Największe maszkarony mieszkają w naszych głowach i w naszych domach
"Maszkarony" - aut. Jagoda Wójcicka - reż. Dorota Kaczor - Teatr Groteska w KrakowieMówiąc prościej - maszkaronami jesteśmy my, a w zasadzie znaczna część ludzi tak się mogła poczuć, gdy wyjątkowo na miejsce odbioru spektaklu dla publiczności wybrano (dosłownie) krakowską scenę Teatru Groteska. Muszę przyznać, że układ, w którym widz siedzi na scenie i ma szansę oglądać spektakl z bliska jest ciekawym konwenansem, ale jak się jednak z biegiem czasu okazuje, potrafi też zamienić się w nieco oklepaną konwencję "teatru w teatrze".
Bowiem aktorami okazują się również widzowie, z tą jednak różnicą, że grają w teatrze ich dnia codziennego. Spektakl ten to opowieść o lękach i demonach, które każdy z nas nosi w sobie, ale także o codziennych zmaganiach, które często przybierają formę groteskowych potworów. I tak, przechodząc kolejno przez maszkarony, zmierzamy się z duchami i demonami przeszłości, lękiem nieobecnego ojca, (który lata temu wyszedł po paczkę papierosów i nie wrócił), problemami egzystencjalnymi i małymi końcami świata, którymi w ostatecznym rozrachunku okazują się być rachunki i opłaty. Zresztą, nie jest tak źle, a powiedziałabym nawet, że bardzo polsko, bo "koniec świata ma każdy, tylko, kiedy indziej", więc jest jeszcze szansa, że sąsiad spod piątki ma gorzej...
Scenografia (Helena Wróbel) jest dosyć prosta, ale wystarczająca. Jest intymnie, wręcz domowo. Tylko jaki to dom? Oglądamy małe, zagubione dziecko, które odnoszę wrażenie, twórcy spektaklu na siłę próbują się doszukać w każdym z nas. Jest też babcia jedząca piszingera na bujanym krześle, którego przepala cały czas papierosem, i matka (w tej roli Helena Wróbel), o której wiemy niewiele, ale która zdaje się być uosobieniem wszystkich niezałatwionych spraw tkwiących gdzieś w głębi naszej świadomości. Wybór takiej konwencji niesie jednak ze sobą pewne ryzyko.
Mimo ambitnych założeń przedstawienie momentami popada w schematyzm. Reżyserka (Dorota Kaczor), chcąc stworzyć uniwersalną opowieść, zbyt mocno oparła się na kliszach, przez co „Maszkarony" mogą wydawać się jednowymiarowe. Stereotypowy obraz „polskiego domu" jest tu jednocześnie atutem i ograniczeniem. Dla jednych będzie to trafne odzwierciedlenie rzeczywistości, dla innych – uproszczenie, które nie pozwala w pełni zanurzyć się w specyfikę krakowskiego kontekstu czy bogactwo lokalnych odniesień. Brakowało mi więcej aluzji do krakowskiej architektury i pomysłu wykraczającego poza typizację domowego ogniska.
Zaskakujący jest wybór konsultanta historycznego (Alicja Zioło), którym okazała się być krakowska przewodniczka, z zawodu psycholog, a nie historyk... Choć spektakl nawiązuje do okresu II wojny światowej - na przykład przez postać aptekarza z Placu Bohaterów Getta czy matki, która w jednym momencie określa się jako Żydówka (co później nie znajduje jednak większego rozwinięcia, a autorzy spektaklu nie mieli chyba większego pomysłu) - te elementy nie zostały jasno wyartykułowane ani odpowiednio rozwinięte.
Wybór muzyki w spektaklu, przygotowanej przez zespół Pieśniara, wprowadzają widza w nostalgiczny, a jednocześnie nieco niepokojący nastrój, idealnie, współgrając z tematyką przedstawienia. Muzyka jest subtelna, ale skutecznie buduje atmosferę. Tradycyjne melodie, splecione z nowoczesnymi aranżacjami, tworzą dźwiękowy pejzaż, który pogłębia odbiór scenicznych wydarzeń, dodając im warstwę znaczeń, której nie sposób pominąć. Jednak nie tylko muzyka ratuje ten spektakl.
Na uwagę zasługują także dialogi, napisane przez Kamila Błocha, które są jednym z najmocniejszych elementów widowiska. Błyskotliwe, często zabawne teksty („Gdzieś mi ten ulubiony papieros wypadł... może nawet z zębami", „Trzeba wrócić, żeby posprzątać swój osobisty pierdolnik") dodają przedstawieniu lekkości, której brakuje w innych jego aspektach.
Postać krakowskiego gołębia (Bartłomiej Olszewski), który z każdą sceną przykuwa coraz większą uwagę, jest ciekawym, choć niewykorzystanym w pełni motywem. Jego próby zwrócenia uwagi na problem ochrony środowiska, symbolizowane przez plastikową torebkę, którą nosi na różnych częściach ciała, niestety nie zostają rozwinięte.
To kolejny przykład potencjału, który nie został w pełni wykorzystany...A szkoda, bo można było ten spektakl bardziej rozwinąć, a tak momentami robił się chaos, jakby twórcy sami do końca nie wiedzieli, co chcą przekazać i na czym skupić uwagę widza...a może swoją?