Ołtarze zemsty
"Jak liście na wietrze" - reż: Jarosław Banaszek - Teatr Nowy w KrakowieKlasyczna forma "jak liście na wietrze..." jest dużym zaskoczeniem wśród spektakli Teatru Nowego. Dramat na deskach sceny staje się obrazem, układającym się samoistnie poprzez rozwój fabularny, a najmocniejszą stroną jest aktorstwo.
Pierwszy rzut oka przenosi widza w centrum wydarzeń. Scenografia spektaklu „Jak liście na wietrze…” sprawia, iż mamy uczucie jakbyśmy wchodzili do buduaru niezwykłej kobiety. Łóżko jest na samym środku sceny, za nim barek ze szkła, zamknięty na kluczyk. Lustrzany ołtarzyk góruje nad wszystkim. Po otwarciu ukazuje zdjęcie – akt młodej jasnowłosej kobiety. Patronuje ono poczynaniom bohaterów, będąc na samym szczycie hierarchii życiowej Eddy – starzejącej się hrabiowskiej córki. W buduarze rozwieszone są przedmioty – telefon, patefon, lampa pokazując mikrokosmos dogasającej gwiazdy dawnych bali. Dokładność i trafność kompozycji, charakterystyki, jest uczuciem towarzysząc przez większą część spektaklu.
W dramacie opowiadającym o trudnej sztuce wykreowania życia na nowo, najważniejsza jest ciekawa i dobrze zagrana postać Eddy. Lidia Bogaczówna stworzyła kobietę pochłaniającą sobą przestrzeń i uwagę widzów, trudną do jednoznacznej oceny, niemożliwą do zdecydowanego potępienia. Pomimo egocentryzmu, bezduszności posypanej ostrymi docinkami, trudno nie śmiać się z przerysowania jej charakteru. Aktorka świetnie kontrapunktuje złe cechy samotnością i potrzebą kontaktu z ludźmi, mieszając butność z lękiem prowadzącym do absurdalnych zachowań. Soczystym przykładem może być anty-laudacja na potępienie górali, którzy według niej śmierdzą i są niewychowani. Focca (Mirosława Żak) zabrana przez nią sześć lat temu z małej miejscowości, straciła ukochanego pasterza w bójce w barze. Edda, aby załagodzić sytuacje stwierdza, z głębokim zainteresowaniem nad losem tych barbarzyńców, że chyba nigdy nie spała z Góralem.
Napięcie buduje się przez komiczne dialogi, a raczej monologi, Eddy do momentu przybycia nieznajomego zlanego deszczem. Jednak uderza w niego kolejna fala – opowieści, pochwał, oskarżeń, gróźb, próśb, wydobywająca się z ust starzejącej się kobiety. Elio(Michał Rolnicki) zostaje i zgadza się towarzyszyć podczas bezsennych noc. Klasycznie rozwijająca się fabuła przeprowadzająca nas przez kolejne zwroty akcji, zatrzymuje się w momencie ukazania prawdy o przybyciu młodego nieznajomego. Obserwujemy gorzką wiwisekcję ogołacającą gwiazdę z jej światła. Przedstawienie koncentruje wokół doprowadzenia kompozycji do ideału. Widzimy jak wszystko jest na swoim miejscu i żaden element nie jest zbyteczny. Aktorzy znajdują się w tym świecie, jako esencjonalny element dobrego obrazu. Ciekawa jest postać Elio, idealnie wpasowującego się w świat wykreowany przez Edde, aby potem móc go oskarżać i potępiać. Reżyser nie pozwala jednoznacznie oceniać bohaterów, są to tylko delikatnie światło- cienie w zarysie.
„Jak liście na wietrze…” wydaje się być opowieścią o przemijaniu, kruchości pozorów, lecz wątek umierania schodzi na dalszy plan, gdy centralnym elementem staje się zemsta. Niekiedy obrazy, szczególnie załamująca ręce Edda oraz rozsypane strzępy zdjęć, wydają się być serialowe. Na szczęście postacie tworzone są niejednoznacznie i wyrywają się ze schematycznie nakreślonych charakterów.
Reżyser Jarosław Banaszek podaje widzom mieszankę dramatów włoskich z posmakiem wiwisekcyjnego spojrzenia Bergmana, zamkniętą w piękną szkatułce konwencji. Przechodząc przez brudne, zniszczone lustro w głąb świata wykreowanego przez Edde czujemy się jak Alicja w krainie czarów. Przekonuje się nas, że rzeczywistość jest okropna i brutalna, dlatego ludzie często uciekają w przestrzeń fantazji, ginąc w niej.