Małe nie znaczy piękne
"Zimowla" – reż. Jakub Roszkowski – Teatr im. Juliusza Słowackiego w KrakowiePochodzę z małej wioski na Podhalu. Ilekroć tam wracam przy okazji odwiedzania rodziców – moje pojawienie się jest wydarzeniem. Na co dzień nie dzieje się tam nic specjalnego, ale wszyscy się znają. Wszystko o sobie wiedzą. Mała społeczność potrafi być bezwzględna w osądach. To właśnie zobaczyłam w „Zimowli" w reż. Jakuba Roszkowskiego w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Spektakl grany na scenie Małopolskiego Ogrodu Sztuki pokazał moją rodzinną miejscowość jak w lustrze.
Na widownię wchodzimy niestandardowo – obchodzimy balkon, prowadzeni przez Obsługę widowni. Jesteśmy jak symboliczne drony, które nagle nadlatują, żeby obserwować. Na początku z daleka, z wysoka. Problem zaczyna robić się wtedy, kiedy już usiądziemy na widowni i możemy przyjrzeć się z bliska temu, co już trwa.
Sceniczna przestrzeń jest urokliwym miejscem, pełnym drzew. Widać małe wzgórze i sadzawkę. Nawet jakieś gorące źródło, z którego bucha para. Po prawej stronie ten idylliczny obraz zaburza trochę wisielec z zasłoniętą czarną folią głową. Można odnieść wrażenie, że mimo mieszanki dziwnych typów, którzy błąkają się po tym wykreowanym świecie, wszystko jest w porządku. Ale to tylko pozory.
W tę rzeczywistość wkracza nagle Agentka (Wanda Skorny), która próbuje rozwiązać zagadkę morderstwa. Jej pojawienie się burzy ustalony porządek. Wyzwala w bohaterach jakieś demony. Każda zmiana w społeczności jest zauważalna, a próba ingerencji w nią niesie ze sobą nieprzewidziane skutki. Normalne postaci nagle zaczynają zachowywać się absurdalnie. Ich zwykły świat zniekształca się: ze zwyczajnie funkcjonujących ludzi stają się nagle swoimi upiornymi odbiciami, jakby nagle wszyscy mieli w domu swoje podobizny w stylu „Portretu Doriana Gray'a" Oscara Wilde'a i się w nie zamienili.
Jak na każdej „prawdziwej polskiej wsi" (co znam z autopsji) najważniejszą postacią jest ksiądz – tutaj nawet Tomasz Międzik jako Ksiądz Wilk nie panuje już nad swoimi parafianami. W miarę trwania spektaklu sytuacja zaczyna przypominać scenariusz filmu Wilhelma i Annhy Sasnalów „Z daleka widok jest piękny", w którym jedno zdarzenie rozkręca spiralę zła. W „Zimowli" też mała, spokojna miejscowość o niemal uzdrowiskowym charakterze przekształca się na oczach widzów w miejsce nieprzyjazne, pełne dziwnych postaci o wrogim wobec siebie nastawieniu.
Autorem scenografii, kostiumów, a także światła jest Mirek Kaczmarek. Stworzył świat bardzo spójny. Kolorami i wymyśloną estetyką widzimy go jednocześnie jako mroczny i bajkowy. Cukrówkę, w której życie kręciło się wokół jednego zakładu – dlatego ta wieś bardziej przypomina lata 90. niż obecne czasy. Jednak wymowa spektaklu pozostaje uniwersalna. Roszkowski w „Zimowli" zabiera nas w odwiedziny do urokliwej (z pozoru) polskiej wsi. Kiedy jak drony spojrzymy w twarz każdemu z jej mieszkańców z bliska (a na scenie są kamery, ponieważ Agentka nagrywa zeznania bohaterów), nagle idylliczny obraz zniekształci się i zaczniemy czuć się nieswojo.
Polecam przyjrzeć się ludziom w „Zimowli" i zadać sobie pytanie, czy małe (jako miejscowość) na pewno jest piękne i czy przypadkiem nie urośnie nam w oczach i nie zniekształci, gdy się do niego zbliżymy?