Piekło bez tlenu
"Beztlenowce / Limbo" - Centrum Inicjatyw Artystycznych i Niezależna Manufaktura Taneczna"Tańczcie, tańczcie, bo inaczej jesteśmy zgubieni" - to słynne zdanie Piny Bausch wydaje się niezwykle adekwatne do przesłania premierowych spektakli Niezależnej Manufaktury Tanecznej. "Beztlenowce" i "Limbo" ukazują bowiem taniec jako antidotum na bezruch i stagnację jałowego życia bądź wyraz najbardziej burzliwych, niszczących emocji
Przedstawienie „Beztlenowce” nazwane zostało dansingiem, inspirowanym twórczością Tamary Łempickiej. Na scenie pojawia się pięć tancerek, ubranych w kuse sukienki w kolorze rubinu, pięknie odbijających światło; wszystkie noszą wzburzone blond peruki. Kobiety siedzą spokojnie na krzesłach, w tle rozlegają się restauracyjne odgłosy brzęku talerzy i pokrzykiwania kelnerów. Leniwy ruch zakładania białych rękawiczek wprowadza widza w klimat przypominający iście francuski kabaret (ową „francuskość” podkreśla jeszcze pojawiająca się w tle charakterystyczna muzyka akordeonowa). W tanecznych ruchach brak jednak rewiowej spontaniczności i kokieterii. Kobiety zachowują kamienne twarze, poruszają się w sposób wystudiowany, chwilami wręcz mechaniczny. Tańczą w grupie, w parach lub pojedynczo. W duetach jedna z tancerek przejmuje inicjatywę, druga zaś poddaje się jej ruchom jak lalka, bezwładnie opadająca bez podtrzymujących ją ramion. Układy grupowe w rozmaity sposób organizują przestrzeń sceny dzięki ustawianym w różnych konfiguracjach krzesłom.
Taneczny trans zdaje się wyrażać pragnienie życia, poszukiwanie dynamiki w statycznym świecie, odnajdywanie własnego miejsca w naturalnym rytmie rodzenia i śmierci. Na tylnej ścianie sceny wyświetlane są filmowe fragmenty, ukazujące bujny rozkwit przyrody. Spokojny rytm wzrastania przełamują jednak obrazy rozkładu i umierania (jak mięsożerne rośliny czy żerujące mrówki). Najbardziej optymistyczną, jasną sceną staje się grupowy taniec kobiet na tle obrazów falujących na wietrze słoneczników. Harmonia układu zostaje przełamana przez bezładne ruchy tancerek, wijących się wokół krzeseł, upadających na ziemię, bezsilnych. W finale kobiety znów spokojnie siadają na krzesłach i, wpatrzone w niejasny horyzont, zdejmują rękawiczki. Taniec okazuje się rozpaczliwym wołaniem o wyzwolenie z marazmu. Melancholia zakończenia nie zwiastuje jednak kresu ludzkiego oczekiwania na rewolucyjną przemianę.
Spektakl „Limbo”, zgodnie ze swoim tytułem, jest miniaturą otchłani – głębi ludzkich namiętności. Króciutka etiuda o romansie dwóch kobiet jest wysmakowaną kompozycją ruchu, dźwięku i światła. Kobiety-kochanki wiją się w miłosnych splotach przy zapalającym się i gasnącym raz po raz świetle. Ich ciała chwilami tworzą iluzję całości, jawią się jako byty sennie odrealnione. W tle słychać przerażająco demoniczne charczenie, przeplatane kobiecymi jękami. Gdy na scenie zapala się światło, kobiety nabierają cech jednostkowości, wypowiadają gorzkie słowa wzajemnych wyrzutów i oskarżeń.
Jedna z tancerek zakłada intensywnie czerwoną suknię, która staje się nie tylko metaforą bolesnej miłości, ale i systematycznie zadawanego cierpienia. Kobiety kochają się, niszcząc i niszczą, kochając. Jaskrawoczerwone światło w tle pochłania jedną z bohaterek, która tańczy przy ścianie rozpaczliwy taniec porzuconej duszy. Kiedy zaś opuszcza scenę, jej leżąca na ziemi towarzyszka, oświetlona oślepiającym blaskiem jarzeniówek, odtańczy łabędzi taniec miłości i śmierci.
Płynność ruchu, leniwe, a zarazem precyzyjne gesty, stanowią o walorach estetycznych przedstawienia. W „Limbo” obok ruchu pojawia się również słowo, wypowiadane pospiesznie, niedbale, z goryczą i niechęcią. Przekaz werbalny wydaje się jednak spłycać metaforykę spektaklu, czyni go chwilami zbyt jednoznacznym. Sam taniec jest bowiem nasycony znaczeniami, których nie trzeba uzupełniać dodatkowym komentarzem.
Nowe spektakle Niezależnej Manufaktury Tanecznej to widowiska niewielkich rozmiarów, lecz niezwykle starannie dopracowane. Zachwyca w nich przede wszystkim precyzja choreografii i dbałość o wizualną stronę przedstawienia. A intrygujące zawieszenie między przekazem dosłownym i symbolicznym stwarza ogromne pole dla interpretacji.