turnau napisał kapitalną muzykę. No, może nie przebił "Somewhere Over the Rainbow" Judy Garland, ale jego próba rapowania flamenco, w jaką przekształca się śpiewany przez bohaterów leitmotiv spektaklu: "Wielki Czarnoksiężnik Oz, Oz uwolni nas od trosk", automatycznie wchodzi do głowy. Do dziś śpiewamy to z córką przy byle okazji.
Kilian ogrywa całą zabytkową przestrzeń teatru. Ze sceny przez widownię wiedzie pomost, czyli żółta droga do Szmaragdowego Grodu. Dublerzy aktorów pojawiają się nawet na paradyzie. Dziecięca widownia zostaje zaktywizowana - przy pomocy lin mali widzowie muszą przeciągnąć na proscenium Lwa zasypiającego na polu maków. Żeby zobaczyć pałac Czarnoksiężnika, zakładamy zielone okulary do technologii 3D. Krzysztof Jędrysek jako Czarnoksiężnik jest kwintesencją hochsztaplera nieudacznika, Katarzyna Garstka rozczula jako Dorotka, chciałoby się od razu po spektaklu zaprosić ją na kremówki. Najlepszy jest jednak Błażej Wójcik jako Strach na Wróble. Aktor zostawia w garderobie kręgosłup, tańczy, biega i przewraca się jak worek słomy ze zwiotczałymi ramionami i pustą dyniową głową. Dawno nie widziałem tak dopieszczonej ruchowo roli - każdy krok jest niespodzianką, każde słowo aktora zaskakuje, bo skąd miałoby się brać, skoro Strach jest pustką, słomianym złudzeniem?
"Czarnoksiężnik..." Kiliana jest, jak przystało, bajką drogi, opowieścią o wędrówce, podczas której dziecko dorasta, świat się kurczy, rzeczy nabierają nowych znaczeń, wady przeradzają się w zalety. Nie tyle staje się tu istotne przesłanie, ile teatralny kostium, w który reżyser je przebiera. Kilian pędzi za skojarzeniami, huśta się na żartach, podrzuca nas w górę piosenkami. Nie ma czemu się dziwić, że krakowska konkurencja klnie pod nosem jak Zła Czarownica: "O, żesz Garmischpartenkirchen i Donnerwasser!". Wykosić rywali bajką to w końcu nie byle co.