Kontury, konszachty, koneksje
Krakowski Salon PoezjiW "Hemofilii" poeta wyznał: "W tych szkolnych latach miałem jedno w głowie:// nie chemię ani, Boże broń, trygonometrię,/ nauki, jak twierdziłem, zbędne mi kompletnie,// lecz słowa, ich kontury, konszachty, koneksje".
Bronisław Maj, który wiersz ten - jeden z ostatnich przez Stanisława Barańczaka napisanych - na finał 427. Salonu Poezji czytał, powiedział, że "Hemofilia" może otwierać będzie kolejny tom wierszy autora "Podróży zimowej". Nie powiedział, że w przyszłym tomie zapewne zostanie podane do niespiesznego smakowania to, co poezją Barańczaka jest od zawsze: ślady kontemplowania konturów, konszachtów, koneksji słów.
Nie musiał mówić. Ta zawrotna kontemplacja, ten zdumiewający balans gdzieś na wierzchołkach języka - wyraźnie słychać było przez godzinę, kiedy Anna Polony, Anna Dymna, Jerzy Trela i Maj czytali wyjęte ze wszystkich poetyckich książek Barańczaka wiersze, w przerwach odpoczywając przy jazzie tria: Jarosław Kaganiec - fortepian, Józef Michalik - kontrabas, Przemysław Sokół - trąbka.
Dobrze, że odpoczywali. Przy całej swej krystalicznej czystości, wiersze te są obezwładniająco gęste - niewiele z nich wystarczy przeczytać raz, by wiedzieć. Wiele z nich się nie otwiera do końca nawet przy lekturze piątej, szóstej, siódmej, ósmej. Kontury, konszachty, koneksje słów przemieniają się w nich w piętrowe labirynty.
W "Jak w jedno słowo" - wierszu z wydanego w 1968 roku zbioru "Korekta twarzy" - Barańczak pyta siebie, jak by mogło brzmieć zamknięte słowo, w którym zmieściłyby się wszystkie smaki jakiegoś fundamentalnego punktu przeszłości: "Ówczesny deszcz u szczytu wielkich okien, ówczesny chłód, ówczesny półmrok nad literami, miękkość ówczesna, myśl o tobie. Które minęły". Takich słów, takich brzmień szukał - takie znajdował, takie zapisywał. Żeby je dobrze przeczytać, żeby je doczytać do spodu - trzeba mieć dar wielkiej cierpliwości. Żeby je czytać na głos i nie gubić zbyt wiele, albo nawet nic nie gubić, trzeba...
Nie ma sensu szukać wysokopiennych sentencji, nie ma sensu buszować w zwałach strzelistych przymiotników, wystarczy rzec: by na głos czytać labirynty Barańczaka i nic z ich cierpkich ciemności nie gubić, trzeba być Polony, Dymną i Trelą na ostatnim Salonie Poezji - nimi w najwyższej formie, godnej tytułu ostatniego zbioru Barańczaka, który znają wszyscy wielbiciele jego wierszy: "Chirurgiczna precyzja".