Kabaretowa klasówka ze Słowackiego
"Zawisza Czarny" - reż: Adam Orzechowski - Teatr Wybrzeże w Gdańsku"Zawisza Czarny" w reżyserii Adama Orzechowskiego - najnowsza premiera Teatru Wybrzeże - w niczym nie przypomina lekcji polskiego. Jednak to, co twórcy proponują w zamian, nie jest ani oryginalniejsze, ani ciekawsze.
Dlaczego Polacy tak bardzo potrzebują bohaterów narodowych - i to niezależnie od tego, czy to będzie rycerz, żołnierz Armii Krajowej czy współczesny sportowiec? Jak można zostać bohaterem? Czy taki wybraniec ma jakikolwiek wybór? - te pytania najwyraźniej przyświecały reżyserowi przy pracy nad "Zawiszą Czarnym" Juliusza Słowackiego. Jednak na żadne z nich nie otrzymujemy zadowalającej odpowiedzi. Co mamy w zamian?
Kabaret. I to najgorszej próby. Aktorzy skaczą po stołach, rozsypują konfetti, śpiewają piosenki, zabawiają publiczność. Z ust narratora (niewdzięczna rola Cezarego Rybińskiego) słyszymy gombrowiczowskie "Słowacki wielkim poetą był" i żarty, z których najlepsze to: "przed bitwą pod Grunwaldem w ramach pomocy niemiecko-polskiej nasze wojska dostały dwa nagie miecze", lub "jako że zamek nie był klimatyzowany...".
Niepoważny ton sugeruje już scenografia, zaczynająca się na korytarzu - w gablotach stylizowanych na muzealne możemy obejrzeć m.in. pukiel włosów Zawiszy czy grudkę ziemi spod Grunwaldu. Byłby to doskonały wstęp do spektaklu, gdyby ten - a przynajmniej jego pierwsze kilkadziesiąt minut - utrzymane było w innym tonie. Bo to, co widzimy na scenie, jest prostą kontynuacją kuluarowych pomysłów. Bohaterowie ubrani są w umowne stroje - z obowiązkową bielą i czerwienią, wiankami i orzełkami. Gdzie tu miejsce dla Słowackiego? Pozostaje go tak naprawdę niewiele. Fragmenty - i tak niedokończonego dramatu - "lepione" są tu w jedną całość głosem narratora.
Reżyser posadził - dosłownie - widzów w szkolnych ławkach. Jego "Zawisza Czarny" nie przypomina licealnej lekcji polskiego, kiedy "przerabiany" jest romantyzm. Jednak to, co proponuje w zamian - ściągnięcie z piedestału bohaterskiego Zawiszy oraz romantyka Słowackiego - nie jest ani oryginalniejsze, ani ciekawsze. Opowieść o romantycznym bohaterze, który wybrać musi pomiędzy powinnością a kobietą, obnażenie polskiej religijności podszytej przaśnym erotyzmem, wyśmianie mitu bohaterskiego - to wszystko mieliśmy już w setkach książek, esejów i przedstawień. I to dużo, dużo lepszych.
O ile można mówić o dobrych rolach w złych spektaklach, to na pochwałę zasługują w "Zawiszy" aktorzy. Cała piątka - Małgorzata Oracz, Dorota Androsz, Marek Tynda, Zbigniew Olszewski i Robert Ninkiewicz w roli tytułowej - gra równo i z werwą. Szczególnie dobrze wypada Małgorzata Oracz (to jej pierwsza duża rola od dłuższego czasu) jako szlachcianka Laura.