Komedia snem, a czasem nawet... koszmarem?

„Przedstawię Ci tatę" – reż. Robert Czechowski – Lubuski Teatr w Zielonej Górze, Teatr Miejski w Lesznie

Jeden z najsłynniejszych cytatów z twórczości Josepha Conrada mówi o tym, iż „Żyjemy tak, jak śnimy – samotnie". Tymczasem utrzymana w konwencji snu komedia Giuseppe Della Misericordia „Przedstawię ci tatę" w reżyserii Roberta Czechowskiego prezentowana na deskach Lubuskiego Teatru zdaje się odrobinę zadawać kłam temu stwierdzeniu.

W świat bohaterów wchodzimy wprost do pudroworóżowego buduaru prostytutki Britney (Ewa Dobrucka), której klientem jest Maurycy (Robert Kuraś). Na odchodnym wspomina, że jego dzisiejszy stres wiąże się z wizytą przyszłego zięcia, którego ma dopiero poznać. Gdy szykuje się do wyjścia, dosłownie w drzwiach mija się z innym klientem, młodym chłopakiem. Spotkanie to zmieni przebieg późniejszych wydarzeń i doprowadzi do wielu absurdalnych sytuacji.

Scena jest podzielona na dwa światy (autor scenografii: Adam Łucki) – ten Britney i ten domu Maurycego oraz jego żony, Patrycji (Marta Frąckowiak). Ten pierwszy wyczerpuje stylistycznie znamiona domu uciech, ze – wspomnianym już wcześniej – pudrowym różem kanapy i pufy, ale także gipsową figurą Wenus z Milo, fotelami w kształcie szpilek i neonowym napisem „Dream" nad szafą pełną gadżetów. Natomiast mieszkanie, a konkretniej salon, rodziców Kai (Katarzyna Hołyńska) to stylistyka typowa dla lat 50. z rozwiązaniami nie tyle praktycznymi, co nowoczesnymi. Tutaj też odnajdziemy neony oraz przedmioty podobne w wyglądzie do tych z lokum Serge'a z innego spektaklu LT „Sztuka" (również w reżyserii Czechowskiego) – vide: rzeźba? Robot? Ta część zajmuje znacznie większą powierzchnię w porównaniu do części świata uciech cielesnych. Elementem łączącym te dwie przestrzenie są identycznej wielkości kanapy i pufy, ustawione jakby w lustrzanym odbiciu (tyle, że te w drugim wnętrzu są w krowie łaty). Ciekawym rozwiązaniem są framugi drzwi z koralikami, które prowadzą do obu miejsc (w domu Maurycego dwie, u Britney jedna – choć u niej koralików brak), przez które wchodzą i wychodzą bohaterowie.

Lata 50. pojawiają się nie tylko w stylistyce pomieszczeń – również kostiumy bohaterów (autorstwa także Adama Łuckiego) to nawiązanie do tamtych czasów. Bardzo ciekawym zabiegiem jest podział kolorystyczny – rodzice noszą niebieskie, młodzi zaś czerwone stroje w charakterystyczne kropki. Pierwsze moje skojarzenia z kolorem niebieskim to chłód, ale też intelekt i doświadczenie, natomiast z czerwonym oczywiście miłość, namiętność i siły życiowe. W przypadku sceny u Britney kostiumy panów również są podzielone: bladoniebieski garnitur Maurycego stoi w kontraście do bladożółtego odzienia Aleksa (znaczenia tego koloru doprawdy trudno nie skojarzyć z brakiem doświadczenia). Uważam, że świetnie podkreśla to charakter postaci oraz fantastycznie komiksowy i popkulturowy rys całej sztuki.

„Przedstawię ci tatę" to komedia omyłek, gdzie główny problem stanowi niefortunne spotkanie w miejscu, w którym obu bohaterów (ojca i chłopaka Kai) nie powinno nigdy być oraz próby ukrycia tego faktu przed żoną i dziewczyną. Rozładowania napięcia nie ułatwia fakt, że Kaja jest „córeczką tatusia", a ten byle komu córki nie odda. Tymczasem niedoszły zięć już na starcie zalicza dramatyczną wpadkę. Czy to spotkanie może potoczyć się dobrze? Czy ono w ogóle toczy się naprawdę? Mnóstwo tu żartów typowych dla spotkań młodzi-starzy, prób przeforsowania pomysłów na siebie, których nie rozumieją rodzice. Wiele momentów jest drastycznie surrealistycznych, co podkreśla ruch sceniczny autorstwa Pawła Matyasika. Aktorzy czasem omdlewają na pufach czy krzesłach, przypominając tym sflaczałe zegary z obrazu „Trwałość pamięci" Salvadora Dali, innym razem poruszają się w dziwnym tańcu (np. Britney wykonuje ruch ramionami jak u lalki Barbie), by po chwili uchylać się od wyimaginowanych kul niczym Neo w „Matrixie" (reż. Lana i Lilly Wachowski). Również wygłaszane kwestie wprawiają w zdumienie. Czy ktoś naprawdę mówiłby w ten sposób (powtarzanie się, modulacja głosu) w trakcie spotkania? Zapewne nie. Ale właśnie... czy to, że wszyscy są w tym absurdzie razem oznacza, że śnią ten sam sen... lub, momentami, koszmar? I czyją optykę tu przyjmujemy? Zatroskanego o przyszłość córki ojca, czy przerażonego kandydata do jej ręki? A może matki lub córki? Jest to ciekawa zabawa z widzem, który nie może być pewien, czy konkretna scena ma miejsce w wymiarze sennym czy realnym. Wskazówką może być tu, wspomniany już, neon z napisem „Dream", który zapala się i gaśnie w odpowiednich momentach oraz światło, które swoim natężeniem, dopowiada nastrój scen.

Jeśli chodzi o grę aktorską, spektakl ten z pewnością był dla aktorów wyzwaniem – na scenie naprawdę dużo się dzieje (rozbudowany ruch sceniczny). Mamy tu przecież pięć naprawdę ciekawych postaci. Grany przez Roberta Kurasia Maurycy zaskarbia sobie sympatię widowni swoją siłą przebicia i bezkompromisowością – jest to rola odegrana po prostu świetnie. Matka Kai grana przez Martę Frąckowiak to również ciekawa osobowość, której nie zapomnimy. Jest to idealnie wyważona kreacja z komediowym rysem typowej teściowej, ale i silnej kobiety, która rządzi w domu. Fantastycznie spisała się również Katarzyna Hołyńska jako pełna energii i pomysłów Kaja, która nie raz zaskoczy widza potęgą swojego głosu, gdy ryknie na swojego narzeczonego. Grający Aleksa Paweł Wydrzyński miał bowiem zadanie niełatwe – przedstawić nieśmiałego i niepewnego siebie botanika, jednocześnie nie tworząc przy tym jedynie wzbudzającego litość ciamajdy. Było to z pewnością trudne, jednak udało się wykreować postać zauważalną i niebanalną, a także zaskakującą, mimo próby zdewaluowania jej przez rodziców narzeczonej. I wreszcie, moja osobiście ulubiona, Birtney/Monika grana z pazurem (nawet w pudrowym różu!) przez Ewę Dobrucką, która przechodzi dość drastyczną przemianę i staje się swoistego rodzaju deus ex machiną.

Komedia ta jest intrygującą grą z widzem, podrzuca pewne smaczki tak w postaci rekwizytów, jak i wykonywanych przez postaci ruchów, czy wygłaszanych kwestii. Tutaj nie ma zbędnych gadżetów, gra nawet „kominiarka", którą po wizycie u Britney przynosi do domu Maurycy (nieprzypadkowo jest to mocno kojarzący się gadżet erotyczny, który może być odczytany jako symbol uległości mężczyzn wobec kobiet). Całości odbioru dopełnia muzyka w opracowaniu Damiana-neogenna-Lindnera.

Jeśli coś nie do końca spełniło tutaj moje oczekiwania, to jedynie przedstawienie rozwiązania sytuacji między rodzicami Kai. W moim odczuciu miało troszkę zbyt ciężki wyraz w odniesieniu do nastroju całości sztuki, choć, na swój sposób, wprowadziło do niej romantyczny akcent.

„Przedstawię ci tatę" w reżyserii Roberta Czechowskiego jest spektaklem niebanalnym, bawiącym widza, ale także, mimo komediowego charakteru, zaskakującym pojawiającymi się w trakcie jego trwania pytaniami. Bo któż śni? Wszyscy razem? Czy każde z nich osobno? I kiedy? Ale tych pytań nie należy się bać.

Warto po prostu wejść w tę grę i spróbować odnaleźć odpowiedzi.

Agata Kostrzewska
Dziennik Teatralny Zielona Góra
6 kwietnia 2023

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia