Liczba Gienków się zmniejsza
"Listy do Gienka" - reż. Marek Rachoń - Szkoła Aktorska Teatru ŚląskiegoLudzie listy piszą. A właściwie to pisali. Zostały one bowiem wyparte przez maile, które także przeszły do lamusa, będąc zastąpione krótkimi wiadomościami tekstowymi. Obecnie ludzie porozumiewają się głównie poprzez różnego rodzaju komunikatory. Ich przewodnią cechą jest skondensowanie potoku myśli do możliwie najkrótszej formy.
W efekcie dochodzi do sytuacji, w której po wysłaniu wiadomości składającej się z kilkunastu zdań, dostajemy odpowiedź w postaci „aha" lub „ok". Ewentualnie może nie być w ogóle żadnego słowa (jeśli to można w ogóle nazwać słowem), a jedynie symbol stworzony ze znaków interpunkcyjnych bądź emotikonów.
W ten sposób historia zatacza koło a człowieczeństwo przeszło drogę od hieroglifów po litery z powrotem do języka opierającego się na znakach. Trend ten jest szczególnie irytujący, gdy próbujemy poznać kogoś bliżej w celach matrymonialnych. Jak bowiem można się czegoś dowiedzieć o drugiej stronie, jeśli ma ona kłopot ze skleceniem choćby jednego sensownego zdania. Niestety jest to kolejny przykład na to, jak technologia zabija ludzką duszę i kreatywność. Współczesne stosunki międzyludzkie cechuje wysoki stopień powierzchowności, a nawiązanie bliskiej relacji z płcią przeciwną graniczy wręcz z cudem.
Kiedyś jednak było inaczej, a ludzie potrafili formułować myśli oraz uczucia w złożone wypowiedzi. Za przykład niech posłuży tutaj przedstawienie „Listy do Gienka", które oparte jest właśnie na miłosnej korespondencji z dawnych lat.
Spektakl powstał na podstawie autentycznych listów matki reżysera do jakiegoś Gienka. Zostały one odnalezione po latach podczas plądrowania pewnej starej chałupy na Lubelszczyźnie. Ponieważ zachowała się jedynie korespondencja matki do ojca, a nie vice versa dialog przedstawiony na scenie jest jednostronny. To, czego brakowało, zostało przez twórców wymyślone. Istotne znaczenie mają tutaj również piosenki, które skutecznie zapychają narracyjne dziury. Towarzyszymy bohaterom we wczesnym etapie znajomości. Ponieważ mieszkają daleko od siebie, ich jedyną formą kontaktu pozostają listy. Dzielą się oni w nich głównie swoimi rozterkami. Poznają się, by potem wziąć ślub w tak zwanym realu. Robią sobie dziecko, a po dekadzie się rozchodzą. Koniec.
Udając się na premierę sztuki, miałem pewne obawy. Nie jestem bowiem fanem miłosnych historii. Są one najczęściej mdłe, nijakie i często nudne. „Listy do Gienka" momentami wpisuje się w ten trend, lecz ostatecznie w finale następuje pewien twist. Historia nie kończy się happy endem. Bohaterowie po ponad dekadzie się rozchodzą. Spektakl w ten sposób nabiera wiarygodności. Opowieści o miłości do grobowej deski należy bowiem włożyć między bajki.
Życie jest długie i nigdy nie wiadomo co może się wydarzyć. Wmawianie ludziom, że powinni wiązać się na cały czas jego trwania z kimś innym, jest okrutne i pozbawione wyobraźni. To kolejny sposób na zniewolenie mas. Na szczęście przedstawienie daje nadzieję na to, że nawet jak weźmiemy z kimś ślub, to nie musimy być skazani na jego towarzystwo do końca naszych dni.
„Listy do Gienka" to z założenia opowieść miłosna. I tak też się zaczyna. Od wzniosłych deklaracji i uniesień. Potem jednak zmierza w zgoła innym kierunku. W pewnym momencie zmienia się z love story w szpitalny dramat. Środkową część spektaklu wypełniają lekarskie opisy, które co wrażliwszych widzów mogą przyprawić o omdlenie.
Wątpliwości może również budzić ton korespondencji kierowanej do Gienka, który często przybiera protekcjonalny charakter. Przedstawienie pełni ważną funkcję edukacyjną dla młodych ludzi, uczulając ich na próby narzucania nam czyjejś woli i próby pouczania jak mamy żyć. Zjawisko kontrolowania bliskich jest powszechne we wszelkiego rodzaju związkach, co nie znaczy, że należy się na nie godzić. Sztuka, która powstała przy współudziale absolwentów Akademii Muzycznej w Łodzi wyróżnia się osobistą naturą, sprawdzając się jako swoista kapsuła czasu, przenosząca widzów w czasy, w których z ukochanymi rozmawiało się tylko przy pomocy listów i pocztowego kleju.
Obecnie żyjemy w globalnej wiosce, lecz paradoksalnie odległości między ludźmi wydają się większe niż kiedykolwiek. Warto zatem udać się do teatru, by poczuć, jak wyglądać może kontakt dwojga ludzi, których zbliżył do siebie dzielący dystans.