O czym wolno śnić?
„Casting I" – reż. Wojciech Romańczyk – Lubuski Teatr w Zielonej GórzeSala pełna widzów, sitcomowy śmiech i wypowiedzi ekspertów (na żywo lub nagrane) – znacie to? Tak, to typowe dzisiejsze talk-show. Formuła znana i lubiana, dostarczająca nie tylko rozrywki, ale i wywołująca tak w zaproszonych gościach, jak i w widzach (także tych przed TV, którzy często mogą brać zdalnie udział w dyskusjach) atrakcyjne poczucie sprawczości.
Czy to się da wyciągnąć z telewizyjnego studia i przenieść na teatralne deski? Da się. I na dodatek wyjdzie z tego kawał mocnego teatru. O czym mowa? O wystawianym w Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze „Castingu I" w reżyserii Wojciecha Romańczyka.
W stłumionym świetle widzimy scenerię tego programu. Znajdują się tu industrialne konstrukcje, jak schody czy rusztowania, na których przymocowano żółte tabliczki z napisami. Do złudzenia przypominają one te, jakie możemy zobaczyć na budowie (scenografię wykonał z elementów z recyklingu fenomenalny w swoim fachu Adam Łucki). Ich treść jednak nie brzmi jak ostrzeżenia, które znajdziemy we wspomnianej budowlanej przestrzeni. Hasła obecne tu to między innymi: „A prawdy nikt powiedzieć nie chce" czy „Dosyć udawania, dosyć fikcji". Intrygująco? Owszem. Pośrodku dodatkowo widzimy ogromny ekran, trochę jak w kinie samochodowym. Po prawej stronie sceny stoi zresztą kanapa, której część stanowią elementy auta takie, jak reflektory, czy kawałki karoserii. Są tu także śmietniki, biały parawan i taśmy wskazujące na fakt, że wszystko jest jakby „w budowie" – dużo, mocno, chaotycznie. Ale – paradoksalnie – to wszystko idealnie tutaj gra.
W takt dynamicznej, charakterystycznej dla tego typu show muzyki (autor: Wojciech Romańczyk) na scenę radosnym krokiem wchodzi Prowadzący (świetny Aleksander Stasiewicz). Jest ubrany w koszulkę z napisem „Polska" i orłem rodem z godła oraz garnitur, którego design przypomina dziecięcą pidżamkę z powodu wzoru w ulice i znaki drogowe (kostiumy: Adam Łucki) i czerwone, sportowe buty. Jego włosy to czerwona peruka, która nie chce przestać się kojarzyć z taką, którą często możemy zobaczyć u klaunów. Jednak stylizacja fryzury przywołuje na myśl, dość oczywistą w tym kontekście, osobę Kuby Wojewódzkiego. Element burzący ten przerysowany, komiksowy sznyt to jego makijaż – ciemne obwódki cieni wokół oczu (charakteryzacja: Maria Kaczmarowska) kontrastują z lekkością jaką zdaje się prezentować całym sobą konferansjer. Ten charakterystyczny znak pojawia się na twarzach praktycznie wszystkich osób/ekspertów pokazywanych później na ekranie. Nie widzimy go jedynie u Gościa (mocna kreacja Jakuba Mikołajczaka) i nie wiemy czy ma je widoczny na ekranie Maestro (Aleksander Stasiewicz), ponieważ nosi ciemne okulary.
Odtąd program będzie toczył się w znanym dobrze rytmie, gdzie napięcie jest budowane przez wrzucanie rzeczy mniej istotnych (jak wypowiedzi bliskich i znajomych zaproszonego Gościa) czy kontrowersyjnych (jak wejścia Maestro, którego postać kojarzy się jednocześnie z Morfeuszem ze słynnego „Matrixa" z 1999 roku w reżyserii rodzeństwa Wachowskich, jak i z ekstrawaganckim kreatorem mody z powodu niezwykłego stroju w jakim występuje) przed wprowadzeniem osoby, na którą czekamy. Dokładnie tak, jak w TV. Dokładnie tak, jak w clickbaitowych artykułach w Internecie. Zanim dotrzesz do sedna, musisz przebić się przez szereg mało znaczących informacji. A do tego jeszcze reklamy – i tutaj ich nie brakuje! O czym są i jak zostały opracowane – to trzeba zobaczyć na własne oczy. Warto!
To, co prezentuje swoim mocnym monologiem o uzależnieniach ubrany w dziwny, trochę kosmiczny kombinezon, mający szramę na pół twarzy (podobnie jak grana przez Monicę Bellucci Delores z „Beetlejuice Beetlejuice" z 2024 roku w reżyserii Tima Burtona) Piotr (perfekcyjnie wiarygodny Jakub Mikołajczak) wprawi publiczność w osłupienie. Również irytującego brakiem zainteresowania historią zaproszonej osoby Prowadzącego. Ten aspekt tylko podkreśla, że takie programy nie są dla uczestników, a dla tych, którzy je prowadzą. To oni mają błyszczeć i brylować – reszta to tylko pretekst do pokazania się w świetle reflektorów. Ale czy mylne byłoby wrażenie, że to dotyczy nie tylko takich programów, ale relacji międzyludzkich w ogóle? Czy my, dzisiejsi ludzie, mamy ochotę rzeczywiście poznać drugiego człowieka i jego historię? A jeśli już ją chcemy poznać, to czy nie sięgamy czasem do „źródeł" w postaci plotek i opinii tych, którzy go znają (jak ma to miejsce i tutaj)?
„Casting I" jest do bólu zresztą współczesny. Nie tylko poprzez użycie formuły programu telewizyjnego, wizualizacji (autor: Wojciech Romańczyk) czy obecnych na scenie kamer. Do gry wkraczają także narzędzia obecne w naszej codzienności, jak czat ze sztuczną inteligencją czy media społecznościowe. Są tutaj użyte z sensem i ich pojawienie się jest bardzo uzasadnione – wciągając publiczność do interaktywnego udziału w spektaklu. Widzowie mogą bowiem wyrazić opinię odnośnie tego, w jaki sposób powinien kończyć się dręczący biorącego udział w castingu mężczyznę sen – dając tym samym do zrozumienia, że nie o wszystkim wolno nam śnić (czy marzyć?). Zdarzyło mi się widzieć kilka przedstawień używających nowoczesnych technologii do uwspółcześnienia historii – w jednych wychodziło to lepiej, w innych odrobinę gorzej, choć zawsze ciekawie. Natomiast w najnowszej produkcji Lubuskiego Teatru jest to dopracowane niemal do perfekcji.
Chcecie w teatrze poczuć się przez chwilę jak w telewizyjnym studiu nagrań i dać zaskoczyć historii, która pozwala przyjrzeć się rzeczywistości, w jakiej żyjemy? Jesteście ciekawi, o czym śni Piotr? Jeśli odpowiedzieliście twierdząco na któreś z tych pytań, to niezwykle udany debiut reżyserski Wojciecha Romańczyka, jakim jest wystawiany w Lubuskim Teatrze „Casting I" (będący pierwszą z trzech części), jest dla was.
Sama nie mogę się doczekać kolejnych odsłon tego intrygującego cyklu!