Ostatnie miesiące życia Agnieszki Osieckiej

"Mieszała szampana z wodą. Lekarz powiedział, że to już jej nie zaszkodzi"

Kokietka, ceniona poetka, wciąż szukająca swojego miejsca na świecie "królowa cyganerii", a także matka i żona, która w tych rolach nie potrafiła się odnaleźć. Nie uciekała jedynie od uczucia, jakim darzyli ją mężczyźni. Próbowała ukryć się też przed chorobą, z którą przyszło jej walczyć. "Nigdy w życiu nie powiedziała na ten temat ani słowa" - mówią jej bliscy. Podczas codziennych rozmów, spotkań i koncertów potajemnie żegnała się jednak z nimi oraz swoją twórczością. "Mieszała szampana z wodą. Lekarz powiedział, że to już jej nie zaszkodzi" - opowiada jedna z przyjaciółek. Jak wyglądały ostatnie miesiące życia Agnieszki Osieckiej? Mijają 24 lata od jej śmierci.

- Agnieszka Osiecka odeszła 7 marca 1997 r. Pozostawiła po sobie pustkę, żal, ale także niezapomniane teksty piosenek, które po dziś dzień znają i śpiewają kolejne pokolenia. - Prowadziła bujne życie. Mało kto wiedział jednak, że ukrywa tajemnicę. Był to nowotwór, z którym chciała zmierzyć się w samotności
- Poetka miała wielu oddanych przyjaciół. Wśród nich były m.in. Hanna Bakuła, Maryla Rodowicz oraz Wanda Rudkowska. Jednak nawet z nimi Osiecka nie chciała rozmawiać o ciężkiej chorobie.
- Choć udawała, że ten nowotwór po prostu nie istnieje, po cichu przygotowywała się do odejścia. Jakby wiedziała, że to nieuniknione. Wybrała nawet sukienkę... "»Zobaczymy, jak będę teraz wyglądać«. Patrzę, a ona próbuje położyć się na podłodze. - Zatrzymałam ją, nie mogłam wydusić słowa" - wspomina Rudkowska
- "Najgorsze jest to, że człowiek wciąż sobie powtarza: jeszcze zdążę, na pewno zdążę, przecież mam mnóstwo czasu. Później okazuje się, że tego czasu wcale nie ma. A potem pstryk, iskierka gaśnie" - pisała Osiecka. Jak wyglądały ostatnie miesiące jej życia?

Cytaty zawarte w śródtytułach artykułu pochodzą z piosenki "Kiedy mnie już nie będzie", sł. Agnieszka Osiecka, muz. i wyk. Seweryn Krajewski

Przez całe życie goniła za wielką miłością. Kiedy już ją łapała, nie była w stanie zatrzymać jej na długo, szybko wypuszczając z rąk. Żadnej z relacji nie umiała lub nie chciała docenić. Gdy czuła, że uczucie, którego tak pragnęła i to, co za sobą niesie, zbytnio absorbują jej prywatną przestrzeń, zaczynała uciekać. Stroniła od tego, by się dopasować. Dlatego właśnie prędzej czy później jej związki kończyły się fiaskiem. Nie była pewna, czy powinna zakładać rodzinę. Wtedy, jak pisała w swoim dzienniku, "trzeba byłoby siedzieć na serio i być w porządku". A ona do stagnacji po prostu się nie nadawała.

Agnieszka Osiecka, bo o niej mowa, lubiła uczucie rozpoczynania wszystkiego na nowo. Potem cierpiała, a wtedy pisa­nie tekstów szło jej tak lek­ko, jak oddy­cha­nie. Myśli przelewała na słynne, ka­wiar­nia­ne serwet­ki w ukochanej, warszawskiej Ca­fe Sax przy ul. Fran­cu­skiej. Siadała tam przy stoliku obok wielkiego okna, po czym w oka­mgnie­niu powsta­wały niezapomniane, chwytające za serce teksty piosenek, które na zawsze zapisały się w historii polskiej kultury. Rymy i zwroty spod pióra Osieckiej stały się nieodłączną częścią naszego rodzimego, języ­ko­w­ego krwio­bie­gu. Każde zresztą w dużej części opisuje ją i jej życie. Mowa o powiedzeniach choćby takich, jak "go­nić kró­licz­ka" czy "ko­bie­ta z przeszłością, męż­czczyzna po przejściach". W jaki sposób lepiej opisać cierpienie porzuconej dziew­czy­ny niż "jej suk­nia utka­na jest z mo­ich łez"? Jak mocniej udowodnić zrozpaczonej kobiecie, że tego kwiatu jest pół światu niż słowami: "on nie wart jednej łzy, ej głupia ty"? Kry­sty­na Ko­fta po Osieckiej przejęła zwrot "nie mam in­ne­go wyjścia". Jak wspomina:

Mój szwa­gier, Jo­nasz Ko­fta, na jej wi­dok wy­krzyk­nął: »Świet­nie wy­glą­dasz!«, na co usły­szał: »Nie mam in­ne­go wyjścia«. Na­tych­miast to zawłaszczyłam i od lat mó­wię, gdy sły­szę po­dob­ny kom­ple­ment. Miłe, zwłasz­cza po cho­ro­bie

Z tą musiała zmierzyć się także sama Osiecka. Poetka, jak mawiała, nie miała innego wyjścia, niż rozpocząć walkę z podstępnym przeciwnikiem. Był nim nowotwór jelita grubego. Fakt choroby tłumiła w sobie. Nie żaliła się, próbując udowodnić światu, że wszystko u niej w porządku. W głębi serca wiedziała jednak, że jest bardzo źle, że odchodzi. Z życiem żegnała się szampanem zmieszanym z wodą. Ze swoimi piosenkami natomiast - wbiegając na scenę podczas koncertu, wystrojona w jeden ze swoich słynnych kapeluszy.

Agnieszka Osiecka odeszła zbyt wcześnie. Choć od jej śmierci 7 marca mijają 24 lata, wciąż obecna jest w napisanych przez siebie słowach niezapomnianych utworów, które znają i śpiewają kolejne pokolenia. Jak o ostatnich latach życia poetki opowiadały najbliższe jej osoby? Publikujemy wspomnienia bliskich przyjaciół artystki, m.in. Wandy Rudkowskiej, Hanny Bakuły, Maryli Rodowicz oraz Krystyny Jandy.

"Kiedy mnie już nie będzie, spalcie w kominie moje buty i płaszcz. Zróbcie sobie miejsce..."

Zwykle budziła się o 4 nad ranem, a jeśli zasnęła wcześniej, niczym ranny ptaszek potrafiła zerwać się z łóżka już o 3. Chwilę potem zasiadała do swojego słynnego, oszklonego biurka, pod którym trzymała dziesiątki fotografii rodziny, przyjaciół i bliskich sobie znajomych. Zawsze czekało tam na nią kilka zatemperowanych już ołówków, dwa długopisy oraz pamiętna maszyna od Marka Hłaski, która po latach ledwo odbijała litery. Wszyscy wiedzieli, że kąt ten przeznaczony jest tylko dla niej. Nikt nie mógł przycupnąć tam nawet na chwilę. Agnieszka Osiecka zajmowała więc miejsce na krześle, po czym zaczynała pisać. Łączyła słowa i tworzyła rymy z taką łatwością, jakiej brakowało wielu twórcom. Nie rozmyślała tygodniami, by napisać dobry, chwytliwy tekst, z czym najczęściej borykają się artyści. Wszystko przychodziło jej naturalnie. Można rzec, że wyciągała je niemal z rękawa.

Niejeden będzie chodził tydzień, myślał, a słowa nie napisze. A ona jak coś miała oddać o 9 rano, to kilka godzin wcześniej siadała i o 9 przynosiła gotowe. Mimo że w życiu była chaotyczna

Kiedy skończyła poranną pracę, przychodził czas na kawę. Gdy wybijała 10, Agnieszka Osiecka zazwyczaj odwiedzała swój ulubiony bar Sax, mieszczący się na Saskiej Kępie. Znali ją tam wszyscy, ale i ona wiedziała dużo o mieszkańcach okolicy. To właśnie tam spędzała najwięcej czasu, czytając gazety, książki i zamawiając kolejne filiżanki kawy. Obok nich stał kieliszek z wódką. "Ona tak sobie popijała. Nie było tak, że piła haustami, jak to pokazano w serialu" - tłumaczy Wanda Rudkowska. Osiecka dużo paliła. Papierosy trzymała w bardzo charakterystyczny dla siebie sposób - kciukiem i palcem wskazującym, wzorując się na wozakach. "Ja np. nie umiałam palić jak ona, bo mi się zaraz odrywała skóra z warg, krew się lała" - kontynuuje przyjaciółka artystki. Poetka lubiła, jak określali to jej bliscy, brudne papierosy. "Brudne, czyli od kogoś. Jak widziała, że ja sobie zapalam, to brała ode mnie. Dla niej nie miało znaczenia, kto palił wcześniej. Mógł siedzieć jakiś menel bezzębny, ale to była taka wspólnota, że ona paliła tego papierosa po nim" - wyjaśnia Rudkowska.

"A mnie oszukuj mile uśmiechem, słowem, gestem. Dopóki jestem..."

U Agnieszki Osieckiej chorobę zdiagnozowano w 1996 r. Było to zaawansowane już stadium nowotworu jelita grubego. Niewielu wiedziało jednak, że autorka niezapomnianych hitów od miesięcy toczyła walkę z podstępnym przeciwnikiem. Z początku ona sama nie miała pojęcia o tym, co zaatakowało jej organizm. Kiedy poznała diagnozę lekarską, za wszelką cenę nie chciała dać po sobie poznać, że dzieje się z nią coś złego. Przeciwnie. Sprawiała wrażenie głodnej życia i ani myślała informować innych o chorobie. Nie chciała słyszeć słów współczucia czy żalu. Dopiero, gdy odeszła, wielu przyjaciół uświadomiło sobie, że w trakcie ich ostatnich spotkań, nie pisnąwszy ani słówka, żegnała się z nimi na zawsze.

"Pewnego dnia, to było chyba trzy lata przed śmiercią, Agnieszka powiedziała: »Wiesz co, Hanusiu, chyba będę musiała mniej pić«. »A to dlaczego?« – zapytałam. »Chyba mam coś z jelitami« – i pomyślałam, że ma wrzody na żołądku. Powiedziała też, że będzie miała operację jelita. Zapytałam, czy ją boli. »Bardzo« – usłyszałam. Chciałam wiedzieć, od jak dawna ma ten ból. Agnieszka powiedziała, że mniej więcej od roku. »Idę na jakieś badania« – pomyślałam, że to dobrze, bo trzeba się przebadać" - opowiada Hanna Bakuła w książce Beaty Biały "Osiecka. Tego o mnie nie wiecie".

Ale Agnieszka zaczęła chudnąć, myślę, że ten rak robił swoje. W czerwcu 1996 r., od Agaty albo Daniela, dowiedziałam się, że to rak. Nie miała już wtedy końskiego ogona, bo wypadły jej włosy od chemii. Ale nigdy w życiu nie powiedziała na ten temat ani słowa

Barbara Wiszniewska, prezeska Fundacji Teatru Atelier im. Agnieszki Osieckiej, pamięta, że poetce przez bardzo długi czas udawało się utrzymywać, że nic poważnego jej nie dolega. Artystka twierdziła, że "niemal wszystkie tarapaty, w które się wpakowała, wszystkie plagi i koszmary zawdzięcza wyłącznie samej sobie". Unikała rozmów o śmierci. Nie zdecydowała się wyjawić przyjaciołom swojego sekretu. "Nigdy nam nie powiedziała, że jest umierająca, że nowotwór tak szybko postępuje. Wiedzieliśmy o tym od innych. Gdy schodziliśmy na temat jej choroby, nie odpowiadała, uciekała od rozmowy" - mówi.

"Kiedy mnie już nie będzie, kupcie firanki, jakąś lampę i stół. Zróbcie sobie miejsce..."

Rok przed śmiecią Agnieszka Osiecka postanowiła wyremontować swój rodzinny dom na Dąbrowieckiej 25, gdzie wychowała się, a potem wróciła po rozstaniu z Danielem Passentem. "Siedziałyśmy nad tym, przychodzili budowlańcy. Ja się trochę znałam na takich rzeczach przez amfiteatr, bo on ciągle wymagał jakichś remontów. Bardzo mi się podobała łazienka. Zrobiła ją w bieli i granacie. I zdjęcia Agaty w przedpokoju. Kiedyś spytałam, do czego jest jej ten remont potrzebny. »Chcę zostawić po sobie fajną chatę«" - opowiada Wanda Rudkowska.

Agnieszka Osiecka za wszelką cenę próbowała uciec od śmierci, ale mimo wszystko przygotowywała się do pożegnania. Choć nie dawała żadnych oznak strachu, pogodziła się z faktem, że odchodzi. Niedługo przed śmiercią robiła porządki w rachunkach, szukając tych, których być może nie opłaciła. Segregowała je potem i starannie wkładała do koszulek. Sama zatroszczyła się o szpital, gdzie miała zapewnione stałe łóżko, wybrała też i wykupiła miejsce na cmentarzu. Znalazła również krawcową, która uszyła dla niej sukienkę z bawełnianej, brudnoróżowej koronki. "W tej sukni mnie pochowajcie" - powiedziała do Wandy Rudkowskiej.

"Pokazała mi tę suknię. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, po co ją uszyła. "Przymierzę" - mówi. "Jezu, fajnie Agnieszka". Ładnie jej było w tym kolorze. "To poczekaj, zobaczymy, jak będę teraz wyglądać". Patrzę, a ona próbuje położyć się na podłodze. Zatrzymałam ją, nie mogłam z siebie wydusić słowa. A ona jak gdyby nigdy nic: "No i co sądzisz, co sądzisz?"

"A mnie zabawiaj smutnie uśmiechem, słowem, gestem. Dopóki jestem..."

Wciąż jednak milczała na temat walki z zaawansowanym już wtedy nowotworem. Na pytanie: "Agnieszko, jak się czujesz?" – odpowiadała zdecydowanym tonem, wyznaczając granice, których nikt nie mógł przekroczyć: "Jak się mam czuć? Jak wszyscy". Kiedy natomiast któraś z bliskich osob wzruszała się na myśl o jej cierpieniu, ta zwykła kwitować: "Przestań. Błagam. Każdy się w życiu musi zdematerializować". Nawet leczeniu poddała się na własny sposób. Żyła tak, jakby choroba jej nie dotknęła.

Wolała żyć, niż chorować (...) Agnieszka miała tam [w szpitalu- przyp. red.] stałe łóżko. Przychodziła, brała chemię, ubierała się, wychodziła, kiedy chciała. Żyła normalnie, bywała w kawiarniach, a nikt nie wiedział, że na noc wraca do szpitala albo że musi tam zostać na dłużej. Wielu pewnie myślało, że znowu "zniknęła", pojechała na Mazury czy do Ameryki, a ona znikała... w szpitalu

- opowiada Krystyna Janda. Leczyła się i przyjmowała chemię dla córki oraz ukochanej gosposi, którą znała od dziecka. Nie chciała sprawić im przykrości, jednak myślami była gdzieś daleko. Wciąż miała plany.

Chciała jechać z ówczesnym ukochanym, André Hübnerem-Ochodlo, na recital do Izraela. Mimo ciężkiej choroby - jak przed laty - była w ciągłej podróży. "Ja dziękuję Bogu, że Andre i Teatr Atelier jej się na koniec życia przydarzyły. Że to był taki czas, kiedy ona nie myślała o chorobie. Bo nawet jak wracała z tego Sopotu i coś było nie po jej myśli, to miała plany, rzeczy do zrobienia dla teatru. Nie myślała o tym, że nie ma wyjścia, że odchodzi. A wracała najczęściej, kiedy miała chemię. Wtedy przyjeżdżała do Warszawy dwa dni przed szpitalem i potem gdzieś dwa, trzy dni po chemii jechała z powrotem. Tak jej Pan Bóg zaprogramował to życie. Zatoczyła koło. Od STS-u do Teatru Atelier. Bardzo kochała przyjaźń z Andre i teatrem" - mówi Wanda Rudkowska, z którą Osiecka urządzała sobie śniadania po powrocie ze szpitala. Kupowała wtedy korniszony, biały ser, szynkę i wędzonego łososia. Nigdy nie mogło zabraknąć też sałatki jarzynowej. Nawet kiedy było już naprawdę źle, poetka nie szczędziła sobie małych przyjemności.

Mieszała szampana z wodą. Lekarz powiedział, że to już jej nie zaszkodzi. Jak ma się lepiej czuć, to niech pije

"A mnie bezczelnie kochaj, choć smutne śpiewki przędę. Bo przecież będę..."

"Raz poszłyśmy z Agnieszką do teatru Małgorzaty Potockiej" - kontynuuje Wanda Rudkowska. "Był wieczór poświęcony Kalinie Jędrusik. Agnieszka też miała wystąpić. Weszłyśmy i od razu było słychać takie szu, szu, szu. Z kim ona teraz chodzi? Bo raz z Umer, raz z Szałapak, raz z taką Marzeną z Saskiej Kępy, a teraz jeszcze z kimś innym. Ona już była bardzo chuda, naprawdę bardzo. Weszła na scenę jak ta wariatka z jej piosenki. Nie można jej było ściągnąć. Tak dużo gadała o Kalinie, tak się kurczowo trzymała sceny. Żeby ludzie wiedzieli, że nic jej nie jest" - wspomina.

Maryla Rodowicz, która przyjaźniła się z Agenieszką Osiecką przez 20 lat, poprosiła ją o stworzenie tekstu urodzinowego dla przyjaciela. Spotkały się wówczas w hotelu Europejskim, który nazywały swoim biurem. To właśnie wtedy do tej pory niczego nieświadoma piosenkarka zauwżyła, że coś złego dzieje się z jej przyjaciółką. "Agnieszka przyszła w nie najlepszym stanie. Wtedy zadzwoniłam do Daniela Passenta, zapytać, co się dzieje, a on powiedział, że Agnieszka jest bardzo chora, że się nie leczyła, nie chodziła do lekarza. To był ostatni raz, kiedy widziałam Agnieszkę. Nie wiedziałam, że jest aż tak źle. Po tym, jak urodziłam dzieci, nie miałyśmy już ze sobą tak bliskiego kontaktu" - opowiada. Rodowicz pamięta swój występ w Sali Kongresowej, na którym zjawiła się Osiecka. Był koniec 1996 r., kiedy poetka przyszła posłuchać swoich piosenek, by się z nimi pożegnać.

Agnieszka przepłakała cały koncert. W pewnym momencie wparowała na scenę w jednym z tych swoich kapeluszy. Niesamowicie wzruszona. To było jej pożegnanie. Trzy miesiące później umarła

"Ostatni raz widziałem ją jakieś dwa tygodnie przed śmiercią. Pomyślałem, że chyba lepiej jest z jej zdrowiem – siedzieliśmy do późnej nocy, wypiła ze dwie butelki wina. Nie wyglądała mi na kogoś schorowanego, zżartego przez raka, bo przecież fizycznie by tego nie wytrzymała. Umówiliśmy się za jakieś dziesięć dni, ale to był przesadny optymizm. Nie byłem na jej pogrzebie. Wolałem zachować w pamięci jej żywy obraz" - wyznaje pisarz, Janusz Anderman.

Wanda Rudkowska z kolei opowiada, że w styczniu, kiedy obie spacerowały po Saskiej Kępie, Osiecka opłaciła mieszkanie w ADM-ie. Zapłaciła tylko za trzy kolejne miesiące z góry... W marcu czuła się już bardzo źle. Trafiła do szpitala. Przy łóżku poetki do ostatnich momentów czuwał jej ukochany André Hübner-Ochodlo. Obecny był też Daniel Passent wraz z żoną. Zdanie, jakie Agnieszka Osiecka miała wypowiedzieć tuż przed utratą przytomności, brzmiało: "Umieranie jest do d*py". Potem zasnęła na zawsze. Wanda Rudkowska wspomina.

Zadzwoniłam do niej w niedzielę przed szpitalem. Nie odebrała, włączyła się automatyczna sekretarka. Mam gdzieś nagrane na tasiemce, jak słabiutkim głosikiem śpiewa: "Ach panie, panowie, ach panie, panowie, czemu ciepła nie ma w nas?". I wiadomość dla Andrzeja: "Mam coś z białymi krwinkami. Agata mnie musi zawieźć do szpitala. Najpóźniej w poniedziałek o 13 będę w domu. Do Wrocławia jedź sam, ja dojadę". W piątek zmarła

"Była jedynym człowiekiem w moim życiu, z którym z taką lekkością, na tak wysokim poziomie intelektualnym spędziłem czas. Wielki człowiek, wielka poetka, wielki umysł. Byliśmy razem trzy lata, aż do śmierci Agnieszki. Gdy zmarła, powoli docierało do mnie, jak wiele mi dała. Spotkanie z nią wyostrzyło moje spojrzenie na sprawy istotne. Inaczej mówiąc – miałem swój przyśpieszony kurs życia. Dzięki Agnieszce chociaż dotknąłem takich pojęć jak dobroć i tolerancja, strach, nieśmiałość, samotność" - mówi z żalem ukochany i ostatni mężczyzna w życiu Osieckiej, Andre Hubner-Ochodlo.

"A mnie wspominaj wdzięcznie, że mało tak się śniłam. A przecież byłam..."

Zdaniem przyjaciół, testamentem, jaki pozostawiła po sobie Agnieszka Osiecka jest książka "Na początku był negatyw", która zawiera mnóstwo zdjęć poetki z różnych okresów jej życia. Wybierała je z Wandą Rudkowską. Fotografie te odzwierciedlają Osiecką taką, jaka była naprawdę: szaloną, spontaniczną, oryginalną i zawsze uśmiechniętą. "Miała bardzo dużo kliszy, trzeba było to przeglądać. Potem jak złożyła książkę, to była bardzo niezadowolona, że to nie było to, co ona chciała. Ale miała ileś koncepcji. Ktoś napisał, że to Agnieszki testament, ja się z tym zgadzam. I w tym testamencie są dwa zdjęcia z Zielonej Góry. Agnieszka przy fioletowej krowie przy Galerii u Jadźki i Agnieszka z Elką Czyżewską u Jankiela, udaje, że gra na saksofonie" - mówi jej przyjaciółka.

Maryla Rodowicz często wraca do wspomnień, jakie łączą ją z Osiecką. Przeżyły przecież wspólnie wiele niezapomnianych chwil, które są gotowym materiałem na niezwykły film. Na pytanie jak widzi Agnieszkę, zamykając oczy, artystka odpowiada: "Uśmiechniętą. Wolną. Jak wtedy, kiedy nocą w opustoszałym Sopocie przed Grand Hotelem powiedziała mi, żebym śpiewała, bo ona ma ochotę tańczyć. I śpiewałam, a Agnieszka tańczyła. A potem przelazłyśmy przez płot, żeby dostać się na plażę Grand Hotelu i patrzeć na księżyc nad Sopotem".

Myślę o niej często. Jestem pewna, że teraz bardzo by się zaprzyjaźniła z moimi dorosłymi dziećmi. A poza tym... Przyjeżdżałaby do mnie, dobrze by się czuła w moim domu. Napiłybyśmy się winka. Jak zawsze umiałaby mnie pocieszyć

"Wanda, rozejrzyj się. Popatrz na tych ludzi" - mówiła Agnieszka Osiecka do Rudkowskiej. "Niby nic nam nie brakuje. Niebrzydkie, niemałe, jakoś wykształcone, dowcipne, ludzie do nas lgną, ale nikt na naszym punkcie nie zwariował. I nikt nie popełnił samobójstwa..." - dewagowała, zastanawiając się, jak to jest możliwe. Poetka do końca życia nie mogła pogodzić się z faktem, że nikt nigdy nie oszalał na jej punkcie, nie zatrzymywał i nie prosił, by do niego wróciła, kiedy znikała, mając to w zwyczaju. "Najgorsze jest, że człowiek wciąż sobie powtarza: jeszcze zdążę, na pewno zdążę, przecież mam mnóstwo czasu. Później okazuje się, że tego czasu wcale nie ma tak dużo. A potem pstryk, iskierka gaśnie" - pisała Osiecka.

Zamiast świętować miłość, to się tak kręciłam. Myślałam, że zawsze będziemy młodzi, że świat poczeka. Nic nie poczekało (...) Nie odkładajcie na później piosenek, egzaminów, dentysty, a przede wszystkim nie odkładajcie na później miłości

- prosiła, żałując popełnionych w przeszłości błędów. Osiecka w jednym ze swoich ostatnich dzieł, zatytułowanym "Litania do skowronka (Żegnam was)", napisała: "Jeszcze zdążę wam zaśpiewać, opowiedzieć, jeszcze zdążę posadzić drzewa cudowne, zielone. Jeszcze zdążę zapomnieć i wspomnieć, znowu nie wiedzieć. I znajdę czas na śmiech, na rozpacz – słowo. We mnie tłucze się wiatr i śpiewa róg, posłuchajcie, posłuchajcie: litanię dla skowronka już pisze Bóg. Posłuchajcie, posłuchajcie już przystanął z ciekawością czas. Żegnam was, Żegnam was...".

Agnieszka Osiecka odeszła 7 marca 1997 r. w wieku zaledwie 61 lat. Pożegnały ją tłumy przyjaciół oraz wieloletnich wielbicieli jej talentu. W ostatniej drodze poetce towarzyszyły znane osobistości telewizyjne, te ze świata polityki, ale także zwykli mieszkańcy Warszawy oraz sąsiedzi z Saskiej Kępy, z którymi znała się od najmłodszych lat. Po uroczystości pogrzebowej najbliższe artystce osoby udały się do jej ulubionego baru Sax przy ul. Francuskiej. Tam, gdzie za życia czuła się najlepiej...

Choć Agnieszki Osieckiej nie ma z nami od 24 lat, wciąż żyje w pamięci wielu z nas. Dzięki piosenkom, pamiętnikom oraz książkom, a także wspomnieniom, jej życiem interesują się coraz to nowe pokolenia. Blisko związana z Osiecką poetka, Magda Czapińska, opowiada:

Przypomina mi się jedna z ostatnich scen z filmu Grażyny Pieczuro: Agnieszka mówi, że kiedy umrze, to odejdzie taką ścieżką, po której będzie mogła czasem wracać na Ziemię. Po tych słowach odwraca się, a za nią widać rozprute niebo, ślad po odrzutowcu. "Właśnie taką ścieżką" – mówi na koniec

Po czym kontynuuje: "Czasem patrzę w niebo i ilekroć widzę taki ślad, wyobrażam sobie, że zaraz rozchyli się kotara z chmur i Agnieszka uśmiechnie się do mnie. Bo zawsze wyobrażam ją sobie uśmiechniętą i szczęśliwą".

Źródło: Gazeta Wyborcza, "Uroda życia", Viva.pl, Beata Biały "Osiecka. Tego o mnie nie wiecie", Hanna Bakuła "Selfie/ Autoportret", Marta Jaszczerska dla "Prestiż Trójmiasto"

Karolina Chibowska
Onet.Kobieta
8 marca 2021

Książka tygodnia

Musical nieznany. Polskie inscenizacje musicalowe w latach 1961-1986
Wydawnictwo Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie
Grzegorz Lewandowski

Trailer tygodnia