Odszedł Jan Błoński
Po długiej chorobie zmarł we wtorek prof. Jan Błoński - człowiek żyjący literaturą, bezwzględny publicysta, imponująco kompetentny naukowiec. Bez niego współczesna filologia polska wyglądałaby zupełnie inaczej.W polonistycznych murach UJ przy ul. Gołębiej jego nazwisko wymawia się z szacunkiem, z którym równać może się chyba tylko Kazimierz Wyka. Błoński pozostawił po sobie dorobek będący podstawą badań nad literaturą XX wieku. Podjął się rzeczy najtrudniejszej - analizował okres jeszcze niezamknięty, do którego siłą rzeczy brakuje dystansu.
Urodził się w 1931 roku. Szczegółów jego biografii próżno szukać w jakichkolwiek encyklopedycznych notach. Błoński nigdy nie afiszował się ze swoim życiem prywatnym, pozostało ono znane jedynie najbliższym. Wiadomo tylko, że od piwa wolał wino i nie uważał się za optymistę. Nawet w tomie niezwykle osobistej korespondencji ze Sławomirem Mrożkiem, który kilka lat temu ukazał się nakładem Wydawnictwa Literackiego, to książki są na pierwszym planie. Błoński przez nie patrzył na świat.
Debiutował w prasie literackiej już jako nastolatek, studia pod kierunkiem Wyki podjął - rzecz jasna - na Uniwersytecie Jagiellońskim, z którym związany był do samego końca kariery naukowej. W 1956 roku wydał pracę "Poeci i inni", w której analizował m.in. twórczość Różewicza, Jastruna, Gałczyńskiego. Dyskusję w środowisku literackim rozbudził bodaj najsilniej kolejnym tomem - "Zmianą warty" (1961). Był to krytyczny portret młodego pokolenia polskich autorów.
Błoński był jednym z czołowych przedstawicieli tzw. krakowskiej szkoły krytyki literackiej - razem z Ludwikiem Flaszenem, Konstantym Puzyną i Andrzejem Kijowskim (przewodził im Wyka). Przez 20 lat był kierownikiem literackim Starego Teatru. Jako lektor języka polskiego pracował we Francji - m.in. na Sorbonie. Jego największą fascynacją byli - obok Mrożka - Witold Gombrowicz i Witkacy.
Ale do historii publicystyki przejdzie bez wątpienia przede wszystkim jako autor opublikowanego w 1987 roku na łamach "Tygodnika Powszechnego" pamiętnego eseju "Biedni Polacy patrzą na getto". Wychodząc od analizy literackiej (tym razem wiersza Miłosza), starał się nim poruszyć sumienia rodaków, którzy pozostali bierni wobec Zagłady. Pisał, co my, Polacy, powinniśmy zrobić: "Przestać się bronić, usprawiedliwiać, targować. Podkreślać, czego nie mogliśmy zrobić za okupacji czy dawniej. Zrzucać winę na uwarunkowania polityczne, społeczne, ekonomiczne. Powiedzieć najpierw: tak, jesteśmy winni. Przyjęliśmy Żydów do naszego domu, ale kazaliśmy im mieszkać w piwnicy. Kiedy chcieli wejść na pokoje, obiecywaliśmy, że wpuścimy, jeśli przestaną być Żydami, jeśli się ucywilizują, jak mawiano w XIX wieku, nie tylko w Polsce, rzecz jasna".
Odszedł Jan Błoński - człowiek niezwykłej szczerości, który w jednym z listów do Mrożka napisał: "Najpierw jesteśmy sobą, jednostką, nawet ofiara nasza z siebie, jeśli wymuszona, jest nieprawdziwa".
Prof. Błońskiego wspominają
prof. Jacek Popiel, dziekan Wydziału Polonistyki UJ
Jego dom to z pewnością jeden z ostatnich prawdziwych salonów artystycznych - spotykaliśmy tam Miłosza, Turowicza, Mrożka... My, młodzi, rozkoszowaliśmy się, że jesteśmy zapraszani na obiady i kolacje do państwa Błońskich, czuliśmy się wielce wyróżnieni. Przebywaliśmy z człowiekiem, co do którego rangi nie mieliśmy wątpliwości. Z tą samą fascynacją opowiadał o wieczorze w filharmonii czy w teatrze, jak o poezji Miłosza. Miał też niezwykłą intuicję - wiedział, z którego człowieka będzie wielki artysta. To dar, który się po prostu ma - rozpoznawanie tego, co jest wartościowe w sztuce. Ostatnim miejscem, do którego profesor chadzał, była filharmonia - muzyka dawała mu wiele radości.
Marek Pacuła, dyrektor artystyczny i konferansjer Piwnicy pod Baranami
Najpierw poznałem Jana Błońskiego jako wykładowcę. Później spotkałem się z nim w Piwnicy pod Baranami. Często w niej bywał, przyjaźnił się ze świętej pamięci Piotrem Skrzyneckim i piwniczanami. Do dziś pamiętam jego wykład o tym, jak piwniczanie potrafią się świetnie bawić, budując coś, a następnie burząc to i zaczynając budować od początku.
Pan profesor miał ogromne poczucie humoru, zresztą człowiek go pozbawiony nie mógłby przecież pisać na temat Witkacego. Co go najbardziej bawiło? Wydaje mi się, że to, jak Piotr potrafił wspaniale wynajdywać, przy pomocy przyjaciół, Janinki Garyckiej czy Joanny Olczak-Ronikier, niezwykle zabawne fragmenty ze starej literatury, które później w Piwnicy były śpiewane lub recytowane. Obaj z profesorem Henrykiem Markiewiczem nadziwić się nie mogli, że ktoś natrafiał na perełki, których nie znali.
Janusz Makuch, współtwórca i dyrektor Festiwalu Kultury Żydowskiej
Odszedł jeden z ostatnich, wielkich, prawych, bezkompromisowych ludzi, Polaków. W moim życiu szczególnie ważny był wstrząsający tekst "Biedni Polacy patrzą na getto". Byłem już wówczas zafascynowany kulturą żydowską, ale niewiele o niej jeszcze wiedziałem. Dzięki temu tekstowi zdaliśmy sobie sprawę, że polsko-żydowskie relacje muszą się opierać, czy wręcz zaczynać od rachunku sumienia. Dla mnie profesor był prorokiem, który swoją niezłomną, bezkompromisową postawą pokazywał, że w świecie pełnym zła nie ma alternatywy, istnieje tylko wybór dobra.