Nowy K.
"Jednocześnie" - reż. Łukasz Garlicki - Teatr Studio im. S. I. Witkiewicza w WarszawieKiedy wchodzimy na widownię, on już jest. Siedzi w fotelu pokrytym ceratą, w charakterystycznym wnętrzu rodem z PRLu, z nieodłączną paprotką na ścianie. Przygląda się nam, wchodzącym, siadającym, moszczącym się, wyłączającym telefony komórkowe, jakbyśmy to my byli aktorami, a on – widzem. Uśmiecha się trochę niepewnie, jakby chciał oswoić sytuację. Nieświadomie odpowiadamy takimi samymi uśmiechami, takimi samymi spojrzeniami. Kto tu będzie kogo oglądał?
Wreszcie bohater zaczyna mówić i przyjmujemy to z żenującą ulgą. Ale jego monolog jest niepokojąco podobny do tego, który wygłosiłoby każde z nas, nagle wyrwane z anonimowego krzesła i postawione przed publicznością: nie ma początku ani końca, jest poszarpany, dotyka niezwiązanych ze sobą tematów, prześlizgując się po nich i nie wchodząc w głąb. Monologowi towarzyszą nerwowe gesty, którymi bohater stara się zamaskować niepewność i zakłopotanie. A jednak czujemy, że ten sympatyczny facet na scenie chce nam powiedzieć coś bardzo ważnego, dlatego się tak plącze, denerwuje i przeskakuje z tematu na temat. Rozbiera się nawet, oddając nam nie tylko swoją nagą duszę, ale także nagie ciało.
Z fragmentarycznego, gęstego monologu wyłania się potrzeba określenia swojego „ja". Czym jest JA? Jest wypadkową myśli, które mi towarzyszą, zdarzeń, które mnie ukształtowały, pragnień, rozczarowań, ulubionych – i – nie filmów i książek. Jak powiedzieć siebie innemu? Jak sprawić, żeby zrozumiał dokładnie to, co chcę wyrazić? Czy da się tego dokonać za pomocą niedoskonałego języka? Czy może się to udać w świecie nieskończenie, porażająco pojemnym, w którym w każdej sekundzie miliony ludzi usiłują właśnie zrobić to samo? Simlat znakomicie oddaje egzystencjalny lęk człowieka, który rozumie, że nie jest specjalny, wyjątkowy, jedyny i oryginalny.
Bohater spektaklu pragnie bliskości, pragnie być dla kogoś ważny – dlatego otwiera się, chcąc opowiedzieć siebie aż do dna. Jest w tym całkowicie bezbronny, rozumiejąc jednocześnie, że wypowiada zarazem zbyt dużo i zbyt mało słów, że jego język jest i nadmierny (w bezkresie „ja", w potopie emocji) i ubogi (z powodu nieprzekraczalnych językowych kodów). Jeśli po drugiej stronie przysłowiowej rampy siedzi ktoś, kto pragnie tego samego, następuje porozumienie. Jeśli nie – odpowiedzią może być tylko uczucie lekkiego zażenowania. Jak w życiu.
Jedynym zastrzeżeniem, jakie mam do realizacji, jest wprowadzenie do spektaklu pokazu slajdów, jakby Garlicki musiał czymś ubarwić, zilustrować tekst. Niepotrzebnie go tylko infantylizuje. Moim zdaniem Simlat świetnie radzi sobie sam.