Niemiecki romantyzm pozbawiony głębi w Teatrze Wielkim
"Wolny strzelec", Teatr Wielki w Łodzi"Wolny strzelec" Carla Marii von Webera to umiarkowanie udana realizacja do słuchania i oglądania. Niestety, brakuje głębszego przekazu.
Kolejną premierę w Teatrze Wielkim - po "Czarodziejskim flecie" Wolfganga Amadeusza Mozarta - wyreżyserował Waldemar Zawodziński, który odpowiadał także za dekoracje i światło.
Opera Carla Marii von Webera z libretto Johanna Friedricha Kinda to prosta, romantyczna opowieść. Czerpiąca z folkloru niemieckiego historia strzelca kuszonego przez diabła swoją prapremierę miała w 1821 roku. Była też już wystawiana na deskach łódzkiej sceny w 1978 roku - wtedy reżyserował Kazimierz Dejmek. Teraz Zawodziński postawił na nowoczesną inscenizację, ale nie uchronił się od scenicznego kiczu.
Wybór tej repertuarowej pozycji dziwi. Nie jest to ani twórcza korespondencja z tradycją, ani wysmakowany plastycznie obraz mówiący o współczesnych dylematach. I choć trzygodzinne widowisko nie nuży, to do pomysłów inscenizatora można mieć zastrzeżenia. Sceny rozgrywające się w domu narzeczonej strzelca Agaty, zamiast na poziom groteski i ironii przenoszą nas na manowce musicalowej tandety. Agata (Katarzyna Hołysz) wyśpiewuje swoje miłosne arie na tle "żywego" rodzinnego obrazu. Scena podnosi się i spod podłogi komnaty Agaty wyłaniają się rzędy czaszek wprowadzające niepokojący dysonans. Reżyser nie oparł się jednak estetyce nadmiaru i wprowadził dodatkowo tancerzy w kostiumach kościotrupów i mumii snujących się krokiem zombi. Podobnie scena w Wilczym Jarze - siedzibie złych mocy. Pod ognistym lasem bije serce - tę ciekawą wizualnie metaforę psują kostiumy tancerzy przywodzące na myśl kiepskie produkcje teatralne.
Pomijając toporną grę aktorską śpiewaków, o której pisano już przy okazji wcześniejszych premier, duże uznanie wzbudzał przede wszystkim śpiew pań - Katarzyny Hołysz (Agata) i Iwony Sochy (Anusia). Ciekawie prowadzona była też postać diabła Samiela - rozbita na dwie płcie, przy czym uwagę skupiały głównie taneczne umiejętności Edyty Wasłowskiej. Ruch sceniczny pozostałych tancerzy i chóru to minus widowiska. Całość pod warunkiem potraktowania w kategoriach wieczornej przyjemności nie zasługuje na krytykę.