Ksiądz piszący wiersze

Nigdy pisanie wierszy dla Jana Twardowskiego nie było czymś odrębnym, spoza jego kapłaństwa, drugą stroną życia. Przeciwnie. Powtarzał: 'Jestem księdzem piszącym wiersze'. W takiej, a nie innej kolejności.
Kiedy w roku 1971 ukazała się w Londynie antologia Słowa na pustyni z wierszami polskich współczesnych poetów-księży, wśród nich także Jana Twardowskiego, kardynał Karol Wojtyła we wstępie zwrócił uwagę na istotę dwóch powołań: Kapłaństwo jest sakramentem i powołaniem. Twórczość poetycka jest funkcją talentu, ale talenty również stanowią o powołaniu, przynajmniej w sensie podmiotowym. Można więc stawiać sobie pytanie: w jaki sposób te dwa powołania, kapłańskie i poetyckie, współistnieją ze sobą, w jaki sposób wzajemnie się przenikają w tym samym człowieku? Pytanie takie dotyczy czegoś więcej niż utworów. Dotyczy sprawy, która jest jakąś osobistą tajemnicą każdego z nich. Czy jednak pisząc, nie odsłaniają tej tajemnicy? Mamy prawo postawić w ten sposób pytanie. A więc: w jaki sposób dwa powołania, kapłańskie i poetyckie, współistnieją ze sobą, w jaki sposób wzajemnie się przenikają w tym samym człowieku, człowieku, który przyszedł na świat 1 czerwca 1915 roku w Warszawie i nazywał się Jan Twardowski? Jan Twardowski pisał wiersze od wczesnych lat młodości. Pierwsze próby literackie publikował już w latach gimnazjalnych (1932), niewielki debiutancki tomik Powrót Andersena ukazał się w 1937 roku. Po przeżyciach wojennych, zwłaszcza powstaniowych, zamiłowany humanista kończył przerwane wojną studia polonistyczne na Uniwersytecie Warszawskim, ale i odnalazł w sobie drugie powołanie: kapłańskie. Wstąpił do seminarium, które ukończył w 1948 r., w tym samym roku obronił pracę magisterską 'Godzina myśli' Juliusza Słowackiego. Kiedy po wojnie pasja wyrażania przeżyć językiem wiersza nie ustała, zapisane słowa stawały się czymś w rodzaju osobistego pamiętnika poetyckiego. Do wierszy trafiły: tęsknota do utraconego domu rodzinnego, przeżycia wojenne, odczucia prymicjanta, doświadczenia pracy w pierwszej parafii, zawsze sentymentalnie wspominanym Żbikowie (dziś dzielnica Pruszkowa). Działo się tak do pewnego czasu, ściślej - do momentu, kiedy Jerzy Zawieyski dostrzegł wyróżniającą je inność i - będąc pod ich urokiem - ułatwił drogę do wydawnictwa. W konsekwencji jego działań w 1959 r. ukazał się w Pallottinum powojenny debiut, skromny tom Wiersze. Autor opublikowanych utworów nie podlegał ówczesnym modom literackim i pisał w sposób bardzo osobisty, przyjmując ubogie środki wyrazu. Opowiadał o wsi, lesie, dzieciach, które uczył, kościołach, przyrodzie, jaka go otaczała. W swoich zapisach zamykał w słowach spostrzeżenia, przeżycia, refleksje, wspomnienia, tęsknoty, zatrzymywał chwile dawnych wzruszeń. Wiersze przyjęły formę listu do najbliższych lub zwierzenia. Może dlatego miały one charakter bezpośredniej rozmowy z serca do serca. Nie były wydumane, intelektualne. Były przekazem autentycznym, w myśl przyjętej zasady: 'Każde słowo powinno wyrażać autentyzm życia'. Młody wówczas w kapłaństwie Jan Twardowski nie szukał ich popularności. Pisał tak, jak umiał i jak dyktowało mu serce. Charakter ten nie zagubił się przez lata następne, mimo że podejmowanych tematów zaczęło przybywać, a styl pisania coraz bardziej się indywidualizował i wykształcał. Ksiądz Twardowski należy do autorów wybranych najpierw przez czytelników, potem przez wydawców. Dopiero po jedenastu latach od wydania Wierszy ukazał się tom następny - Znaki ufności (1970), a kolejny - Niebieskie okulary - znów po dziesięciu. Po 1980 roku w księgarniach częściej pojawiają się następne tomy, a to, co nastąpiło w latach dziewięćdziesiątych minionego wieku, zdumiewało nawet samego autora. Do rąk coraz liczniejszych czytelników zarówno w kraju, jak za granicą, trafiają nie tylko wiersze. Także rozważania religijne, opowiadania dla dzieci, aforyzmy, anegdoty, eseje, wspomnienia, kazania okolicznościowe, wywiady-rzeki. Ich poczytność jest świadectwem tęsknoty dzisiejszego człowieka za mówieniem o Bogu, niekoniecznie w nurcie literatury religijnej w sposób, który wymyka się typowym klasyfikacjom. Prosto, zwięźle i z humorem ks. Jan Twardowski starał się mówić o sprawach, będących często wręcz barierą w wierze. Wierszami przełamywał lody, słowa w nich zawarte - niczym nauki rekolekcyjne - budziły sumienia i otwierały serca. Dla samego autora stały się niezastąpioną pomocą w pracy kapłańskiej. Jan Twardowski także z ambony poszukiwał najprostszych środków wyrazu. Chciał bowiem dotrzeć do każdego postawionego mu na drodze człowieka, który szuka odpowiedzi na pytania tego i tamtego świata. I jako kaznodzieja, i jako autor wierszy zawsze wychodził z pozycji niewiedzy. Nie był tym, który wie, ale tym, który szuka. Nie przytłaczał słuchacza bądź czytelnika swoją wiedzą, ale i w homiliach, i w wierszach raczej stawiał pytania, niż dawał odpowiedzi. Wobec niewiadomego przyjmował wiarygodną i ujmującą postawę zdziwienia i zachwytu. Nigdy buntu, czy rezygnacji. Stawiane pytania i podejmowane poszukiwania nie zachwiały go w wierze. Bogu wierzył 'jak dziecko'. Bezgranicznie i do końca. Był apostołem dobra i miłości. Za najkrótsze wyznanie wiary przyjął słowa: 'Jezu, ufam Tobie', które łączył z własnym credo: 'Mam tę świadomość, że jest nade mną Ktoś mądrzejszy i że ten Ktoś mi dobrze życzy'. Zwłaszcza w ostatnich latach współczesny apostoł wiary, nadziei i miłości, 'stare dziecko Pana Boga', jak o sobie mówił, miał jasno określony cel życia: 'Moim największym przesłaniem jest budzić nadzieję pokładaną w Bogu'. Swoim zaufaniem dzielił się z czytelnikiem: 'Zwykle mówimy o optymizmie, ale optymizm - powtarzał wielokrotnie - jest płytką nadzieją na to, że . Spokój wiary jest nadzieją nieporównywalną, bo opartą na bezgranicznym zaufaniu Bogu, który sam najmądrzej kieruje naszym przeznaczeniem, choćby było dotknięte ciężkim doświadczeniem. Chciałbym nauczyć ludzi cieszyć się wiarą'. Nie dzielił ludzi. Był tolerancyjny i wyrozumiały. Zagubieni, bezradni, samotni, niedoskonali, ułomni, czy wątpiący nie czuli się odepchnięci. Odnajdywali siebie w homiliach, w wierszach, ale i w spotkaniach z ich autorem, który miał wielki dar akceptowania każdej inności. Zapewne miało to swoje źródło w deklaracji: 'Wierzę nie tyle w Kościół Święty, ile w Święty Kościół grzeszników'. Uwagę szukających cierpliwie kierował do Źródła, jakim całe życie było dlań Pismo Święte, ukazujące dobro i zło, miłość i nienawiść, zbrodnię i świętość, pychę i skruchę w świetle obecności Bożej. Wypełnianiu wyznaczonego sobie zadania do końca służyły oba powołania. Homiliom pomagała poetycka wrażliwość, wierszom - doświadczenia kapłańskie. Jedne i drugie wyróżnia oryginalność, nowatorstwo, dialogowość, zwięzłość, uśmiech, pogodna ironia i złote myśli. Ksiądz piszący wiersze czuł, że efektowne zabiegi retoryczno-stylistyczne zagłuszają prawdę, zasłaniają najprostsze wzruszenia tak w wierszach, jak i w homiliach: Matko Najświętsza postanawiam pracować nad tym żeby się pozbyć byka retoryki wazeliny stylizacji galanteryjnych pauz wypucowanej składni lirycznego śmietnika żeby zimą przyklęknąć i przynieść Ci niewykwalifikowaną ręką baranka śniegu (Postanowienie) Tylko sobie właściwym językiem tłumaczył się ze świadomie przyjętej drogi prostoty: 'Na temat tekstu dzisiejszej Ewangelii można głosić solidne i bardzo uczone homilie - i takie na pewno są. Można językiem teologicznym mówić o wierze, niewierze, wierzących, niewierzących. Pójdźmy tym razem mniej ambitną drogą, bo nie tylko wielka autostrada, ale czasem polna ścieżka też ma swój sens i może zaprowadzić do domu'. Wiersz Bez indyków uzasadnia świadomie wybraną drogę prostoty: Homilie jak ciężkie indyki jakby ktoś przyszedł porozmawiać z nikim Jezus na śmierć rozebrany bosy prosi o słowa świeże wilgotne od rosy Takie podejście do sposobu mówienia wynika z całej postawy ks. Twardowskiego, który istotę prawdziwego kapłaństwa zawarł w prostej modlitwie: 'żebym nie zasłaniał sobą Ciebie'. Przestrogi, skierowane do samego siebie mają znamienną wymowę: 'żeby mi nie uderzyła do głowy święcona woda sodowa', 'żebym [...] / nie spacerował po Biblii jak paw z zieloną szyją', 'żebym [...] / nie uprawiał zdenerwowanej teologii'. Bo 'trzeba tracić wiarę / urzędową / nadętą / zadzierającą nosa do góry'. Księdzu nie wolno przychodzić 'w wilczej skórze wtajemniczonych'. Przed Bogiem musi tak uklęknąć, by 'nie zadrzeć nosa do góry'. Wtedy na pewno sobą Boga nie zasłoni. Nie zasłoni - jak tęcza, znak Przymierza, piękny i wielobarwny, ale przeźroczysty: 'być jak tęcza co sobą nie zajmuje miejsca / choć biegnie jak po schodach od ziemi do nieba' (Więcej). Przezroczystość duchowa ma upodobnić człowieka do Boga, ma również oczyścić go z chęci błyszczenia przed Bogiem: modlę się Panie żebym nie zasłaniał był byle jaki ale przeźroczysty [...] aby już Ciebie tylko było widać (Przeźroczystość) Jako kaznodzieja ksiądz Twardowski był zawsze oszczędny w gestykulacji i mimice, nie odwracał sobą uwagi słuchacza. Koncentrował się przede wszystkim na Ewangeliach, odnajdywaniu Bożych znaków we współczesnym świecie. Unikał przy tym dydaktyki, moralizowania. Świadomie i konsekwentnie pokazywał dobro. Nie eksponował potęgi panoszącego się w świecie zła, nie straszył, nie demonizował, kaznodziejom przypominał: 'Na rekolekcjach nie strasz śmiercią / bo po co', 'nie o śmierci mów z ambony - o życiu'. Wiernie i konsekwentnie pokazywał wartość dobra, serca, miłości. Przywracał znaczenie degradowanym dziś pojęciom, jak rodzina, wzajemna odpowiedzialność, wyrozumiałość, szacunek, służba, wierność. Pomagała mu w tym jego własna wrażliwość - poetycka. W pisaniu o sprawach wykraczających poza ludzkie poznanie, Twardowski podchwycił ewangeliczny styl paradoksów. Taki sposób formułowania myśli o prawdach wykraczających poza ludzką logikę autorowi Znaków ufności szczególnie odpowiadał. O Bogu - dowodził - 'można mówić tylko językiem paradoksów, ponieważ On sam wypowiada się językiem nielogicznym dla naszej logiki'. Już w 1959 roku, kiedy ukazał się pierwszy powojenny tomik wierszy Księdza, krytycy nazwali ich autora poetą przedsoborowym. Intuicja, głęboka wrażliwość na sprawy Boże i potrzeba mówienia o nich w sposób daleko odbiegający od przyjętych schematów zawsze stawiały Jana Twardowskiego ponad przeciętność. Był świadom dwóch otrzymanych powołań. Do końca życia był zdumiony hojnością Boga wobec siebie. Spokojny i ufny odchodził 18 stycznia 2006 roku. Powtarzał wyznanie życia 'Jezu, ufam Tobie' i podyktował słowa ostatniego wiersza: Zamiast śmierci racz z uśmiechem przyjąć Panie pod Twe stopy życie moje jak różaniec Wierny obu powołaniom do końca - Jan Twardowski, ksiądz piszący wiersze. Autorka jest adiunktem Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Gdańskiego, wieloletnia edytorka twórczości ks. Jana Twardowskiego.
Aleksandra Iwanowska
Materiały Teatru Rampa
13 października 2006
Portrety
Jan Twardowski

Książka tygodnia

Małe cnoty
Wydawnictwo Filtry w Warszawie
Natalia Ginzburg

Trailer tygodnia