Przekraczając horyzont doczesności
"Czas kobiety " - reż. Leszek Mądzik - Teatr Stary w LublinieJuż na wstępie muszę przyznać, że nie potrafię recenzować spektakli autorstwa Leszka Mądzika, chociaż bardzo głęboko je przeżywam. Jest mi niezwykle trudno znaleźć odpowiednie słowa i ułożyć je w logiczną całość, pomimo faktu, iż „fabułę" widowiska mogłabym streścić w jednym zdaniu, zaś przedmiotem rozważań okazuje się jedno z najstarszych zagadnień tego świata, czyli sprawa życia i śmierci.
Każda kolejna próba zmierzenia się z twórczością tego artysty zmusza mnie do odrzucenia postawy racjonalnej na rzecz totalnego ogołocenia swej duszy, do bazowania na najbardziej granicznych emocjach oraz do wielokrotnego filtrowania mistycznych doświadczeń. Wędrówka ta nie należy do najłatwiejszych, ale kryje w sobie ogromną siłę oraz niezaprzeczalną prawdę.
W spektaklach Sceny Plastycznej KUL, podobnie jak w opisie początku świata, zarówno tym zawartym w Biblii, jak i w mitycznych opowieściach, wszystko zaczyna się od mroku, a precyzując od ciemności tak gęstej, że trudno oddychać. Z tej zdającej się nie mieć końca otchłani powoli i delikatnie zaczyna wyłaniać się światło, następnie lewo dostrzegalne kontury scenografii, na końcu można dostrzec człowieka, który przekracza horyzont doczesności.
„Czas kobiety" jest spektaklem jubileuszowym, wieńczy 70-lecie Leszka Mądzika oraz 45-lecie jego pracy twórczej. Właściwie należałoby powiedzieć, iż jest to kolejna odsłona wielkiego przedstawienia, jakie konsekwentnie, od blisko półwiecza, tworzy lubelski reżyser, albowiem wszystkie zrealizowane przez niego widowiska stanowią jedną całość, swego rodzaju osobistą wędrówkę artysty ku transcendencji. Tym razem owa intymna droga została pokazana z perspektywy kobiety – o jej tajemnicach i uczuciach opowiadała Anna Maria Jopek. Naturalnie formą wypowiedzi był śpiew, a dokładnie pieśni bez słów, niekończąca się paleta dźwięków, które utkały przepiękną i wzruszającą historię. Porażającej skali kobiecego głosu towarzyszyła sugestywna gra ciała, wyraźne napięcie nawet najdrobniejszych mięśni, które razem z silnym głosem wytworzyły wyrazisty i czytelny przekaz. Idąc tropem zaproponowanym przez artystę, mogłam współodczuwać emocje, jakie towarzyszyły każdemu etapowi jej ziemskiej egzystencji. Począwszy od młodzieńczej radości życiem, poprzez zakosztowanie w erotyce ku codzienności, wypełnionej bólem oraz wewnętrzną niezgodą, aż po wieczne ukojenie. Wszystkie te fazy ukazały się jako bezwzględnie fascynujące – elektryzujący śpiew wokalistki oraz melodie, wypływające spod rąk, grającego na kontrabasie Roberta Kubiszyna stworzyły widowisko niespotykanej urody. W tej iście magicznej, transcendentalnej przestrzeni nastąpiło swoiste zderzenie czasu biologicznego z metafizycznym.
Parafrazując Gombrowicza, po raz kolejny twierdzę, iż Leszek Mądzik wielkim scenografem, tkaczem jest. Artysta fenomenalnie rzeźbi w materiałach plastycznych, ale także w ludzkich duszach. Właściwie nie wiem do końca jak to się dzieje, ale przeżycia, jakich doznaję w czasie spektakli Sceny Plastycznej, pomimo upływu lat, wciąż pozostają żywe i wyraziste. Wystarczy, że przypomnę sobie któryś z nich, by niemalże natychmiast poczuć gęsią skórkę na ciele i zaciskającą się krtań. Potrafię z najdrobniejszymi detalami odtworzyć „Bruzdę" z 2006 roku, graną w Kościele Powizytkowskim w Lublinie, czy „Przejście" z 2010. Podejrzewam, że „Czasu kobiety" także nie zapomnę.