O samotności deszczowego mroku

"Noc tuż przed lasami" - Teatr im. Słowackiego w Krakowie

Gdy Bernard-Marie Koltès pisał "Noc tuż przed lasami" zapewne nie spodziewał się, jakie zamieszanie wywoła tą sztuką. W czasach, gdy w teatrze było jeszcze wiele do przekroczenia, dzieło to odbiło się szerokim echem. Obecnie, w dalszym ciągu wnosi powiew świeżości na teatralne deski, jednak patrzymy na nie z perspektywy przebytych już perwersji teatralnych: myślimy, że trudno nas dziś zaskoczyć. Ale warto spróbować - dać się ponieść i zanurzyć w ciemną noc spektaklu...

Jednak. Zaskakuje z początku ułożenie sceny – ciemny prostokąt, awzdłuż każdego boku wznoszą się krzesła widowni. W rogu areny pudło, przypominające telewizor. Chwila oczekiwania, rzucanie ciekawego spojrzenia na audytorium – czy przyszli po prostu na sztukę teatralną, czy przyszli na Koltès’a? Wreszcie wyciemnienie.  

Rozlega się ciężka, dudniąca muzyka, wprawiająca podłogę w ledwo wyczuwalne drżenie. To dobrze, że można je wyczuć, w przeciwnym razie nie byłoby równie silnego uczucia obecności widza. Drgające światła rozproszyły ciemności. Na scenie pojawia się On – anonimowy przechodzień. Niepewny, sprawiający wrażenie rozbitego wewnętrznie. Zagaduje mijanego mężczyznę o możliwość noclegu. Z minuty na minutę coraz bardziej wciąga go w swoją historię, mimo woli zwierzając mu się. Bezpośredniość, z jaką zwraca się do widzów absorbuje naszą uwagę. Dowiadujemy się o nim coraz więcej… To idealista, mający własną wizję społeczeństwa? Nie. To pijany bezdomny, który zamazuje na chwilę swą beznadziejną sytuację życiową i chce poczuć ciepło drugiego człowieka. Chwila zapomnienia, jakiej doznał kosztowała go resztę jego życia. Po co jednak marnować czas na samotność, jeżeli można współdzielić ją z innymi? 

Dramatopisarz podjął trudny temat. Ponadczasowy… Trudno żyć w obecnym świecie, w którym proces indywidualizacji człowieka najczęściej kończy się jego wyobcowaniem. Ludzie aktywni zawodowo często nie mają czasu ani zaufania do swoich bliźnich, zajmują się zarabianiem pieniędzy. Bezdomni szukają pocieszenia w obecności drugiego człowieka, jednak ich wygląd i zachowanie nie pozwalają przeważnie na przełamanie uprzedzeń, jakie mają względem nich ci mający się za porządnych obywateli. Trudno porozmawiać z kimś w obecnym świecie, zainteresować kogoś swoją osobą, jeżeli jest się biednym, skrzywdzonym przez Fortunę.  

Spektakl Darii Woszek to próba złapania w obiektyw chwili rozmowy naszego bohatera z nieznajomym, jak gdyby czas się wokół zatrzymał. Radosław Krzyżowski zaprezentował sylwetkę człowieka pełnego nadziei, jak i obaw, przegranego, ale nie czującego się przegranym. Inscenizacja jest nieco podobna atmosferą do monodramu Denisa Lavant, wyreżyserowanego przez Kristiana Frédrica. Miał on premierę w listopadzie 2000 roku w Théatre de la Ville w Paryżu, a w maju 2004 roku został zaprezentowany w Teatrze Studio w Warszawie. Środki wyrazu w przypadku omawianej przeze mnie inscenizacji nie są tak spektakularne. Aktor, niczym Atlas, dźwiga na plecach ciężar spektaklu, a spektakl go niesie…

Maria Piękoś
Dziennik Teatralny Kraków
31 grudnia 2010

Książka tygodnia

Wybór opowiadań
Świat Książki
Edgar Allan Poe

Trailer tygodnia

Zielona granica
Agnieszka Holland
Po przeprowadzce na Podlasie psycholo...