Nasze relacje uległy oziębieniu
Rozmowa z Małgorzatą Chryc-Filary, Bartłomiejem Wyszomirskim i Karolem OlszewskimW najbliższą sobotę Teatr Polski zaprasza na premierę spektaklu „Gość – inność" w reżyserii Bartłomieja Wyszomirskiego. To spektakl, który obala mity o polskiej gościnności i pokazuje kryzys relacji międzyludzkich.
Z Małgorzatą Chryc-Filary, Bartłomiejem Wyszomirskim i Karolem Olszewskim, o spektaklu „Gość - inność" w reżyserii Bartłomieja Wyszomirskiego w Teatrze Polskim w Szczecinie - rozmawia Małgorzata Klimczak z Dziennika Teatralnego.
Małgorzata Klimczak: Z okazji 40-lecia pracy artystycznej teatralnego małżeństwa Teatr Polski pokaże 2 grudnia premierę spektaklu „Gość – inność" w reżyserii Bartłomieja Wyszomirskiego. Dlaczego wybraliście właśnie tę sztukę?
Małgorzata Chryc-Filary: Nasz jubileusz troszkę się przeciągnął, bo ja miałam go półtora roku temu, Zbyszek trzy lata temu, czyli w pandemii, więc poczekaliśmy na nową siedzibę teatru. To dyrektor Adam Opatowicz i nasz reżyser Bartek Wyszomirski zaproponowali ten tekst.
Bartłomiej Wyszomirski: Chodziło o to, żeby zrobić spektakl, w którym będziemy mieli parę w silnym związku emocjonalnym. Skoro mamy taki zacny jubileusz, to trzeba znaleźć sztukę, w której umieścimy tę parę jak najbliżej siebie. Wpadła mi w ręce sztuka „Gość – inność", która się dzieje w ciągu 24 godzin, w zasadzie w jednym pomieszczeniu i to przesądziło o jej wyborze. Sztuka jest z pozoru kameralna, ale nam z próby na próbę coraz bardziej puchnie. Autor sztuki, Peter Turrini, to umożliwia, więc staram się z tego korzystać.
Mamy parę, którą łączy silna więź emocjonalna i w ich życie wkracza ten trzeci.
BW: Emocjonalny związek przybiera różne formy i różne barwy. W tej sztuce mamy kryzys związku, a może nawet nie kryzys, a pewne uśpienie, letarg, w którym zastajemy głównych bohaterów. Ich życie stoi w miejscu, a jak ktoś stoi w miejscu, to się cofa. I nagle do ich mieszkania wpada bomba, tak można powiedzieć. To już Karol, który gra syryjskiego uchodźcę, może coś powiedzieć na ten temat.
Jak to jest wkroczyć w życie pary, w której jest sporo nudy i rutyny?
Karol Olszewski: Mój bohater wkracza w życie Heńka i Baśki, którzy żyją tak, jakby byli pogodzeni z tym, że nic się w ich życiu nie zmieni. Ich relacje są dosyć trudne i nagle pojawiam się ja. Dzięki temu ich życie zaczyna się zmieniać, zaczyna się w nim coś dziać, zaczynają mieć jakiś cel w życiu.
Ale wam chyba nie grozi taki marazm w życiu prywatnym?
MC-F: Nie, czym innym jest teatr, a czym innym życie, więc tutaj nie ma żadnych paraleli. Dla nas najważniejsze jest to, że tekst jest świetnie napisany i dobrze się nad nim pracuje. Na 40-lecie pracy artystycznej warto wziąć udział w takim przedsięwzięciu. Nie ukrywam, że praca jest trudna. My ze Zbyszkiem mamy normalny tekst, natomiast Karol w tej sztuce w ogóle nie mówi po polsku. Najważniejsze jednak są nawiązania do problemów uchodźca – my, my – inni. Czy nasza legendarna gościnność jest prawdziwa, czy nie. Nie jest to łatwa tematyka. Ktoś powiedział, że to jest i śmieszne, i straszne, i tragiczne.
BW: Myślę, że Gośka dotknęła bardzo ważnej rzeczy, którą warto wyjaśnić. Utarło się od pokoleń powiedzenie o polskiej gościnności. Otóż ja uważam, że ta polska gościnność od bardzo wielu lat przechodzi głęboki kryzys i o tym mówi ta sztuka. Bohaterka mówi: oddalamy się od siebie coraz bardziej, ochładzają się nasze relacje i już nie chodzi o relacje w domu, ale o relacje z sąsiadami, relacje na ulicy, w sklepach, w rozmowach. Wszystkie uległy oziębieniu. Tak, jakby się stało coś, co stoi w sprzeczności do naszej natury. I paradoksalnie chłopak, który jest z całkowicie innego obszaru kulturowego, te relacje rozgrzewa. Bo sam reprezentuje obszar, gdzie silne związki emocjonalne, związki rodzinne, związki przyjacielskie, stoją na najwyższej półce hierarchii społecznej. Sztuka jest napisana z punktu widzenia wiedeńczyka i przeszczepiona na nasz grunt przez tłumaczkę, bo akcja się dzieje w Warszawie, ale to nie zmienia faktu, bo tu chodzi o europejskość jako taką. Myślę, że zmiana ustrojowa wlała w nasze społeczeństwo pewne pierwiastki, z którymi nie do końca jest nam po drodze. Ja jestem gotów zrozumieć, że powstają zamknięte osiedla mieszkaniowe, że jedni od drugich coraz bardziej się oddzielają murami, że wszystko jest na domofony, jakbyśmy się wszystkiego bali, jakbyśmy się bali drugiego człowieka. Oczywiście przesadzam w tym momencie, ale mówię o tym celowo, bo u autora dzieje się coś odwrotnego. Bohaterka mówi: my jesteśmy coraz zimniejsi, nasze relacje kostnieją, a pojawienie się chłopaka z innego obszaru kulturowego to rozbija. I nagle się okazuje, że ta ciągota do drugiego człowieka, chęć dialogu, że już nie mówię o pragnieniu miłości, które jest fundamentalne w tym tekście i nadrzędne. To jest paradoks tej sztuki, że wystarczy przesunąć akcent i nasze życie wywraca się o 180 stopni. Facet, które ma takie, a nie inne poglądy, wynikające z frustracji, który nie mógł się zrealizować zawodowo i zrzuca to na karb ustroju, polityki czy relacji społecznych, pod wpływem obecności tego trzeciego się zmienia. On rozbija pewną skorupę, w której oni się znaleźli, uwalnia ich z pewnych okowów. A oni zaczynają swoje życie w jakiś sposób kreować, cieszyć się nim. Pytanie, do czego to wszystko prowadzi? Turrini pyta, czy to na pewno wszystko się dobrze skończy.
Może po prostu wychodzą ukryte w nas tęsknoty?
BW: Ale oczywiście, to jest normalna rzecz, że nam potrzeba rozmowy. Przecież my ostatnio zamieniliśmy rozmowę na kontaktowanie się ze sobą. Jeżeli idę do knajpy na kolację i widzę młodzież, która siada przy stole, po czym każdy wyciąga smartfona i w niego patrzy, to coś tu jest nie tak. Potrzeba kontaktu jest ogromna. Gośka mówiła o czasach pandemicznych, które jeszcze bardziej zamknęły nas na relacje. Dobrze, że po pandemii one się zreanimowały, bo były już naprawdę na bardzo krytycznym poziomie. Nasze społeczeństwo było w fatalnej kondycji psychicznej. Ta sztuka jest o odbudowywaniu relacji.
Państwo pamiętają czasy, kiedy ludzie się spotykali po pracy, a dzisiaj każdy gdzieś pędzi. Brakuje wam tego?
MC-F: W naszym przypadku to wszystko zostało rozchwianie, bo przez prawie cztery lata nie było teatru. Relacje w zespole musiały w jakiś sposób ulec rozluźnieniu i po oddaniu nowego obiektu zaczęła się budowa zespołu na nowo. Widzowie, którzy pamiętają stary teatr, też odkrywają go na nowo.
BW: Nasycenie miejsca pewną energią to jest proces, a nie doraźna akcja. Oczywiście jest zespół, który był wcześniej, ale trochę był rozczłonkowany, przez to, że jedna scena była na Łasztowni, druga gdzie indziej. Nie było miejsca, które by skupiało ludzi. Teraz to miejsce jest, ale potrzebny jest czas, żeby zaistniał proces integracji i akceptacji, jak mówi nasz bohater Henio w sztuce.
A przedstawiciel młodego pokolenia woli się spotykać ze znajomymi na żywo, czy jednak pisać na smartfonie?
KO: Wolę się spotykać na żywo, chociaż pandemia to mocno wywróciła do góry nogami. Ale jak się skończyła, to ludzie nagle zaczęli odczuwać potrzebę wychodzenia z domu i spotykania się na mieście. Bardzo często ludzie nie mają czasu, są zabiegani, ale staram się ze swoimi znajomymi spotkać przynajmniej raz w tygodniu.
Raz w tygodniu? To bardzo dobry wynik.
BW: Spotkania rodzinne też dzisiaj wyglądają inaczej. Ja się spotkałem z taką sytuacją, że moja ciocia, która zawsze robiła urodziny w domu, teraz zaprosiła nas do knajpy. Oczywiście spotkanie w knajpie nie unieważnia naszych relacji, ale jest coś takiego w ludziach, że nie chce im się przygotowywać imprez w domu, a to nie wynika z jakiejś ułomności, tylko z tego, że łatwiej jest pójść do knajpy i zrobić uroczystość rodzinną, która, moim zdaniem, powinna być w domu, bo tam możemy sobie poświęcić więcej uwagi. W domu możemy się bardziej skupić na sobie, bardziej siebie wysłuchać. Nawet często tych samych historii, które już słyszeliśmy. W rodzinnym gronie często wspomina się te same historie, ale one są ważne, sprawiają nam przyjemność. Energia między nami się wtedy zacieśnia. Może za tym autor tej sztuki tęsknił.
Z czym widzowie powinni wyjść z tego spektaklu?
BW: Chciałbym, żeby się śmiali i płakali.
Zbigniew Filary: Nie jesteśmy od tego, żeby odpowiadać na takie pytania. Możemy je zadać.
MC-F: My byśmy najbardziej chcieli, żeby widzowie przyszli, a z czym wyjdą to indywidualna sprawa. Każdy przez siebie przepuszcza ten spektakl czy problem. Myślę, że to taka sztuka, która dotyczy wielu z nas.
BW: Padają tu pytania o rzeczy niewygodne, a autor sprytnie umie to ubrać w ramy czarnego humoru, bo wystarczyłoby przesunąć akcent bardziej na serio i ktoś mógłby się poczuć dotknięty. U Turriniego tego nie ma, ponieważ on od razu buduje kontrapunkt w postaci jakiegoś katalizatora emocjonalnego, który pozwala zadać trudne pytania. Ta sztuka nie dotyczy problemu uchodźstwa czy emigrantów. To jest sztuka o poszukiwaniu miłości.