Moherowe berety na haju
"Hair" - reż. Wojciech Kościelniak - Gliwicki Teatr MuzycznyMusical "Hair" należy do zdecydowanie bardzo wąskiej grupy tytułów, które wychodzą poza ramy gatunku. Poprzez tematykę, przesłanie, muzykę i całe, kontekstowe otoczenie, na chwilę przydaje rozrywce sensu i głębi. Historia oryginalnej obsady (czarna legenda spektaklu) i trzech (tylko!) nadwiślańskich wystawień potwierdza, że "Hair" to coś więcej niż musical. To manifest, przekroczenie, deklaracja, inicjacja
Gdyńska prapremiera z roku 1999 (tłumaczenie: Małgorzata Ryś – to istotne, bo „Hair” był za każdym razem tłumaczony był przez kogo innego) to debiut Wojciecha Kościelniaka w roli reżysera na największej, w Polsce Północnej, muzycznej scenie e. Niezapomniany spektakl, wybuch emocji, zaczyn nowego porządku. Uważany do tego czasu za czołowego, wrocławskiego amanta, jeszcze rok później zagrał u Jarockiego w „Wujaszku Wani” ( kto by odmówił?), a w 2001 reżyseruje „Sen nocy letniej” wg Leszka Możdżera i otwiera najważniejszy, jak do tej pory, rozdział w niedługiej historii polskiego musicalu: wraz z grupą przyjaciół (wielu z „załogi” ”Hair”) rozpoczyna przygodę pt. Capitol, w której na początku staje się dyrektorem... Operetki Wrocławskiej (!). Gdyńskie „Hair” było sensacją artystyczną i obyczajową, o losach spektaklu próbowano decydować na sesji Rady Miasta Gdyni, na której radni „twardej” prawicy próbowali doprowadzić do zdjęcia spektaklu z afisza. Bilety wyprzedane na wiele miesięcy naprzód, nadkomplety, żywa reakcja, musical staje sie przedmiotem dyskusji społecznej, co prawie w ogóle nie zdarza się w przypadku nie tylko musicalu, ale teatru i sztuki w ogóle!
Dopiero 11 lat później w Capitolu, już po Kościelniaku, powstaje druga inscenizacja wyjątkowego dzieła Ragniego/Rado/Dermota (tłumaczenie: Agnieszka i Konrad Imielowie) , a okoliczności, które temu towarzyszą, są wręcz dramatyczne. Prawie w ostatniej chwili dyrektor teatru Konrad Imiela zabiera reżyserię Cezaremu Studniakowi i kończy spektakl, na który w kontekście gliwickiej premiery trzeba spojrzeć inaczej. Wrocławskie „Hair” kipią energią, mają pomysł, wiele wyrazistych kreacji i świetnych scen.
Premierze gliwickiej towarzyszyły obowiązkowe, w przypadku tego tytułu, emocje, ale nieco inne, niż te opisane powyżej. Kościelniak miał na Śląsku realizować „Grease”. W światku muzikalowców sensację wzbudziła informacja o castingu do „Brylantyny”, sam Kościelniak pracował wówczas nad swoim arcydziełem, czyli „Lalką” w Teatrze Muzycznym w Gdyni (premiera 27 lutego 2010). Ostatecznie casting się dokonał, ale Gliwice nie dostały licencji na „Grease” i... postanowiono wystawić „Hair” z częścią aktorów z castingu do „Grease”. Na nowe tłumaczenie Jacka Mikołajczyka (kierownika literackiego i asystenta reżysera) Kościelniak ma bardzo niewiele czasu (podobno dwa tygodnie) i pierwsza obsada startuje 22 maja 2010 roku. Kompromis ? Konieczność? Cokolwiek by nie znaleźć na wytłumacznie, z przykrością trzeba stwierdzić, że powiedzenie do trzech razy sztuka znalazło odwrotne od znanego rozwinięcie. Gliwice zawiodły.
Nie czuję się sierotą po epoce pierwszego Woodstocku, ale dla mnie „Hair” to nie pierwszy, lepszy rozrywkowy hit z Broadwayu. To ciągle żywe przesłanie, to utopia, ale potrzebna, uszlachetniająca. To nieodłączne "ciary" na „Let\'s the Sunshine in”, to chyba coś ciągle osobistego i ważnego, więc nie potrafię i nie chcę być obiektywny i poprawny. Gliwice są rezydentem Festiwalu Teatrów Muzycznych. Zaczęły fatalnie – "42 nd Street" w 2008 roku, potem był bardzo dobry „Ragtime”, a w zeszłym roku popularne i na pewno co najmniej poprawne „High School Musical”. „Hair” rozczarowuje pod każdym względem: słabo zaśpiewane (fatalna artykulacja w zbiorówkach), mało pomysłów choreograficznych („karuzela” żeńska w II akcie to katastrofa!), mimo ponad 30. osób na scenie nie czuło się młodzieńczej energii, wielu aktorów było po prostu... niepotrzebnych, zagubionych na ogromnej, gdyńskiej scenie. Dostaliśmy w rezultacie „Wieczór biesiadny i hippisowski”, brakowało tylko, wzorem Józefowicza i jego „Wieczoru latynoskiego”, przekazywania na przykład jointa do sztachnięcia, wszak prawie w wigilię IV FTM sejm zalegalizował narkotyki w Polsce. Katastrofą było wykorzystanie Nicka Sinclera jako „zabawnego przerywnika” na otwarcie drugiego aktu. Publiczność gdyńska uwielbia być zapraszana do zabawy i z aplauzem przyjęła „popisy” ciemnoskórego wesołka, ale spektaklowi wyrwano tym prymitywnym, kabaretowym incydentem prawie ostatnie włosy.
Gliwickie „Hair” puszcza oko do widza poprzez odniesienia do polskiej współczesności (m.in. narkotykowy opłatek podczas mszy LSD przyjmują m.in. „moherowe berety”), pozbawiając legendarny tytuł przesłania i ponadczasowej wymowy. Śląski musical to hippisi oswojeni, przygotowani do przyjęcia i akceptacji przez zfilisteryzowaną publiczność drugiej Irlandii i drugiej Japonii, megakonsumentów bez potrzeb wyższych. Spektakl bazujący na pomysłach sprzed 11. lat, ale bez nowego spojrzenia. To, co wzruszało kiedyś, dziś nie działa. Drugie „Hair” Kościelniaka nie dokonuje przekroczenia, nie konfrontuje światów, nie chce się po nim biegać, fruwać i kochać. Bez Timothy Leary\'ego, bez kontrowersji, bez magii. Irytowały mnie ciągle wypuszczane dymy – ostatni raz tyle było na kryteriach ulicznych z ZOMO podczas stanu wojennego i na planie „Czarnego czwartku” - w musicalu nie znalazłem żadnego uzasadnienia dla tego rodzaju „efektów”.Szkoda tytułu, szkoda szansy na nowe przesłanie . W dzisiejszej, skołtuniałej Polsce aż się prosi o wstrząśnięcie, prowokację – tytuł daje takie możliwości jak mało który.
Całość w tym wydaniu zdecydowanie za długa i... nudna, ale w finale „ciary” były. Chyba nie da się zepsuć „Hair” ostatecznie. Spektakl ma kilka dowcipnych i dobrych scen, aktorsko wyróżniają się Andrzej Skorupa jako Claude i Oksana Pryjmak jako Sheila.