Martwa do żywego
"Starucha" - reż. Igor Gorzkowski - Teatr Ochoty w WarszawieKim jest tytułowa "Starucha" w reżyserii Igora Gorzkowskiego na podstawie prozy Charmsa? Można powiedzieć najprościej: śmiercią. Gdy staje u drzwi, chwila odwiedzin nigdy nie jest odpowiednia. A jej wszystko jedno. Zegar, który chowa pod spódnicą nie ma przecież wskazówek. Skądś licho jednak wie, że jest za piętnaście trzecia
Jest śmiercią i czasem, kostuchą-staruchą, na którą nieprzyjemnie patrzeć, bo zaraz się myśli: "trup". No to kim ona jest? Równie niełatwo odpowiedzieć na pytanie jaka jest - żywa, czy nieżywa. I trudno oprzeć się wrażeniu, że ta sytuacja ją bawi. Po co pilnuje się nieboszczyków w kostnicy? Żeby się nie rozpełźli po ludziach żywych - tak tłumaczy. I uwaga na trupi jad. Bywa, że trupiością można się od zmarłego zarazić, gdy pokąsa.
Tych trupków jest jeszcze trochę - są staruszki, które z ciekawości wypadają jedna po drugiej przez okno, jest martwa kasjerka nie-kasjerka, której wetknięto w usta papierosa, żeby jakoś żywiej wyglądała Taka upiorność musiała rozlewać się po Rosji w latach dwudziestych i trzydziestych. Daniił Iwanowicz Charms zakładał wtedy z kolegami grupę "absurdystów" oberiutów. I to do ich estetyki spektakl się odwołuje. Nie znajdziemy w nim żadnych współczesnych nowinek - aktorzy, biała scenografia, czarny humor, abstrakcyjne dialogi, i to wszystko.
Absurdalny język to odbicie absurdalnej rzeczywistości. Pijak, zafiksowana na punkcie znalezienia męża panienka, niespełniony pisarz wahający się między frustracją a manią wielkości, wariat - czy ktoś z nich jest bardziej normalny lub szalony od reszty? Stosunek do świata można zamknąć w niepewności człowieka, który zdejmuje z głowy kapelusz i zastanawia się czy należy do niego, czy nie do niego. Dlatego nie wyczuwamy za tym wszystkim potężnego hasła terroru, ale raczej to, co on za sobą niesie - czysty absurd, nieprzystawalność słowa i rzeczy, utratę tożsamości, gdy już nawet nie wiadomo, która godzina.
Czy warto szukać na siłę odniesień do współczesnego stanu ducha, gdy spektakl wcale ich nie podsuwa? Chyba nie. Lepiej mówić o intrygującej podróży. Trochę nieprawdopodobnej, trochę jak ze slapsticku, przy równie wdzięcznej, co rozstrajającej nerwy muzyce fortepianu.