Nowy teatr na świetnej klasyce

4. Festiwal Nowego Teatru w Rzeszowie

„Święty Idiota" Opryńskiego z Teatru Polskiego w Bielsku-Białej, „Ślub" Augustynowicz z Teatru im. Jana Kochanowskiego w Opolu i „Bzik. Ostatnia minuta" Marciniak z Teatru Współczesnego w Szczecinie dowiodły, że Dostojewski, Gombrowicz i Witkacy są doskonałymi materiałami dla twórców nowego teatru. Ale żeby budować na ich kanwie z dobrym skutkiem coś własnego, trzeba traktować ich z szacunkiem. W tych przypadkach tak było.

Korzystając z „Idioty" Dostojewskiego, Janusz Opryński już tytułem: „Święty Idiota" zahacza o książkę Wodzińskiego o rosyjskich obłąkańcach, „świętych chuliganach", którzy z rozmysłem przyjmują maskę szaleństwa kryjąc pod nią mądrość. Takie odczytanie Dostojewskiego w kontekście Wodzińskiego skuteczniej pozwala Opryńskiemu na skierowanie do widzów przesłania: zastanówcie się nad swoją kondycją i porządkiem świata. Opryński za Dostojewskim skandalizuje i prowokuje, za Wodzińskim otwiera drugie dno tej prowokacji, że skoro obłąkanie skrywa mądrość, obłąkanym może być każdy. A kiedy cytuje za Dostojewskim słowa Rogożyna o księciu Myszkinie: Książę jest obłąkany, a takich Pan Bóg lubi, to od tej chwili staje się oczywiste, że Myszkin ma prawo zarażać świat swoim obłąkaniem. Nastasja śmiertelnie i zaraźliwie chora podąża za nim, Rogożyn zakochany w niej gotów jest zabić Myszkina, Lebiediew, badacz Apokalipsy, potrząsa jak chce obłąkanym światem, a Hipolit, żywy trup, ofiara obłąkanego świata chce spektakularnie skończyć z sobą. Widzowie doznają dziwnego niepokoju, kiedy patrzą na scenę, na obraz „Martwego Chrystusa" i martwą Nastasję. W tym momencie zastany świat najbardziej się nam przekrzywia, i nie poradzi na to Lizawieta, która wierzy, że stary porządek trwający siłą inercji jednak się nie zawali.

Taką „optymistyczną myśl" zostawia nam Opryński, może o przestarzałej, będącej już skansenem Europie, pięknej nadal urodą swej architektury i kultury. - Ta cała zagranica, to tylko fantazja, i nic więcej - mówi książę Myszkin. Opryński za Dostojewskim zrywa z nas wszystkie maski i odziera ze złudzeń. Nie ma zagranicy, nie ma dokąd udać się o pomoc. Tkwimy w matni. Idąc tropem Opryńskiego - skoro nie ma zagranicy, nie ma też podziału na widownię i scenę, czyli na nas i na nich - tak więc my, widzowie, nie możemy czuć się bezpiecznie w swoich fotelach. Tkwimy zamknięci w teatrze, w chorym kraju, w chorym świecie. Pustka, strach przed nią, metafizyka i Dostojewski, którego Opryński szanuje, co w tej realizacji widać. Swobodnie mieści w trzygodzinnym spektaklu najważniejsze wątki i sceny z "Idioty". Za co płaci. W „Świętym Idiocie" często brakuje zatrzymania, nie wybrzmi jedna sekwencja, a zaczyna się druga. Niemniej jest to Dostojewski podany wnikliwie i odważnie, niektóre sceny mimo pośpiechu widzowie zapamiętują. Te zwłaszcza, które tak wiele mówią o zadawaniu bólu, innym i sobie, z okrutną świadomością.

U Anny Augustynowicz w „Ślubie", za Gombrowiczem wszystko wydaje się być po jego myśli. Ale Augustynowicz wchodząc w tekst i strukturę sztuki Gombrowicza tworzy własny, nowy porządek spektaklu. Przemyślany od kropki do kropki, tak, że sprawia, iż widzowie niepostrzeżenie dla siebie poddają się bez protestu dają porwać jej narracji i wtłoczyć do postrzeganego tak, nie inaczej przez nią świata, jej świata. Bo cała rzecz w zamyśle Augustynowicz jest w zasadzie o robieniu w teatrze przedstawienia „Ślubu" Gombrowicza, czemu służy „Ślub" Gombrowicza, a co służy z kolei temu, jak robić w teatrze „Ślub" Gombrowicza. Oczywiście, w sferze idei przemieszczanych do współczesnego świata, świata Augustynowicz.

Henryk, główny bohater, jest tak naprawdę jedynym, inni stanowią jego wcielenie w innym czasie albo on ich sobie tak wyobraża. A to, że widzowie tamte postacie widzą, bynajmniej nie znaczy, że są one prawdziwe. Widzowie wszystko postrzegają wyłącznie poprzez Henryka, próbującego się uwolnić od prawideł świata, który sam sobie wykreował w swojej wyobraźni. W ten sposób Augustynowicz koncentruje uwagę widzów na kwestii rozróżniania świata fikcji i świata prawdy, prawdziwego oblicza i przywdziewanych masek. A zmuszając widzów do współegzystowania w świecie permanentnej kreacji dokonywanej na scenie, sugeruje, że tak samo jest i w ich życiu. Bo rozprawiają się każdy z dotychczasowym swoim życiem i każdy pokazuje drugiemu, że jest lepszy, silniejszy i mądrzejszy. Dlatego u Augustynowicz, Henryk jest kimś, kto mówi w imieniu innych. Pozostałe postacie to mary senne. Z wyjątkiem dwóch osób, którzy stają wobec Henryka w opozycji - są to Władzio i Pijak. Wszystkie inne postacie oddają mu pokłon. Może i czasem próbują z nim walczyć, na nic jednak się to nie zdaje, bo szybko dostrajają się do jego wyobrażenia o świecie, a sprzyja temu ich konformizm.

Jako aktorzy życia codziennego prawie wszyscy przybieramy maski i szybko dostosowujemy do egzystującego w posłuszeństwie otoczenia, zdaje się mówić Augustynowicz. Szczególnie mocno akcentuje sztuczność postaci, chociaż próbują one walczyć o bycie sobą by przestać być tylko marionetkami, które działają wbrew rozsądkowi. Ale sztuczność jest górą, widoczna w prostackiej gwarze i powtarzanych słowach, ruchach bohaterów i w ich postawach. Chociaż spektakl Augustynowicz, klarowny, poprowadzony z subtelną konsekwencją, mający stałą i dość wysoką dynamikę, bynajmniej nie jest sztuczny. Ale to już kwestia jej umiejętności i aktorów. „Ślub" Augustynowicz nie jest o polityce, jest o teatrze, jego silnej wymowie, i wyobraźni człowieka, który w poczuciu niewiary i nihilizmu często nie chce z niej zrobić użytku za łatwo podporządkowując się takim, co to umieją i chcą zrobić, chociaż ich wyobraźnie nie są większe, a słowa jedynie słuszne. Że za łatwo podporządkowujemy się demonom destrukcji i niepewności. Właśnie o tym, przez dwie bite godziny Augustynowicz posługując się rzetelnie chociaż nie wiernopoddańczo Gombrowiczem wiedzie z widzami pasjonujący dialog, także o sile teatru, sile wyobraźni, destrukcyjnej i kreacyjnej sile słowa.

„Bzik. Ostatnia minuta" Eweliny Marciniak spektakl z pozoru dość luźno inspirowany Witkacym, ale Witkacy jest obecny w nim w ironicznych podtekstach, skrótach myślowych i sposobie narracji. Całość opowiada o przemieszczaniu się kultur we współczesnym świecie i powierzchownej fascynacji nimi przez ludzi z poczuciem wyższości, której często jedynym atrybutem jest biała skóra. I tu jest pyszne miejsce dla Witkacego. Do rozmowy językiem nowego teatru o emocjach mieszkańców Zachodu którym oni dają upust konsumując obce im i dziwaczne dla nich krajobrazy i kultury, ale także do intrygującej opowieści o powinnościach i sile samego teatru. Co także intrygowało i fascynowało Witkacego. Znakomita muzyka Mai Kleszcz towarzyszy temu wszystkiemu.

Spektakl w swojej wymowie pozornie humorystycznej w istocie jest mroczny. Jako choćby zjadliwa satyra na spragnionych mocnych wrażeń europejskich i amerykańskich prowincjuszy i ironiczne pokazanie opłakanych skutków historii wielkich odkryć geograficznych oczyma tych, których odkrywano i kolonizowano. Czy teatr może zmienić ten pełen cierpienia świat, pyta Marciniak. I zdaje się odpowiadać, że na pewno może kreować utopie. Całość podana jest w perfidnie lekki sposób, a wiele można wyczytać między słowami i kontekstami. Fantazyjne kostiumy i scenografia zachwycają. A monstrualne peruki bohaterów oddalają postaci od realności, tak, jakby chciał tego Witkacy w swoich narkotycznych obrazach. Podobnie ilustracja muzyczna wydaje się wprost wyrwana z niepokojących i niepokornych wizji Witkacego.

W konkursie festiwalowym do soboty będą jeszcze uczestniczyły spektakle „Gdyby Pina nie paliła, to by żyła" Cezarego Tomaszewskiego z Teatru im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu, „Sekretne życie Friedmanów" Marcina Wierzchowskiego z Teatru Ludowego w Krakowie i „Chłopi" Krzysztofa Garbaczewskiego z Teatru Powszechnego w Warszawie. W niedzielę pozakonkursowo spektakl „Do DNA" Ewy Kaim, z krakowskiej Akademii Sztuk Teatralnych. Równolegle trwają próby czytane, debaty i projekcje filmowe w formule nowego teatru. Werdyktu jurorów, publiczności i dziennikarzy można spodziewać się około północy w sobotę.

Andrzej Piątek
Dziennik Teatralny Rzeszów
23 listopada 2017

Książka tygodnia

Musical nieznany. Polskie inscenizacje musicalowe w latach 1961-1986
Wydawnictwo Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie
Grzegorz Lewandowski

Trailer tygodnia