Open Window Theatre i nowa rzeczywistość
Open Window Theatre Dominiki Minkacz-Siry - Bergen - NorwegiaArchipelag polskich performerów współdziałających z materią – by użyć określenia Marzenny Wiśniewskiej – powiększa się. Na dodatek pozyskaliśmy nowe terytoria. Poza Polską działają przecież od dość dawna polscy lalkarze tworzący własne grupy artystyczne, by wspomnieć choćby Jacka Zuzańskiego w USA czy Dominika Gąsowskiego w Rosji, a i wciąż ktoś dołącza, jak ostatnio Wojciech Stachura w Holandii. Są i kobiety. Prawdziwym odkryciem jest dla mnie Dominika Mintacz-Sira – czy nie pierwsza (od Anny Skubik przed laty) Polka, która niemal od dekady oswaja północne regiony Europy i w norweskim Bergen prowadzi własny Open Window Theatre.
Pewnie niewiele osób zetknęło się z jej twórczością, choć na przestrzeni ostatnich lat oprócz występów w Norwegii, Niemczech czy w Litwie, kilkakrotnie gościła w Polsce. Zawsze ze spektaklami dla dzieci, czasem najmłodszych, bo to była dotąd jej główna aktywność. Po ukończeniu studiów lalkarskich we Wrocławiu troszkę trwało zanim odnalazła się w pracy z dziećmi i wokół teatru, ale osiadłszy w 2006 roku w Bergen zajęła się prowadzeniem regularnych zajęć teatralnych z dziećmi i młodzieżą, także pracą pedagogiczną, ucząc norweskiego coraz liczniej napływających do krainy fiordów rodaków. W 2015 otworzyła własny teatr – Otwarte okno. Jego siedziba mieści się dziś w budynku Cornerteateret, ale przestrzeń do gry musi być za każdym razem pozyskiwana niezależnie: „otwarte okno" to zaproszenie i zarazem wyzwanie.
Open Window Theatre Dominiki Minkacz-Siry zrealizował dotąd pięć premier: od Grzecznej Gro Dahle, przez Greger Grinebiter Camilli Kuhn (obydwie w reżyserii Przemysława Jaszczaka), dwie premiery dla najnajów we współpracy z Den Nationale Scene (Teatr Narodowy w Bergen, w reżyserii Alicji Morawskiej-Rubczak), w 2020 – 365 pingwinów J. L. Fromental w koprodukcji z Det Vestnorske Teateret w Bergen (w reżyserii Radosława Kasiukiewicza). Spektakle są wciąż w repertuarze teatru, choć grane nieregularnie, jak to zwykle bywa z aktywnością niezależnych zespołów. Wszystkie dotychczasowe premiery (wystawiane w języku norweskim) powstały we współpracy z polskimi twórcami, ale przybywa wciąż partnerów norweskich – aktorów, realizatorów projekcji, twórców odpowiedzialnych za światło i dźwięk, techników rozmaitych specjalności, producentów przedstawień. Sama artystka angażuje się ponadto we współpracę przy innych projektach jako aktorka, lalkarka, asystentka reżysera, animatorka. Open Window Theatre to już firma z prawdziwego zdarzenia: rozpoznawalna, przynajmniej w Bergen, mająca swoją publiczność zarówno wśród Norwegów, jak i Polaków, oferująca spektakle teatralne, a nie jest to wciąż gatunek dostatecznie spopularyzowany w Norwegii (nawet sława Plexus Polaire Yngvild Aspeli nie tak łatwo dociera do ojczyzny), zwłaszcza gdy myślimy o teatrze ożywionej materii, wszelkiego rodzaju animantach, nowoczesnym gatunku sztuki teatralnej łączącym element żywy z nieożywionym.
Kilka dni temu odbyła się najnowsza premiera Open Window Theatre zatytułowana Panoptikon. Freak show. To spektakl lalkowy dla dorosłych, którym Dominika Minkacz-Sira dołącza do bogatej listy współczesnych performerów współdziałających z materią i wypada tylko życzyć, by tą drogą podążała.
Pomysł na spektakl urodził się pewnie w rozmowach Dominiki Minkacz-Siry i Przemka Jaszczaka, ponownie odpowiadającego za reżyserię, i obracał się w kręgu mitologii skandynawskiej i słowiańskiej, stopniowo rozszerzanej o inne kultury, także grecką i meksykańską. Eksploatował mityczne i legendarne postaci, a ostateczny kształt przybrał w zamówionym tekście sztuki/scenariusza, o którego napisanie poproszono Magdę Fertacz. Wszystko rozgrywa się w dwunastu scenach. Spotykają się w nich parami Przewodniczka, będąca rodzajem konferansjerki i antreprenerki zarazem (w tej aktorskiej roli występuje Dominika Minkacz-Sira) i przywoływane przez nią postaci-dziwadła, pokraczne twory, wypełniające gabinet osobliwości, do którego obejrzenia zostajemy zaproszeni. Jest tu kobieta-potwór Julia Pastrana, zwana Mutantką, cierpiąca na hipertrichiozę, jest Topielica widząca na jedno oko i nie pamiętająca swojej historii, Frankenstein poszukujący swojego imienia – syn słynnego Wiktora Frankensteina, złożony z kawałków nieboszczyków i ożywiany iskrą elektryczną, jest niewidoczny Troll – ojciec Przewodniczki, materializujący się w projekcji na kamieniu, jest wreszcie narcystyczny Minotaur, pół człowiek pół byk, pojawiający się w złotej masce byka.
Ta menażeria postaci występuje w spektaklu wydawałoby się rozrywkowym, w specyficznym gabinecie osobliwości, który prowadzi Przewodniczka, ukazując widzom dziwa natury i rzadkie ludzkie okazy. Minkacz-Sira jako konferansjerka jest władcza, zaborcza, chwilami agresywna wobec przedstawianych postaci, ale w miarę trwania spektaklu okazuje się, że sama przeżywa depresję, ciężar historii pokazywanych dziwolągów ją samą przytłacza, śmiech widzów nie rozbrzmiewa, bo podobnie jak ona odnajdują w strasznych opowieściach drugie dno: to przecież w jakimś stopniu historie nas samych, naszych lęków, niespełnionych marzeń, niezrealizowanych pragnień, porażek i klęsk, braku akceptacji i doznawania pogardy. Epoka, w której to wszystko było atrakcją i rozrywką dla publiczności minęła. Przewodniczka odnajduje własną przeszłość, nazywa się Oda. W Trolu odkrywa Ojca, a bohaterowie jej spektaklu – własną tożsamość: Mutantka jest Julią Pastraną (nb. przed blisko 150 laty zmumifikowaną, wypchaną i obwożoną po świecie jako atrakcja najpierw przez swojego męża, a przez kolejne dekady przechowywaną w magazynach policyjnych lub kryminalistycznych w Oslo, zanim ostatecznie pochowano ją w ziemi, w Meksyku w 2013 roku), Topielica – okazuje się polską dziewczyną Zosią, Frankenstein – otrzymuje imię Kim, pozbawione określenia płci i będzie szukał własnej historii, Minotaur – to Asterion, dziecko mitologicznej greckiej plotki. Uznawane za potwory i dziwadła postaci też mają swoją historię, czasem bardzo ludzką.
Warstwa słowna scenariusza Magdy Fertacz prowadzi nas przez te literackie meandry, ale właściwy sens przedstawienia ujawnia jego teatralna wizja. Nie mam poczucia nadmiaru tekstu, nawet w wersji norweskiej, bo w Panoptikon Dominiki Minkacz-Siry dominuje teatr. Wszelkie sensy, niuanse, zwroty akcji czytamy w obrazie, w dźwięku (autorką muzyki jest Urszula Chrzanowska – wielkie brawa za kompozycje i sferę dźwiękową), w grze aktorskiej i animacji.
Twórczynią przestrzeni scenicznej, scenografii, kostiumów i lalek jest – wraz z Przemysławem Jaszczakiem jako inscenizatorem – Aleksandra Starzyńska, absolwentka scenografii warszawskiej ASP przed kilkoma laty, mająca już niemały dorobek we współpracy z licznymi teatrami, także lalkowymi. Scenografka zaproponowała niezwykle estetyczną przestrzeń ujętą na podłodze w kształt panopticonu, w którego centrum znajduje się obrotowa platforma-scena wsparta na trzech atrakcyjnych, wysokich kolumnach, pomiędzy którymi znajdują się rozsuwane kurtyny. To główna przestrzeń gry, choć akcja wielokrotnie przenosi się także poza obrotówkę. Na inwalidzkim wózku przesuwana jest postać Frankensteina, z boku sceny wysuwana jest przeszkolona i podświetlana gablota z Pastraną. Po prawej stronie znajduje się garderobiana toaletka Przewodniczki. Z obu stron przestrzeni scenicznej widoczne są dwa wielkie kamienie – w jednym ukryte są członki Frankensteina, drugi posłuży do projekcji twarzy Trola-Ojca. U góry sceny, po bokach, podwieszone są dwa ekrany, będące zarazem elementem scenografii, na których wyświetlane będą projekcje o tematach meksykańskich, greckich czy wodnych. Całość stanowi doprawdy zajmujący obraz: czysty, nośny, funkcjonalny.
Spośród wykorzystanych animantów szczególną uwagę wzbudzają Pastrana i Frankenstein. Mutantka jest śliczną formą, filigranową, ubraną w zdobną białą suknię z wysokim kołnierzem kryjącym (gdy trzeba) animatorkę. Ta oddaje lalce własne nogi, przekształcając Pastranę chwilami w lalkę hybrydową. Ukryte za kostiumem drążki pozwalają na swobodną animację rąk animanta. Sceny Minkacz-Siry z Pastraną są doskonałym przykładem współczesnej konwencji lalkarskiej, w której aktorka i lalka grają dwie niezależne postaci sceniczne. Od Pastrany trudno oderwać wzrok i trzeba troszkę szczęścia, by uchwycić twarz lalki w takim świetle, które pozwala zobaczyć na jej policzkach długie pasma włosów przyrośnięte do skóry.
Frankenstein pojawia się jako nagi latekstowy korpusik siedzący na wózku. Jego postać jest budowana na scenie. Najpierw zostają przytroczone nogi, potem ręce, wreszcie głowa. A kiedy lalka jest już kompletna okazuje się, że mamy do czynienia z rodzajem androida, którego głowa i prawa ręka obsługiwane przez komputerowy program, poruszają się niezależnie od animatorki. To zaskakujący efekt i bardzo przyciągający uwagę. Ruch gałek ocznych, całej głowy, poszczególnych palców jest niemal magiczny. Twórcom udało się pokazać, że Frankenstein jest doprawdy żywą postacią, a co za tym idzie, ma swoją osobowość i marzenia. I nie dziwi nas, że chce je spełnić.
Maleńki niedosyt wywołuje lalka Topielicy-Zosi. Jest atrakcyjna – niewielka główka osadzona na długim giętkim kręgosłupie zakończonym rodzajem tiulowej płetwy. Współpraca z tą formą ma jednak ograniczony wachlarz działań animacyjnych i szkoda, że twórcy nie znaleźli sposobu, zwłaszcza w drugiej części spektaklu, po dotarciu przez Topielicę do przeszłości swojej poprzedniczki Zosi, by wzbogacić jej kształt plastyczny i możliwości animacyjne.
Podobny niedosyt wywołuje Trol, nie istniejący na scenie, choć Przewodniczka co i raz opryskuje się odświeżaczem powietrza, by usunąć smród jaki pozostawia po sobie. A to przecież wymarzona postać dla teatru ożywionej materii. Za to po przeistoczeniu się w Ojca, jego twarz – stara i pomarszczona – wyświetlana jest na plecach aktorki, a potem na kamieniu. Wizualizuje się, a w teatrze doprawdy ważne jest zobaczyć i przeżyć emocje związane z oglądaniem właśnie. Są to przejmujące sceny, budujące świetne dialogi Minkacz-Siry i Trola-Ojca, interpretowanego w nagraniu przez Bjørna «Bamse» Willberga Andersena, aktora Den Nationale Scene, dysponującego miękkim, głębokim, poruszającym głosem.
Dominika Minkacz-Sira korzysta w Panoptikon z pomocy wielu partnerów. Na scenie towarzyszy jej Maja Bergebakken Sundt w niemej roli Brigitte, troszkę sprzątaczki teatralnej, troszkę asystentki. Nagrany głos Minotaura podkłada inny norweski aktor – Arild Brakstad, ale nie zmienia to faktu, że Panoptikon jest spektaklem Dominiki Minkacz-Siry. To na niej spoczywa ciężar zrealizowania i zagrania tego przedstawienia.
Wydaje mi się, że Panoptikon jest ważnym etapem w dochodzeniu do istoty lalkarstwa dla całej ekipy twórczej. Mam na myśli może przede wszystkim Przemka Jaszczaka, reżysera młodego pokolenia, bardzo aktywnego od dobrej dekady, dziś szefa artystycznego rzeszowskiej Maski. Teatr ożywionej materii to nie jest teatr literatury. W nim wprawdzie też często opowiada się rozmaite historie, ale tekst może być czasem tylko pretekstem do budowania sensów z obrazów, z dźwięków i przede wszystkim z działań animantów-postaci. W ich relacjach z żywym aktorem rodzi się istota współczesnego lalkarstwa.
Open Window Theatre Dominiki Minkacz-Siry wkracza w nową rzeczywistość. W dobie kończącego się antropocenu ta rzeczywistość coraz częściej przyciągać będzie naszą uwagę, bo ujawnia rzeczywistość, której nie dostrzegaliśmy albo którą lekceważyliśmy w przeszłości.