Lustereczko powiedz przecie, kto
"Brzydal" - reż. Łukasz Fijał, PWST Kraków - Teatr im. Ludwika Solskiego w TarnowieKult piękna i młodości, którym atakują nas media, a któremu chętnie ulegamy, może okazać się destruktywną złudą. Przekonuje się o tym bohater sztuki Mariusa von Mayenburga pt. "Brzydal", która premierowo zawitała na małą scenę Teatru im. L. Solskiego w Tarnowie. Tym samym trzecia ze scen teatru - po dużej i underground - doczekała się w tym sezonie pierwszej nowości repertuarowej, wyjątkowo udanej i pod względem wyboru, i realizacji.
Autor "Brzydala", Marius von Mayenburg, uchodzi za jednego z najciekawszych niemieckich dramaturgów młodego pokolenia. Uznanie przyniosły mu m.in. sztuki: "Ogień w głowie", "Pasożyty", "Zimne dziecko". Dramaty Mayenburga cieszą się w Polsce powodzeniem, czego dowodem jest choćby fakt, że światowa prapremiera "Brzydala" miała miejsce właśnie w naszym kraju w 2007 roku za sprawą Grzegorza Wiśniewskiego i Teatru im. Jaracza w Łodzi. W Tarnowskim Teatrze na reżyserski warsztat wziął ją młody Łukasz Fijał, pochodzący z niedalekiej Radgoszczy absolwent I LO w Tarnowie oraz historii na UJ, obecnie student reżyserii teatralnej na PWST w Krakowie.
Fabuła "Brzydala" jest nieskomplikowana, ale mieści się w niej iście antyczny tragizm. Losem bohatera rządzi bowiem ironia tragiczna - im bardziej się stara sprostać stawianym przed nim wymaganiom, tym bardziej się nieświadomie pogrąża i zmierza do katastrofy. Przy czym opowieść toczy się w konwencji ostrej satyry okraszonej groteską i sporą dawką zjadliwego humoru. Trzeba przyznać, połączenie przedniej jakości i bardzo oryginalne.
Lette jest zdolnym wynalazcą-elektrykiem pracującym w dobrze prosperującej firmie. Pewnego dnia dowiaduje się, że nie może promować nowej wtyczki własnego pomysłu, bo jest zbyt brzydki, by wziąć udział w publicznej prezentacji wynalazku. W tym przekonaniu utwierdza go nie tylko szef, ale też kochająca skądinąd żona. Zdesperowany szuka sposobu na rozwiązanie problemu, a jedynym skutecznym wydaje się operacja plastyczna twarzy.
I rzeczywiście - dzięki wysiłkom chirurga Lette pięknieje do tego stopnia, że staje się medialnym wizerunkiem firmy, a przy okazji bożyszczem kobiet. Od jego sukcesu "odcinają kupony" inni - szefa cieszy wzrost zysków przedsiębiorstwa, doktor zbija majątek, produkując kolejne piękne twarze na wzór Lettego. Sam bohater początkowo daje się porwać fali powodzenia, rozkoszuje się życiem celebryty. Jednak liczne romanse komplikują mu stosunki rodzinne, częste wyjazdy promocyjne odrywają go od pracy naukowej, a jego twarz staje się coraz bardziej pospolita, bo coraz więcej osób, także z jego bliskiego otoczenia, może poszczycić się identyczną. W konsekwencji Lette traci wszystko to, co dawało mu kiedyś prawdziwe szczęście i co wypracował jeszcze jako brzydal, nie otrzymując w zamian nic wartościowego.
Sztuka bezwzględnie, a zarazem dowcipnie obnaża tendencję naszych czasów - hołdowanie temu, co piękne, choć niekoniecznie godne uwagi, pogoń za blichtrem, łatwym zyskiem i sukcesem, w której zagubieniu ulegają wartości prawdziwe, duchowe. A wszystko to nakręcane jest przez media, które robią nam przysłowiową "wodę z mózgu".
Tarnowska inscenizacja Łukasza Fijała jest całkiem wysokiej próby. Wszystkie jej elementy pasują do siebie jak w idealnej układance. Na scenie dominuje prostota i surowość. Ascetyczna jest scenografia autorstwa Eweliny Pietrowiak: zaledwie dwa biurka i kilka krzeseł, podczas operacji pojawia się jeszcze parawan i kilka narzędzi bynajmniej nie chirurgicznych. W tę dekorację dobrze wpisują się stroje proste w krojach i stonowane w barwach - od czerni, poprzez szarości, do bieli. Oprawa muzyczna Jakuba Dworaka i Piotra Jakubiaka sprowadza się do dźwięków kontrabasu, pomysłowo wzbogaconych przez muzykujących na scenie aktorów - i tu uwaga - na termosie, stole i kieliszku do szampana.
Wydaje się, że twórcy spektaklu, na przekór ironicznej idei dramatu, zadają kłam twierdzeniu, że we współczesnej kulturze zdominowanej przez mass media do odbiorcy przemawia tylko to, co kolorowe, krzykliwe i wyzywające. Jeśli tak, to czynią to z powodzeniem, bo widz przy całej tej surowości wystawienia skupia się na znakomitym tekście, podążając za jego przesłaniem.
Zaś ze wspomnianą ironią koresponduje dowcipny filmik wpleciony w przedstawienie, reklamujący Tarnów jako szwajcarski kurort, odwołujący się do dobrze znanych tarnowianom haseł promocyjnych, z biegunem ciepła na czele. Ten trafiony pomysł inscenizacyjny wywołał na premierze prawdziwe salwy śmiechu. Warto podkreślić także, że spektakl ma dobre tempo - wystarczająco wolne, by satyra wybrzmiała i wystarczająco szybkie, by nie znużyć publiczności. Słowem: dobra artystyczna robota.
Na piątkę jest też aktorstwo. Ireneusz Pastuszak, Tomasz Piasecki, Ewa Sąsiadek i Aleksander Fiałek mają niełatwe zadanie, bo w czwórkę muszą wykreować aż osiem postaci, płynnie przechodząc metamorfozy na oczach widzów. Ireneusz Pastuszak sprawia, że z równym przekonaniem wierzymy przy odrobinie wyobraźni i w jego brzydotę, i w jego urodę. Choć więc gra tylko rolę Lettego, to w rzeczywistości pokazuje nam na scenie dwóch różnych ludzi. Brawa należą się Ewie Sąsiadek, która w kilka sekund przy pomocy dwóch gestów (ściągnięcie korali i szpilek) przeistacza się z cwanej bizneswoman w skromną żonę bohatera i na odwrót, a w międzyczasie jako pielęgniarka asystuje przy operacji. Dobrze spisują się też pozostali panowie - Aleksander Fijałek z powodzeniem wciela się w dwa odmienne typy osobowości, ambitnego asystenta Karlmanna i zblazowanego syna milionerki, natomiast Tomasz Piasecki gra dwóch bohaterów najbardziej do siebie mentalnie zbliżonych, których przez to najtrudniej zróżnicować, bo zarówno Scheffler, szef firmy, jak i doktor to cyniczni faceci nastawieni na sukces i działający bez skrupułów. Postaci sztuki w wykonaniu aktorów są przede wszystkim żywe i przekonujące. A to najważniejsze.
Na "Brzydalu" w Tarnowskim Teatrze można się i ubawić, i zamyślić. Warto spektakl zobaczyć także po to, by przejrzeć się w nim jak w krzywym zwierciadle i zamiast kolejnej dawki ogłupiającej rozrywki z telewizji zafundować sobie porcję refleksji np. o tym, że: "Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu."