Magiczny świat Akademii Pana Kleksa
Akademia Pana Kleksa – reż. Jerzy Jan Połoński – Lubuski Teatr w Zielonej GórzeCzy napisaną w ubiegłym stuleciu historią można zainteresować współczesne, nierzadko uzależnione od elektroniki i gadżetów, dzieci? Oglądając z nimi adaptację „Akademii Pana Kleksa" Jana Brzechwy w reżyserii Jerzego Jana Połońskiego na deskach Lubuskiego Teatru w Zielonej Górze będziecie zaskoczeni tym, jak bardzo wciągnie je ten spektakl. I was, dorosłych, również.
Przedstawienie otwiera swym, nieco przestraszonym, głosem, ubrany w szary mundurek główny bohater Adaś Niezgódka (w tej roli genialna Alicja Stasiewicz), przedstawiając się jako ktoś, komu nic się nie udaje. Obecna za jego plecami rodzina (mama – Marta Frąckowiak, tata – Janusz Młyński, ciotki – Joanna Koc i Anna Stasiak oraz brat – Wojciech Romańczyk), ubrana w szare lub czarne stroje, ciśnie się w ciasnej ramie i naśmiewa z niego, wyrażając swoje niezadowolenie z faktu, że on jeden nie chce w tę ramę wejść. Jest to bardzo ciekawy zabieg, który pokazuje, jak ograniczające są cudze oczekiwania. Z tego też powodu chłopiec chowa się w szafie wraz z lalką, którą nazywa lepszą wersją siebie. W tym miejscu także odnajduje go szpak Mateusz (świetna rola Joanny Wąż-Stasiewicz), który przybywa jako posłaniec z Akademii Pana Kleksa i zabiera go w podróż do świata magii. Jeśli więc myśleliście, że pierwsza na pomysł o magicznej szkole wpadła J. K. Rowling pisząc "Harry'ego Pottera" - to szach mat: Jan Brzechwa ją ubiegł! I to lata całe!
Wcześniej może i uda nam się dostrzec, że z tyłu sceny ustawiono pod kątem ogromne lustra, ale dopiero gdy Adaś znajdzie się w Akademii i – dosłownie – nabierze kolorów nie tylko on, ale i całe otoczenie, zobaczymy jak potęgują one ten radosny, kolorowy miszmasz. W miejscu tym bowiem jest wesoło i barwnie (wszystkie dzieci mają kolorowe stroje). A cały efekt jest osiągnięty nie tylko za pomocą ubioru, ale i nieprzesadzonej w ilości rekwizytów, również jasnej i pogodnej scenografii autorstwa Mariki Wojciechowskiej. Jeśli cokolwiek pojawia się na scenie, czy jest to piłka, czy też wiadro – jest w ruchu, pełni swoją sceniczną rolę. Na szczególną uwagę zasługuje tutaj choćby „trzecie oko" Pana Kleksa, które wygląda jak popularny amulet – Hamsa - chroniący przed tak zwanym „złym okiem", czy książki będące przełącznikami do światów innych bajek. Także w domu Filipa Golarza (Janusz Młyński), gdzie sprzęty są mroczne, czarno-czerwone nie ma niczego niepotrzebnego.
Adaś w Akademii odnajduje się nad wyraz szybko, ponieważ od początku czuje się akceptowany. W radosnej atmosferze wesołych piosenek połączonych z mnóstwem tańca, poznaje panujące tam zwyczaje. Znane i lubiane wiersze Brzechwy, zaaranżowane w formie piosenek (m. in. „Witajcie w naszej bajce" czy „Na wyspach Bergamutach"), opisują świat, w którym znalazł się chłopiec. Za muzykę i aranżacje muzyczne odpowiedzialni są tutaj Andrzej Korzyński i Łukasz Damrych, natomiast za choreografię Jarosław Staniek. Trzeba przyznać, że jest to wszystko idealnie dograne, a elementy muzyczno-taneczne są świetnie wkomponowane w tę historię. Tutaj należy się głęboki ukłon w stronę wszystkich tańczących aktorów – scen tych jest bowiem tak wiele, że ich wysiłek zasługuje na pełen podziw.
Jeśli chodzi o grę aktorską, muszę przyznać, że w tym spektaklu szczególnie wyróżnia się kilka postaci. Pierwszą jest Adaś Niezgódka – Alicja Stasiewicz odegrała go w taki sposób, że lepszego Adasia nie znajdziecie. Jest dokładnie taki, jak powinien być: początkowo wzbudza litość, a później zdobywa całkowitą sympatię widza, będąc po prostu małym chłopcem, który w siebie uwierzył. Drugą z ról, która tak mocno mnie ujęła jest magiczny szpak Mateusz – Joanna Wąż-Stasiewicz na potrzeby „Akademii..." stała się nim w stu procentach, łącznie z ptasimi ruchami głowy. I do tego ten głos w piosenkach! Trzecią zaś absolutnie doskonale stworzoną postacią jest grany przez Wojciecha Romańczyka czarny charakter - Alojzy. Ruchy lalki-robota, w którego przyszło mu się wcielić, wyglądają tak, jakbyśmy patrzyli na najprawdziwszą poruszającą się pod wpływem impulsów elektrycznych maszynę, a nie na człowieka. Po prostu świetne! Ponadto jako ten zły potrafi wręcz przerazić młodszych odbiorców swoimi zachowaniami.
Nie byłoby to sprawiedliwe, gdybym powiedziała, że wyłącznie gra powyższej trójki jest atutem tego przedstawienia. Nie, tutaj tak naprawdę nie ma aktorsko słabszych ogniw. Sam Pan Kleks grany przez Marka Sitarskiego podbija serca publiczności. Kojarzy się on bardzo z postacią wybitnego pedagoga Janusza Korczaka, który jak nikt rozumiał dzieci. I wcale nie musi wcielać się w niego Piotr Fronczewski, do którego tak bardzo przywiązani są starsi odbiorcy i fani filmowej wersji „Akademii..." z 1984 roku w reżyserii Krzysztofa Gradowskiego. Także niewymawiającego „r" Filipa Golarza odgrywanego przez Janusza Młyńskiego odbiera się bardzo dobrze (jak na czarny charakter). Osoby grające dzieci z Akademii (Marta Frąckowiak jako Alfred, Radosław Walenda jako Andrzej, Joanna Koc jako Aleksander, bliźniacy Antoś i Antek – Aleksander Stasiewicz i Robert Kuraś oraz Anastazy – Jakub Mikołajczak) są doskonale zauważalne, a jednocześnie nie przyćmiewają w żaden sposób głównych bohaterów.
Zaadaptowana i wyreżyserowana przez Jerzego Jana Połońskiego „Akademia Pana Kleksa" jest piękną opowieścią o tym, jak akceptacja i wsparcie budują poczucie własnej wartości w młodym człowieku. To porywający spektakl, na który dzieci reagują szczerym zachwytem i który przeżywają niesamowicie mocno. Nie pytają, czy mogą już iść, nie proszą w trakcie o tablety/komórki, ale tuż po nim o... autograf Adasia lub Pana Kleksa. Nie sposób także nie zauważyć jak świetnie bawią się na tym przestawieniu dorośli, zapewne pamiętający nie tylko wiersze Brzechwy, ale i właśnie wspomnianą filmową adaptację.
Niezależnie więc od tego, ile mamy lat – ta fantastyczna wersja „Akademii..." jest dla każdego!