Nie wszystko złoto, co się świeci

"Tragedia Macbetha" - reż: R. Klijnstra - Teatr Słowackiego w Krakowie

“Tragedia Makbeta" Redbada Klijnstry to przedstawienie z całą pewnością efektowne, pełne teatralnych fajerwerków, takich jak projekcje multimedialne, mikrofony, zmieniające się dekoracje, wjazd teatralnej maszynerii, a nawet występ wokalny Dziwnych Sióstr, ucharakteryzowanych na band rodem z lat 20. Aktorzy wbiegają na scenę i wybiegają za kulisy, pozostawiając po sobie realistyczne zacieki krwi na łazienkowej umywalce, a wdzierający się na scenę “Portier" na chwilę przywraca budynkowi na placu Św. Ducha operę, wykonując z zaangażowaniem moniuszkowską arię

Taka ilość atrakcji przypadających na jeden spektakl na pewno nie zostawia miejsca na nudę. Przedstawienie Klijnstry intensywnie błyska i świeci po oczach coraz to kolejnym fajerwerkiem. Czy jednak samo to “błyszczenie” wystarcza, by udowodnić że jest to teatralny kruszec najwyższej próby?

Współpraca z dramaturgiem Robertem Blackerem miała w zamierzeniu służyć dotarciu do głębi tekstu Shakespeare\'a. Aspiracje w tym kierunku widać już w samym tytule przedstawienia, nawiązującym do właściwego tytułu angielskiej sztuki - “The Tragedy of Macbeth”. Niestety chwalebnego planu wydobycia na światło dzienne wszystkich niuansów szekspirowskiego tekstu nie udało się w pełni zrealizować. Oprócz kilku niezwykle atrakcyjnych scen, celnie odwołujących się do ducha oryginału (jak chociażby scena-interludium w wykonaniu Odźwiernego-Portiera, Mariana Dziędziela, zupełnie odchodząca od tekstu sztuki, a jednak bezbłędnie oddająca jego charakter) wydaje się, że zrozumienia zabrakło w samym sposobie opowiedzenia historii głównego bohatera.

Makbet Radosława Krzyżowskiego w rozedrganiu miota się po scenie, chaotycznie i bezrefleksyjnie rzucając się w kolejne zbrodnie. Jego relacja z Lady Makbet wydaje się powierzchowna, a cały proces przemiany od lojalnego rycerza do zachłannego królobójcy jest pozbawiony psychologicznej głębi. Makbet w spektaklu Klijnstry jest w ciągłym ruchu, wybiega za kulisy by po chwili powrócić na scenę, pocąc się i dusząc pod ciężkim futrzanym płaszczem (czyżby symbolizującym ciężar bezprawnie zdobytej korony?)

Wydaje się więc, że Klijnstra i Blacker nie znaleźli odpowiedzi na podstawowe pytania - po co sięgać po raz kolejny po wielokrotnie wystawianą sztukę i co nowego można nią opowiedzieć o współczesności. Świadczy o tym chociażby fakt, że w samym “Makbecie” nie udało im się znaleźć wystarczającej puenty i zdecydowali się “dolepić” na koniec fragment z “Burzy”. Spektakl w Teatrze im. Słowackiego ogląda się wartko i ciekawie, kiedy kolejne efektowne rozwiązania eksplodują jedno po drugim niczym petardy w sylwestrową noc. Niestety w ogólnym rozrachunku, zamiast olśniewać, fajerwerki te raczej przywodzą na myśl stare przysłowie, że “nie wszystko złoto, co się świeci”.

Aleksandra Kamińska
Dziennik Teatralny Kraków
17 listopada 2011

Książka tygodnia

Zdaniem lęku
Instytut Mikołowski im. Rafała Wojaczka
Piotr Zaczkowski

Trailer tygodnia