Historia Judy
"Na końcu tęczy", Teatr Rozrywki w Chorzowie / Barbara WojnarowskaHistoria Judy Garland, małej Dorotki z Krainy Oz, odsłania mechanizmy showbiznessu, uroki i pułapki popularności. Garland, wylansowana przez Hollywood na gwiazdę, zaczęła sięgać po używki, aby poradzić sobie ze stresem, zmęczeniem i sprostać stawianym jej wymaganiom, podczas pracy na kilku planach filmowych jednocześnie.
W spektaklu „Na końcu tęczy” poznajemy Judy (w tej roli Maria Meyer) na kilka tygodni przed jej śmiercią. Męczące tournee, wypełnione koncertami, wywiadami i spotkaniami z prasą, wpędza aktorkę w jej dawne nałogi – narkotyki, lekarstwa i alkohol.
Pierwsze pół godziny wypadło aktorom nieco sztucznie i nienaturalnie, a oni sami wydawali się spięci. Dopiero w scenie, kiedy Maria Meyer, jako Judy Garland, wraca po swoim pierwszym koncercie kompletnie pijana i przez pomyłkę połyka lekarstwo dla psów, atmosfera się odświeża. Meyer bez zażenowania zaczyna udawać siusiające psa, czym doprowadza do śmiechu nie tylko swoich scenicznych partnerów, ale także publiczność. Samą kreację Meyer należy uznać za bardzo udaną. Aktorce zresztą bez problemu wychodzi wcielanie się w gwiazdy estrady i z wielkim zaangażowaniem oraz uczuciem potrafi interpretować śpiewane przez siebie piosenki, które w tym spektaklu pochodziły w całości z repertuaru Judy Garland.
Scenografia przedstawia pokój hotelowy, w którym zamieszkuje Judy ze swoim narzeczonym, Mickey’em (Jarosław Czarnecki). Wystrój jest skromny, ograniczony do podstawowych elementów: stolika ze szklankami i karafką, czarną kanapą i pianinem, na którym w czasie prób akompaniuje Judy Antony, zagrany gościnnie przez Tadeusza Ziębę. Podłogę pokrywa czerwony dywan, ale przez jego środek przebiega czarna wykładzina, imitująca podest – estradę, ponieważ akcja sztuki przeplatana jest występami Judy na scenie. Stała obecność elementów estradowych, w tym również tylnich świateł, przypomina o życiu gwiazdy, która tak naprawdę jest pozbawiona swojej prywatności, całe swoje życie związała ze sceną i to przywiązanie stało się z czasem kolejnym uzależnieniem, znienawidzonym, ale silniejszym niż wszystko inne.
Widzimy Judy Garland w ostatnich tygodniach jej życia, kiedy walczy sama ze sobą i swoimi uzależnieniami, wspominając przy tym minione lata. Spektakl jest czymś w rodzaju studium psychologicznym artystki, która została wciągnięta i wręcz pożarta przez scenę. Widzimy jej kolejne walki z tremą, załamania nerwowe, strach przed śpiewaniem przed dużą publicznością. Jednak z drugiej strony widzimy na estradzie wspaniałą artystkę, która rozkwita na scenie, jest podziwiana i uwielbiana przez tłumy. To rozdarcie zdaje się stanowić fundament wielkiej gwiazdy, która może i by chciała uciec sama przed sobą, ale w rzeczywistości nie potrafi się wyzbyć popularności.
Mała scena Teatru Rozrywki stwarza kameralny klimat i bardzo pasuje do opowiadania intymnych historii. Przedstawienie jest z jednej strony lekko opowiedziane, bo przeplatają się w nim zabawne anegdotki i sytuacje, ale jest też pełen sentymentalnej refleksji nad życiem, miłością, ceną sławy oraz tym, że do końca trzeba stawiać czoło przeciwnościom i problemom.