"Hair" nie powala, ale sukces i tak będzie

"Hair" - reż: Wojciech Kościelniak - Gliwicki Teatr Muzyczny

Kipiący energią "High School Musical" zaostrzył apetyty na świetne musicale w Gliwickim Teatrze Muzycznym. Niestety, najnowszy "Hair" nie spełnił wysokich oczekiwań. Ale sukces frekwencyjny ma raczej zapewniony, choćby dzięki sławie samego tytułu

Musical "Hair" należy przecież do najbardziej kultowych spektakli wszech czasów. Mimo wątłej fabuły podbija on świat od ponad 40 lat, głównie dzięki fantastycznej muzyce Galta MacDermota oraz niesłabnącej popularności hippisowskich ideałów. "Hair" nastręcza jednak pewnej trudności - realizatorzy muszą podjąć decyzję, czy spojrzeć na materiał w perspektywie historycznej i rekonstruować hippisowski mit, czy może zastanowić się, co dziś zostało z ideałów tamtych lat, jak wpisują się w rzeczywistość globalizacji i konsumpcjonizmu. I na tym poziomie gliwicki spektakl rozczarowuje. Realizatorzy pod wodzą reżysera Wojciecha Kościelniaka nie mogli zdecydować się, czy akcja dzieje się w Ameryce lat 60., czy we współczesnych Gliwicach.

Zabrakło także ogólnej wizji reżyserskiej. Kościelniak, który już wcześniej inscenizował "Hair" w Gdyni, tym razem nie znalazł sposobu na załatanie fabularnych dziur musicalu. Ekspozycja postaci zajmuje lwią część pierwszego aktu, a i potem spektakl jakoś nie może nabrać tempa i spójności. W efekcie powstała hybryda musicalowych piosenek przeplatana scenkami dramatycznymi o dość słabym ładunku emocjonalnym. Reżyserowi nie udało się także zarazić rewolucją publiczności hippisowskiej. Piękna, acz naiwna wiara w miłość, pokój i wolność nie zdołała przekroczyć granicy scenicznej rampy.

W gliwickim spektaklu znalazło się jednak kilka ciekawych rozwiązań. Dobrze "zagrało" wykorzystanie teatru cieni, który komentuje sceniczne wydarzenia. Do jednych z najlepszych scen przedstawienia należy też sekwencja pokazująca wrodzoną skłonność człowieka do zabijania, odgrywana trzy razy w coraz szybszym tempie. Atrakcyjny okazał się także pomysł "rozmnożenia" rodziców Claude\'a. Trójka aktorek jako matka i troje aktorów w roli ojca sprawiają wrażenie osaczenia młodego pacyfisty, a jednocześnie wnoszą do spektaklu element groteskowy. Groteskowo ujęta została także postać Margaret Mead, badającej komunę hippisów niczym ludy pierwotne w Oceanii. "My conviction" w stylizowanym na operowe wykonaniu Wioletty Białk wzbogacone zostało o zabawny, metateatralny gadżet.

W "Hair" Kościelniaka nie zabrakło także kilku dobrych kreacji wokalno-aktorskich. Wspomniana już Białk urzeka różnorodnością wcieleń. Andrzej Skorupa jako Claude i Oksana Pryjmak jako Sheila zdobywają serca publiczności brawurowymi popisami wokalnymi. Aleksandra Adamska w roli Jeanie wzrusza swą niespełnioną miłością. Łukasz Szczepanik (Berger) zjednuje sobie z kolei publiczność urokiem osobistym, choć brakuje mu bezczelności i zawadiackiego błysku w oku, którymi cechowała się jego postać w filmie Milosza Formana.

"Hair" jako wyraz młodzieńczego buntu powinien być grany głośno, niczym krzyk zwracający na siebie uwagę. Tak też się stało w Gliwicach - w trakcie premierowego przedstawienia cały teatr aż dudnił świetną muzyką. Nie może jednak być tak, jak w GTM, że można zrozumieć tylko co drugie słowa wyśpiewywane przez wykonawców. Na tym polu ekipa realizatorska poniosła klęskę. Ponadto na tle tego trzygodzinnego, głośnego koncertu, dość słabo wybrzmiewa finałowe "Let the sunshine in". Spektakl zdecydowanie wymaga poprawek w warstwie akustycznej.

Gliwicki "Hair" przynosi w zasadzie smutne spostrzeżenie - era wodnika dawno się skończyła, a prawdziwych hippisów można zobaczyć już tylko w teatrze. I ta nostalgia za minionym światem dociera do widza znacznie lepiej niż mocno dziś już przetrawione przez popkulturę ideały kontrkultury.

Anna Wróblowska
Gazeta Wyborcza Katowice
26 maja 2010

Książka tygodnia

Zdaniem lęku
Instytut Mikołowski im. Rafała Wojaczka
Piotr Zaczkowski

Trailer tygodnia