Przez aferę medialną wokół „Dziadów"
"Dziady" - reż. Maja Kleczewska - Teatr im. J. Słowackiego w KrakowiePrzez aferę medialną wokół „Dziadów" wydawać by się mogło, że spektakl Kleczewskiej będzie okrutny wobec Polski, Polaków oraz polskości. Nie jest. Wydawać by się mogło, że postaci będą jednoznaczne. Nie są. I wreszcie, słyszałam glosy, że fama spektaklu jest większa niż jego jakość. Nie jest. Aż wreszcie, że będzie wprost atakować partię rządzącą albo całą polską prawicę.
Tę kwestię trudniej rozstrzygnąć jednoznacznie – aczkolwiek tutaj też powiedziałabym, że tak nie jest. Wydarzenia na scenie trzeba solidnie przemyśleć, żeby w pełni je zrozumieć. Nie powiedziałabym, że jest to atak wprost, ale faktycznie pozostają one ostrym atakiem politycznym.
Nie spodziewałam się, że kariera Mai Kleczewskiej doprowadzi ją do „Dziadów". Krytykę postaw Polaków widziałam już w szokujących fragmentach jej „Malowanego ptaka" według tekstu Kosińskiego z TR Warszawa. Niby znałam język jej teatru: brutalny, dosłowny, drapieżny, dojmujący, chłodny. Do pewnego stopnia „Dziady" dalej mówią tym samym językiem, ale jakby już innym dialektem. Mało w nich eksperymentów z teatrem jako takim – czego można by się nie spodziewać, biorąc pod uwagę, że Kleczewska zrealizowała bardzo „Golema", spektakl-zbiór scen dziejących się równolegle, otwarty dla widza, podobny trochę do świata otwartego w grze komputerowej. Tutaj w ogóle nie było miejsca na takie zabawy formą. Istotna stała się praca z samym dramatem, historią inscenizacji (bo wiemy, że wystawiali go Wyspiański, Swinarski, Dejmek, Grzegorzewski, żeby wymienić wyłącznie najważniejsze interpretacje) oraz współczesnym kontekstem polityczno-społecznym.
Jednymi z najbardziej palących problemów Polski są jej relacja państwa z Kościołem katolickim oraz z własną tożsamością narodową i historią. W „Dziadach" wziętych na warsztat w 2022 roku te wątki będą chyba naturalnie wybrzmiewać najwyraźniej. Tak stało się właśnie w krakowskich „Dziadach", które składają się z opracowanych trzech części arcydramatu Wieszcza (oraz dodatku w postaci recytacji „Do przyjaciół Moskali" w wykonaniu aktorki pochodzenia ukraińskiego dodanej na krótko po rozpoczęciu wojny w Ukrainie).
W Mickiewiczowym tekście mamy Polskę i Rosję, gnostycką opozycję Dobra i Zła. W opracowaniu Kleczewskiej i Chotkowskiego najpierw widzimy jeden naród połączony w czasie pradawnego obrzędu – chociaż dochodziło w jego trakcie do konfliktu, aktów zazdrości, gniewu i przemocy, ludzi połączyło przywoływanie duchów. Według kostiumów – głównie z okresu drugiej wojny światowej. Zupełnie jak we współczesnej Polsce. A później reżyserka i dramaturg zamienili opozycję świata duchów i żywych na dwie Polski: Polskę podziemną, nękaną, zdeterminowaną do odzyskania swojej wolności – i Polskę ludzi przy władzy i konformistów. We „Dziadach cz. II" aktorka w czerwonej kiczowej sukni z Orłem Białym, kijkiem do selfie i pozami przed aparatem – w scenie Salonu z „Dziadów cz. III" zmieniła suknię na czarną z tiurniurą, ale jej styl bycia zapatrzony w przednią kamerkę iPhone'a nie uległ zmianie. Sam podział Polski w taki sposób jest już bardzo ryzykowny, bo podział tego narodu na pół nie jest chyba dla nikogo tajemnicą – ale sposób, w jaki robi to Kleczewska, ma bardzo ostry wydźwięk polityczny. Każdy, kto zobaczy ten podział na własne oczy, zrozumie, dlaczego pewnym ludziom zależy na ściągnięciu „Dziadów" z afisza.
Gustaw/Konrad jest kobietą. Gra go Dominika Bednarczyk. Jej postać wizualnie jest bardzo androgeniczna, ma krótkie blond-siwe włosy, nosi czarny sweter i kule. Kleczewska wręczyła Gustawowi/Konradowi kule, żeby go spowolnić, osłabić, wyróżnić, podciąć dumnemu ptakowi skrzydła. Drugi Gustaw/Konrad (Kaya Kołodziejczyk) miał dwie choreografie, w których tańczy z gracją i lekkością z kulami w rękach. Bednarczyk widzi popisy własnego ducha. Trudno mi rozstrzygnąć, czy postać Kołodziejczak ma być kolejną ilustracją wnętrza Konrada, które porusza się bez zewnętrznych ograniczeń – pierwszy raz, gdy Kołodziejczyk wchodzi w tej roli na scenę, najpierw przypomina scenę odkrycia lustra w głębi sceny, dopiero później duch Konrada odrywa się od Konrada. Możliwe też, że ta postać pokazuje dawnego Konrada i jego pamięć o sobie – zanim został okaleczony. Tym natomiast, co pozostało silne i niezłamane w postaci Bednarczyk, jest jej siła wewnętrzna. Tak jak w dramacie budzi się w niej do rzeczywistości powoli i staje się oszałamiająca w Wielkiej Improwizacji. Dobrze mi było usłyszeć, jak to kobieta wygraża Bogu i zyskuje siłę, żeby stać się matką Narodu – ale też w oczywisty sposób nie jest to monolog o emancypacji. Potęga ducha nie ma płci. Zmęczenie nie ma płci. W praktyce nie ma go też walka z władzą.
Wspólnota płci staje się istotna w scenie więziennej: wszystkie postaci osadzone w więzieniu są grane przez kobiety. To budzi dość naturalne skojarzenia z wydarzeniami politycznymi ostatnich lat. Postaci są różne od siebie, chociaż wszystkie wyglądają na złapane „w akcji" i wsadzone do więzienia tak, jak je znaleziono w mieszkaniu czy na ulicy. Niektóre mają siłę na gwałtowne emocje, innym zostały resztki energii tylko na picie wódki prosto z flaszki. Całość tej nierówności energetycznej ma jednak swoją dynamikę, bo osadzone nie siadają ani na chwilę. Ich Pieśń więzienna daje ciarki.
Pojawianie się Bednarczyk-Gustawa w scenach z „Dziadów cz. II" oraz „Dziadów cz. IV" można rozumieć dwojako. Albo jako pokazanie, że nasza współczesność, rozdarcie narodu na pół oraz jej bohaterowie są wpisani w nasze dzieje. Bywa i upiorem z przeszłości, i osobą, o której można przeczytać w gazecie. Albo też ma na celu przeniesienie naszej współczesności w bezczas. Myślowe punkty wyjścia twórców mogły być różne, ale wychodziłoby na jedno.
Jeśli chodzi o finał „Dziadów cz. III", muszę powiedzieć dwie rzeczy: pierwsza jest taka, że nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam tak dobrze ustawiony chaos. Peszek ma oszałamiającą charyzmę na scenie. Wycisnął cały potencjał z roli Gubernatora: jego pozę, typ autokreacji, draństwo, kompletną dominację nad innymi postaciami na scenie, niewzruszenie, stosowanie okrucieństwa i przemocy w ramach siania terroru. Ale do niego należały też momenty komiczne w spektaklu. Wiem, że Peszek został nagrodzony nagrodą dla najlepszego aktora na Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych. Nie byłam na tym festiwalu, ale zobaczyłam możliwości Peszka. Więc mogę sobie wyobrazić, że to zasłużona nagroda. Tak samo zresztą Bednarczyk musiała słusznie zyskać nagrodę za rolę Konrada-Gustawa na tym samym festiwalu.
Aktorsko i znaczeniowo najbardziej zafascynował mnie ksiądz Piotr (wcielił się w niego Marcin Kalisz). Jednocześnie zrozumienie jego roli w spektaklu wydaje mi się równoznaczne ze zdekodowaniem przynajmniej części znaczeń spektaklu. W scenie Widzenia Ewy zostaje pokazana w czasie monologu dziwną relację seksualną z młodziutką dziewczyną. Najpierw wydawało mi się to jednoznacznym nawiązaniem do miejsca w debacie publicznej, które zajmuje problem pedofilii w polskim Kościele. Ale raz, że nie było to dziecko, tylko nastolatka, a drugie... podobała się jej ta relacja, odwzajemniała zainteresowanie erotyczne? Wyglądało to bardziej na hebefilię niż na pedofilię (wiekiem ta czysta istotka w typie Zosi z „Pana Tadeusza" wydawała się pozostawać na granicy 15 lat, może ciut mniej, może niewiele więcej – byłam zaskoczona, gdy dowiedziałam się, że Karolina Kazoń nie jest studentką szkoły teatralnej) Ta scena koniec końców nie wywoływała obrzydzenia (może mojego, chociaż byłam na nie gotowa) – tylko konsternację z pewnym tylko odcieniem niesmaku. Była różnica wieku postaci, nie było przemocy, tylko jakaś wzajemna fascynacja. Nawiązanie było jednak dość jednoznaczne, w złym świetle przedstawiało księdza Piotra. Ale później przychodzi mistyczna wizja. O niej nie znalazłam zbyt wielu wzmianek w innych recenzjach – ale dokładnie po niej w duchownym dokonuje się przemiana i zaczyna zachowywać się jak mąż stanu. Przestaje być obrócony twarzą do ołtarza, tyłem do uciszanej, kalekiej i „opętanej" kobiety-Konrada. Zaczyna ryzykować, pomagać kobietom, opowiada się po stronie przegrywających i nękanych. Może przez objawienie orientuje się, co jest słuszne?
Można też powiedzieć, że ksiądz Piotr może ilustrować skomplikowaną rolę kościoła katolickiego we współczesnej Polsce: jego największe znaczenie i zalety wynikają z zaciętego oporu przeciwko Rosji carskiej (i radzieckiej). Ucisza Konrada, tak jak uciszali go i inni. Traktuje go jak problem, nie człowieka. Najpierw budzi respekt bez sympatii, gdy jest tym wysłannikiem instytucji, chociaż tutaj wynika to raczej z prawdziwego aktorskiego natchnienia Marcina Kalisza. Później zaczyna ją zaskarbiać, gdy bywał w spektaklu patriotą poniżanym przez zaciętych wrogów ojczyzny. Natchniony, mistyczny monolog księdza Piotra przyprawiał o ciarki, krzesła przy nim nie skrzypiały.
Zastanawiający u Kleczewskiej staje się Bóg. Sama czuję, że jest on obecny tylko ze względu na jego znaczenie u Mickiewicza oraz dla kultury polskiej – to znaczy: nie dałoby się chyba zrobić Dziadów bez śladu po Bogu. Tak samo zastanowiły mnie... polskie symbole narodowe. W tym spektaklu, w partiach według „Dziadów cz. III", w których połowa Polski była uciskana, pojawiały się one po stronie kobiet i przegrywających. A ta strona przecież w naturalnym polskim środowisku raczej od nich stroni, bo ten zestaw symboli został zawłaszczony przez polską prawicę. Nawet jeśli nie skrajną, to prawicę. W tym świecie symbolicznym tak nie jest: symbole należą do obu stron. Mają go nacjonaliści i ma go Anioł (Lidia Bogaczówna), który ma przypięte skrzydła husarskie i doprowadza Gustawa do przemiany w Konrada, koszulkę z Orłem Białym ma na sobie też ksiądz Piotr po jego objawieniu.
Nie wspomniałam jeszcze, że nie tylko warstwa znaczeniowa i aktorska są znakomite w tym spektaklu, ale i wizualna oraz muzyczna znakomicie współgrają z resztą. A więc: współgrają. Pieśni śpiewane na żywo i muzyka wyreżyserowana przez Cezarego Duchnowskiego świetnie buduje klimat spektaklu. Z kolei scenografia i światła kierowane przez Katarzynę Borkowską mają w sobie bardzo wiele podniosłości, elegancji, ciężaru znaczeniowego. Kostiumy Konrada Parola są ich wizualnym przedłużeniem.
Zamiast jednoznacznie podsumować, pozwolę sobie na małą promocję. Drogi Czytelniku, jeżeli możesz zyskać bilety na ten spektakl, to postaraj się i zobacz to prawie trzygodzinne dzieło. To, że bilety są tak trudno dostępny, zapewne wiąże się ze sławą medialną „Dziadów". Mogę jednak powiedzieć z czystym sumieniem, że nawet gdyby nie rozgłos i gdyby nie fakt, że mogą one zniknąć w przyszłym sezonie, koniecznie trzeba je zobaczyć. Mam szczerą nadzieję, że powstanie rejestracja tego spektaklu i przyszłe pokolenia teatromanów i teatromanek będą mogły cieszyć się jego przekazem i artyzmem – a nie tylko czytać o nich w monografiach „Dziadów" XXI wieku i specjalnych wydaniach „Notatnika Teatralnego". Potomni zasługują na zapoznanie się z dziełem tak silnym, czystym i wybitnym. Wszyscy na to zasługujemy.