Pani Tosia i jej teatralne dzieci
Antonina Sokołowska (1939-2024) twórczyni dziecięco-młodzieżowych teatrów, które wykształciły wielu aktorów, reżyserów, krytyków teatralnych, dziennikarzy czy ludzi kultury.Twórczyni dziecięco-młodzieżowych teatrów Klaps i Mandragora, które wykształciły wielu aktorów, reżyserów, krytyków teatralnych, dziennikarzy czy ludzi kultury. Antonina Sokołowska czyli pani Tosia właśnie taka pozostanie we wspomnieniach byłych wychowanków i przyjaciół - uśmiechnięta i kochająca teatr.
To była smutna niedziela. Pełna niedowierzania i nadziei, że to może jednak nieprawda. 21 lipca - to tego dnia, na tydzień przed swoimi 85 urodzinami, odeszła Antonina Sokołowska - pani Tosia. Legenda jeśli chodzi o teatr amatorski nie tylko w Białymstoku, ale też w Polsce.
Twórczyni dziecięco-młodzieżowych teatrów Klaps i Mandragora, które wykształciły wielu aktorów, reżyserów, krytyków teatralnych, dziennikarzy czy ludzi kultury. Ale wyszli z nich również ci, którzy życie zawodowe związali z zupełnie innymi dziedzinami i pracują teraz na przykład w policji, albo są lekarzami. Pamiętają jednak o tym, jak ważny był w ich życiu teatr. I jak ważna była ona - surowa, nieustępliwa, a zarazem bardzo profesjonalna i oddana całą sobą temu, co robi. Temu, czego uczy. Im - Klapsiakom i Mandragorzanom - jak ich nazywała.
We wspomnieniach o pani Tosi, tuż obok jej surowości i tego, że zawsze wiedziała jak postawić na swoim i, że miała instynkt do ludzi, dominuje opinia o jej oddaniu. Jak mówią byli wychowankowie czy osoby, które się z nią zetknęły - była oddana teatrowi i tym wszystkim, którzy razem z nią go tworzyli. Kiedy ktoś potrzebował pomocy - była. Jej dom zawsze był otwarty - lubiła, kiedy odwiedzali ją Klapsiacy. To z tą grupą - mimo zmieniających się ludzi - była najdłużej, bo aż 50 lat. To Klapsa nazywano "kuźnią talentów". W szkołach teatralnych czy miejscach z teatrem związanych, jeśli byłeś "od pani Tosi", to było wiadomo, że jesteś dobry, czujesz i znasz teatr. Panią Tosię to cieszyło, ale też i niejako smuciło. Bo oddawała tych ludzi, puszczała ich w świat. A wielu z nich było dla niej jak własne dzieci, których nigdy nie miała.
Jak sama wspomina w książce, wywiadzie rzece "Moje życie składa się z powitań i rozstań. O teatrze, życiu i sobie samej" który przeprowadziła z nią Jolanta Sztachelska, najtrudniej było jej zawsze znieść właśnie owe rozstania. Kiedy już udało się stworzyć świetny zespół, z którym można by było robić niezapomniane spektakle, ktoś odchodził. Cóż, taki urok teatrów amatorskich. Ludzie kończą szkołę, wyjeżdżają na studia, rezygnują z innych powodów. A puste miejsce po nich, mimo, że zaraz zajęte przez kogoś innego, gdzieś tam w człowieku pozostaje.
Skupiała wokół siebie wiele osób
Pani Tosia przyzwyczajała się do ludzi. I zawsze było ich wokół niej dużo. W pewnym momencie jednak sama zastanowiła się nad tym w co i w kogo chce inwestować. Postawiła na swoich wychowanków, na teatr. I - zdaniem wielu - postawiła dobrze. Chociaż chyba nie spodziewała się, że założony w 1965 roku Teatr rozrywki Klaps (który początkowo tworzyły dwie dziecięce grupy podwórkowe: "Pszczółki" i "Wesołki") zostanie z nią aż na długich 50 lat, stając się największą przygodą jej życia.
A jak wspominają ją byli wychowankowie?
Bardzo miło ją wspominam i z takim dużym rozrzewnieniem. Myślę, że była pierwszą osobą, bardzo ważną, na drodze do tego poważnego teatru, do tego poważnego aktorstwa przez duże "A" - opowiada Adam Woronowicz, znany aktor filmowy, telewizyjny i teatralny. - Ona nam gdzieś to rzeczywiście zaszczepiła - takie podejście do zajęć, do pracy, do pewnej takiej uczciwości. I wspierała bardzo mocno.
Woronowicz był przez jakiś czas w Klapsie, a później w Mandragorze. I to od pani Tosi usłyszał kiedyś, że... nie nadaje się na aktora!
Pamiętam takie pierwsze przesłuchanie z panią Tosią Sokołowską. Trzeba było coś zaśpiewać, powiedzieć jakiś wiersz. Pani Tosia zapytała się czy chcę się dostać do szkoły teatralnej, czy myślę o tym. I ja skłamałem wtedy, bo chociaż o tym myślałem, to powiedziałem, że nie. Na co ona: to bardzo dobrze, bo ty się do tego nie nadajesz - wspomina ze śmiechem Adam Woronowicz. - I to było takie pierwsze spotkanie. Potem, do czwartej klasy liceum chodziłem na zajęcia. Bardzo je lubiłem. To było chyba dwa razy w tygodniu. Pamiętam też wyjazdy, taki słynny wyjazd do Berlina, do Niemiec. Tam był jeden nasz Klapsiak, który prowadził podobną grupę. To był czas matur, niesamowity czas. Bardzo miło wspominam ten moment. Nie chcę powiedzieć, że to mnie uformowało, ale bardzo dużo zawdzięczam pani Tosi Sokołowskiej. Wiele razy też udało mi się potem odwiedzić ją prywatnie, w domu. Raz czy dwa byłem też na zajęciach, gdzie mnie zapraszała już jako swojego absolwenta. Wielu nas takich miała.
Aktor dodaje, że pamięta moment kiedy wracał pociągiem z egzaminów i wiedział już, że dostał się do szkoły teatralnej. Razem z nim wracał też inny Klapsiak - Adam Dzienis. On również się dostał.
Klapisaki się dostawali hurtowo do szkół teatralnych - nie pojedynczo, ale hurtowo - mówi Woronowicz. - Pani Tosia miała niesamowite wyczucie, instynkt - również jeśli chodzi o dobór tekstów, przygotowanie do egzaminów. Ale te miejse, które stworzyła to była też fantastyczna szkoła, w której uczyliśmy się przyjaźni, koleżeństwa, pewnej takiej uczciwości, jakiejś takiej czystości jeżeli chodzi o ten zawód, o tę profesję. Ona była instruktorem z krwi i kości, bardzo kochała teatr i bardzo go rozumiała. I poświęciła się temu całkowicie. W tamtym czasie było to niezwykle ważne dla nas, ta jej postawa. Ona poświęciła wszystko dla Klapsa, dla Mandragory, dla nas, dla młodych ludzi. Jej dom był zawsze otwarty, zawsze przyjmowała Klapsiaków. Z dużym rozrzewnieniem wspominam jej osobę, całe serce, które nam poświęciła. Dała nam przyjaźń. Śmiało można powiedzieć, że była naprawdę wyjątkową osobą. I myślę, że była niezwykle zasłużoną osobą dla naszego miasta jeżeli chodzi o działalność na polu edukacyjnym.
Nazywano nas - Klapsiaków, wychowanków pani Tosi "kuźnią talentów"
O tym, że wychowankowie pani Tosi dostawali się do wymarzonych szkół wspomina również Aneta Todorczuk, aktorka którą wielu może kojarzyć m.in. z seriali.
Nazywano nas - Klapsiaków, wychowanków pani Tosi "kuźnią talentów" - opowiada Aneta Todorczuk. - Pani Tosia miała ogromne serce i bardzo szerokie i pojemne ramiona. Myślę, że wielu z nas można nazwać dziećmi teatralnymi pani Tosi. Była słynna jako teatralna mama w całej Polsce. Pytano nas: "skąd jesteście? - Z Białegostoku. - Aaaa, od pani Tosi". Śledziła nasze losy, pamiętała o nas, była dumna jak z własnych dzieci. Nauczyła mnie mówić, nie machać rękami, szukać dobrych tekstów i rozkochała w teatrze. Zawdzięczam jej indeks Akademii Teatralnej - jak wielu z nas. Będzie długo żyła w naszych sercach i pamięci, a wdzięczność za piękne teatralne wspomnienia, z młodych, białostockich, klapsiakowych lat zostanie do końca świata. Pani Tosiu, niech pani odpoczywa w pokoju. Dziękuję, że pani dała nam tyle miłości do teatru.
Ciepło też wspomina panią Tosię Agnieszka Możejko-Szekowska, aktorka Teatru Dramatycznego im. Aleksandra Węgierki w Białymstoku, która sama również prowadzi amatorski Teatr T3 działający przy Okręgu Podlaskim Polskiego Związku Niewidomych. Dla niej również Klaps był zawsze bardzo ważny.
Pani Tosia odeszła. Czuję smutek i mam tyle żywych wspomnień - mówi Agnieszka. - Tyle ważnych, wspólnych chwil, historii, emocji. W Teatrze Klaps byłam prawie całe liceum i to był najwspanialszy czas. Cotygodniowe próby, premiery, spektakle, konkursy recytatorskie, letnie warsztaty teatralne. Kontakt z aktorami, reżyserami, kontakt z wrażliwymi, zdolnymi młodymi ludźmi - te znajomości trwają do dziś. Nikt z nas nic nie musiał, każdy chciał być blisko niej! Niecodzienna osobowość. Fenomen. Z jednej strony bardzo wymagająca, sroga, stanowcza, zdystansowana, z nienaruszalnymi „żelaznymi" zasadami. Wiedzieliśmy doskonale, że nie ma spóźnień, że należy mieć obuwie na próbę, odpowiedni, ćwiczebny strój. Wiedzieliśmy jak ważne są wspólne wigilie i losowanie prezentów, jak bardzo liczą się podziękowania kolegom po premierze, po spektaklu. To ona w nas to wszystko zaszczepiła. Nigdy się nie przymilała, nie koloryzowała, zawsze była uczciwa i szczera - czasem do bólu. Ale jestem pewna, że właśnie tym przekonywała do siebie. Była spójna, dzięki czemu wiarygodna. Umiała również pochwalić, docenić, zauważyć, wysłuchać. Jak prawdziwa matka. Pomagała nam - w tym również i mi - wyszukiwać odpowiednie teksty na egzaminy do szkół teatralnych, przygotowywać się do nich interpretacyjnie. Była opiekuńcza, wrażliwa, skupiona. Pani Tosiu, to dzięki pani wykonuję zawód, który kocham. Dziękuję za wszystko i do zobaczenia po drugiej stronie, na błękitnej scenie.
Blisko pani Tosi była również Magdalena Kiszko-Dojlidko, aktorka, wykładowczyni Akademii Teatralnej, która sama też prowadzi zajęcia teatralne w Młodzieżowym Domu Kultury. I która za sprawą Mandragory i Klapsa... znalazła męża.
Ostatnio przeżyliśmy też śmierć Lesława Piecki. Teraz, po paru tygodniach umiera pani Tosia. Oczywiście, że będzie brakować człowieka - zapewnia Magda. - Ale na tym pogrzebie u Lesława Piecki jeden z aktorów, który przyjechał, powiedział, że mimo swojej śmierci Lesław, zrobił nam wielki prezent. Jego śmierć spowodowała to, że spotkali się ludzie, którzy pewnie by się nie spotkali. Myślę sobie, że ta śmierć pani Tosi może być też taką przestrzenią do spotkania. Może będzie to też nowa przestrzeń do tego, żeby właśnie nie tyle jej brakowało, ale budowało się - dzięki pani Tosi - coś więcej. Myślę sobie o tym w ten sposób. Oczywiście, że będzie brakowało człowieka, bo to człowiek legenda. Ale myślę sobie, że w każdym z nas, z którym się spotkała, zostawiła coś z siebie. Każdy z nas nosi ją w sobie. Jacek, czyli mój mąż i ja poznaliśmy się dzięki temu, że byliśmy w teatrze amatorskim. Potem byliśmy razem na studiach, ale myśmy się poznali jadąc na festiwal do Poznania. Ja byłam w Mandragorze, Jacek w Klapsie. To była czwarta klasa liceum i poznaliśmy się w pociągu. No i połączył nas ten teatr. Ta taka przygoda teatralna, która wpłynęła na całe nasze dalsze życie. Przygoda, której by może nie było, gdyby nie pani Tosia.
Kiszko-Dojlidko wspomina, że pani Tosia wcale nie była łatwa w codziennym życiu.
Może i myśmy się trochę jej bali. Potrafiła wzbudzić respekt, ale też potrafiła organizować takie wydarzenia, które tworzyły bardzo silną więź, taką rodzinną. Takie właśnie były organizowane przez nią wigilie - mówi Magda. - Wielu osobom też pomogła. Pomogła i w karierach, ale i pomogła w życiu takim osobistym. Potrafiła wymagać. A to powoduje w młodzieży to, że jeżeli się czegoś od nich wymaga, to człowiek uczy się samodzielności. Uczy się też tego, żeby być po prostu samowystarczalnym i odpowiedzialnym nie tylko za siebie, ale też i za efekt całej grupy, bo taki jest teatr.
Nikt nigdy nie ośmielił się powiedzieć do niej "Tośka". Wychowankowie czuli do niej szacunek
Wielu wspomina, że pani Tosia traktowała tych młodych ludzi jako partnerów do rozmowy.
Było oczywiście coś takiego jak szacunek do pani Tosi. Nikt nigdy nie ośmielił się powiedzieć do niej Tośka, albo po prostu z czymś wyskoczyć. Potrafiła nas ustawiać, a młodzież wiadomo nie jest łatwa. Ale potrafiła wymagać - zapewnia Magda Kiszko-Dojlidko. - Nie było spóźniania się na próby, nie było czegoś takiego, że ktoś zapomniał kostiumu. Byliśmy przygotowani. Traktowała nas profesjonalnie - to, co robiliśmy. A myśmy przez to traktowali również profesjonalnie ten nasz teatr. Angażowaliśmy się we wszystkie działania. Potrafiła z nami rozmawiać o rzeczach bardzo trudnych. A my z panią Tosią potrafiliśmy rozmawiać o rzeczach, o których nigdy nie porozmawialibyśmy z rodzicami. I przez to nasza relacja była bardzo partnerska, ale też budowana na ogromnym zaufaniu. Czuliśmy się wysłuchani. Nasze problemy traktowała bardzo poważnie. Dzieliła się z nami swoimi doświadczeniami, ale równocześnie nigdy nam nie narzucała jakichś rozwiązań, jeżeli chodzi o życie prywatne. To był pedagog całym sercem, pedagog artysta.
Są też tacy, którzy z teatrem zaczynali, ale później poszli w inną stronę. Jest wśród nich m.in. Bartek Warzecha, który co prawda akademię teatralną skończył, ale finalnie zajął się fotografią.
Dokładnie nie pamiętam jak to się stało, że trafiłem do Mandragory - mówi Bartek Warzecha. - Chyba tato mnie zaprowadził na jakieś przesłuchanie, nabór do teatru amatorskiego. Bo ja bardzo chciałem chodzić do teatru amatorskiego i zobaczyć z czym to się je. Wiadomo, że jak się ma 12 lat, to za wiele nie wiemy o tym, czym jest teatr. Przez parę lat byłem tam najmłodszy, bo w Mandragorze raczej były starsze osoby. Pani Tosia bywała trudna, ale też bardzo chciała być blisko nas. Było to dla niej ważne. Wiedziała w jaki sposób trzeba nas wychować. Zbliżyć nas do teatru, do poezji, do piosenki, uwrażliwić na różne rzeczy. Dużo rozmawialiśmy. Nie była łatwą osobą, miała trudny charakter, ale też bywała ciepła i bardzo serdeczna. Jestem bardzo szczęśliwy, że mimo różnych trudności charakterologicznych ona stanęła gdzieś na mojej drodze. Na pewno wywarła duży wpływ na moje postrzeganie rzeczywistości. Można powiedzieć, że skupiała artystyczną młodzież, z zupełnie różnych szkół i środowisk. Tworzyła taki twórczy ferment, sprawiała, że chciało się coś robić.
Również Joanna Zubrycka, znana jako Miss God zamiast aktorstwa finalnie wybrała muzykę. Po skończonej szkole teatralnej przez jakiś czas grywała, a obecnie zajmuje się głównie śpiewaniem, jest też producentką muzyczną i sama, w bardzo ciekawy sposób, stara się współtworzyć artystyczne środowisko Białegostoku. A przy tym organizuje wiele ciekawych wydarzeń muzycznych.
Pamiętam, że poszłam na casting do tego teatru, bo to nie było tak, że każdy mógł się zapisać. Udało się przejść pomyślnie przesłuchania i dostałam się do Klapsa - wspomina Asia. - Pamiętam, że śpiewałam piosenkę Kayah "Kiedyś byłam różą", bo miałam wtedy zajawkę na Kayah. Pani Tosia robiła te castingi ze swoim psem, Kropką. Była z nim bardzo związana. Była surową osobą, ale była też bardzo zaangażowana w to, co robi. I traktowała to bardzo poważnie. Myślę, że z tego właśnie powodu udało jej się stworzyć taką kolebkę artystyczną, z której potem ludzie poszli dalej w świat. Podobały mi się teksty, które proponowała. Przez nią poznałam twórczość Tadeusza Nowaka - autora sztuk, które potem realizowaliśmy. Zawsze też miałam takie poczucie, że ona jest doceniona. W mieście miała autorytet. Pamiętam, że zawsze jej mówiłam: "Pani Tosiu, super pani wygląda", na co ona zawsze odpowiadała - "Robię, co mogę". Wydaje mi się, że miała spełnione życie, była otoczona przyjaznymi ludźmi. Mam nadzieję, że odeszła w spokoju, w zgodzie ze sobą. Na pewno ze strony swoich wychowanków, miała głęboki szacunek. I pomimo tej surowości, ludzie zawsze mieli do niej respekt. W ostatnich latach była już mocno schorowana, a teraz już nie cierpi. Na pewno zapisała się w tej naszej historii i myślę, że pamięć o niej pozostanie.
O pani Tosi bardzo ciepło mówi również Jarosław Bzura, który w Klapsie był bardzo długo, wiele lat. Aż w końcu sama pani Tosia zasugerowała mu, że może już czas się rozstać - sam to wspomina z uśmiechem. Był w Klapsie nadal, kiedy już zaczął pracę... w policji!
To było niesamowite, bo była wymagająca, nawet nieco groźna, ale przyciągała jak magnes - zapewnia Jarosław. - Miała niesamowity styl prowadzenia zajęć. Nie była takim reżyserem, który coś narzucał. Musieliśmy sami w sobie odkryć jak coś zagrać. Oczywiście nas ukierunkowywała, albo mówiła, że to jest ok, to jest fajne. Ale tę postać musieliśmy na dobrą sprawę sami stworzyć, otworzyć się, pokazać to, co mamy w sobie. To było niesamowite. W ogóle same zajęcia, panująca na nich atmosfera - to wszystko do tej pory pamiętam. Pamiętam też ludzi i samą panią Tosię.
Jrosław Bzura wspomina, że Klaps to była świetna przygoda - zajęcia, wyjazdy chociażby na warsztaty do Berlina czy na różne festiwale. Ale też ludzie, którzy się przewinęli przez zajęcia - jego kolega z klasy, ze szkoły Adam Woronowicz, Rafał Rutkowski, Aneta Todorczuk... Można by tak długo wymieniać.
Była także część ludzi, którzy przychodzili do Klapsa, ale nie byli później aktorami. U mnie się tak właśnie potoczyło, że skończyłem w policji. Zresztą pamiętam jak pani Tosia mi mówiła: "Jarek, ty nie śpiewasz, ty nie idź do szkoły teatralnej!" - śmieje się Bzura.
I nie poszedł. Ale ten teatr i tak go dogonił. Obecnie chodzi na zajęcia do Pracowni Teatralnej - artystycznego "dziecka" Justyny Godlewskiej-Kruczkowskiej białostockiej aktorki Teatru Dramatycznego im. Aleksandra Węgierki.
Przez cztery lata w liceum byłam uczestniczką zajęć teatralnych w trochę konkurencyjnym dla Klapsa i Mandragory zespole Młodzieżowego Teatru PRO, prowadzonego przez Jerzego Siecha - wspomina Justyna. - Co prawda nie wyszłam spod skrzydeł pani Tosi, ale byłam dzieckiem z osiedla Piasta, z ulicy Warszawskiej. Miałam bardzo blisko do Młodzieżowego Domu Kultury. I jako osoba, która się od najmłodszych lat interesowała, ciekawiła wszelkimi rodzajami formy, zabawy, edukacji teatralnej, z ogromną przyjemnością, radością biegałam na spektakle realizowane przez panią Tosię właśnie tam - w Klapsie.
Kochała teatr i wiedziała o nim wszystko
Godlewska-Kruczkowska dodaje, że Klaps cieszył się ogromną renomą, a pani Tosia - ogromnym szacunkiem i uznaniem środowiska teatralnego. Był to niewątpliwie człowiek teatru.
Kochała teatr w sobie, a nie siebie w teatrze - mówi Justyna. - Wszystko, co o teatrze wiedziała, a wiedziała naprawdę wszystko, to co umiała, co wypełniało jej pracę zawodową, myśli, serce - wszystko oddawała innym, dzieliła się z innymi. I dzięki tej pracy wychowawczej, twórczej, artystycznej, edukacyjnej, pedagogicznej odniosła ogromne sukcesy. Ponieważ wszystkie sukcesy dzisiejszych reżyserów, krytyków teatralnych, aktorów, którzy kiedyś jako nastolatkowie, jako dzieci realizowali swoje pasje w Klapsie czy Mandragorze, te ich wszystkie sukcesy zawodowe to są sukcesy również pani Tosi. Bo to się wszystko tam zaczęło. Ona potrafiła tą pasją, miłością zarażać, zapalać te talenty, rozwijać je. Myślę, że na jej zajęciach dostawało się skrzydeł radości. Ale również była osobą bardzo wymagającą. Nie musiała krzyczeć, nie musiała straszyć. Wszyscy ją bardzo szanowali. I w pewnym momencie teatr Klaps funkcjonował w mieście, wśród młodzieży, nie jako jakaś tam amatorska grupa, teatrzyk. On był jak profesjonalny teatr. Na te spektakle się czekało i się je bardzo przeżywało.
Wśród tych, którzy byli przez wiele, wiele lat obok pani Tosi jest również Iwona Szcześniak, dyrektor Młodzieżowego Domu Kultury Zespołu Placówek Oświatowych numer 2 w Białymstoku. To właśnie w MDK-u działał przez lata Klaps. I to tu obchodził 50-lecie istnienia. To tu pani Tosia robiła próby, które były świętością. Przekonała się o tym nawet pani dyrektor, jeśli nieopatrznie przerwała próbę.
Pamiętam takie historie, że kiedy była próba i ktokolwiek, nawet ja jako dyrektor próbowałam wejść na salę, to zostałam okrzyczana, że jak mogę przeszkadzać w próbie, w tak ważnym momencie! - mówi z uśmiechem pani Iwona. - Ale po kilku latach przestaliśmy się bać pani Tosi, ponieważ pani Tosia taka po prostu była. Ona pracowała całym sercem, całą duszą i tym swoim dzieciakom, tym Klapsiakom, oddawała całą siebie. Oni się tak bardzo szanowali i lubili, także poza pracą, że myśmy się po prostu od pani Tosi uczyli empatycznego podejścia, z takim szacunkiem do młodzieży. Pani Tosia przyszła do nas ze swoim wspaniałym Klapsem w 1990 roku, a odeszła od nas w 2015. Spędziliśmy ze sobą tutaj, jako społeczność sporo lat. To były lata niesamowicie radosne i niesamowicie wyjątkowe dla nas wszystkich. Klaps, jak już do nas dotarł, miał wieloletnią tradycję. I dla naszej placówki był to prawdziwy zaszczyt, że możemy ten zespół przyjąć pod swój dach.
W grudniu, zawsze 27 w MDK odbywały się teatralne wigilie. Były to spotkania niezwykle wzruszające, na których pojawiali się nie tylko obecni, ale również byli wychowankowie.
Raz zostałam zaproszona na taką wigilię, byłam przez chwilę, ale po prostu widziałam, że to jest tak intymne spotkanie i tak ważnych dla siebie osób, że się po prostu ulotniłam, bo uważałam, że nie powinno mnie tam być, bo to jest spotkanie najbliższej rodziny - mówi Iwona Szcześniak. - Ci ludzie przyjeżdżali z całej Polski i spędzali ze sobą niesamowicie sympatyczny czas.
Ostatnie pożegnanie Antoniny Sokołowskiej. Pani Tosia odeszła wśród braw i wspomnień
Dyrektorka MDK dodaje, że pani Tosia była bardzo wyjątkowa - zupełnie inna niż wszyscy. Kiedy pojawiła się w MDK została kierowniczką działu artystycznego.
I powiem szczerze, że troszkę budziła obawy, ponieważ była rzeczywiście sroga na pierwszy rzut oka. Ale jak już poznaliśmy ją lepiej okazało się, że jest to osoba faktycznie wymagająca, bardzo profesjonalna, ale przy okazji bardzo empatyczna i wrażliwa - podsumowuje Szcześniak. - Każdemu z nas, nie tylko młodzieży, pomagała jeżeli mieliśmy jakieś problemy. Miała też niesamowite poczucie humoru i potrafiła wyprowadzać trudne tematy na prostsze i bardziej pozytywne drogi. Młodzież lgnęła do Tosi. To bardzo smutne i trudne, że już jej nie ma. Ale imprezy, które wymyśliła, a wymyśliła ich kilka - między innymi taką naszą główną imprezę - Wiosna Artystyczna, wciąż są. Więc to tak jakby ona też cały czas z nami była. Cały czas o niej myślimy, bardzo tęsknimy za tym teatrem. Bo teatr pani Tosi był wyjątkowy, był jedyny.
I najbardziej brakuje jej, jako osoby. Bo takich osób w tej chwili już nie ma. To była wyjątkowa postać.