Przez egzystencjalną groteskę zaznaczam swe miejsce
"Buka" - aut. Lena Laguszonkowa i Kateryna Penkova - reż. Olga Turutia-Prasolova - Teatr Polski im. Hieronima Konieczki w BydgoszczyW nowoczesnym wydaniu zbudujmy teatr na nowo, nie oddzielajmy go nadto od życia. Śmiejmy się jednak szczerze, gdyż tylko to nam pozostało w naszych własnych kataklizmach. Wszakże „kryzys to szansa" – jak krzyczy jedna z aktorek, bo czy coś zabrania temu, by tragizm i komedia szły ze sobą w parze?
Pierwsze wersy pojawiły się jeszcze, nim na scenie ukazały się aktorki, a są to początkowo niewyraźne szmery, sprowadzające się do coraz bardziej zrozumiałych kwestii, aż naszym uszą dobiega wyraźne stwierdzenie: „Moje życie to jedne wielkie gówno". I od tego wszystko się zaczyna, a może trwa i znacznie dłużej niż się nam zdaje. A język ten jest czymś trwałym, nie przebierającym nadto w słowach, sprowadza się do głosów, które słyszymy czasem na ulicy lub w bardziej zamkniętych obszarach, ale czy w teatrze powinien zagrzać swoje miejsce?
Główną bohaterką spektaklu jest Buka, animatorka w pracy z dziećmi, gdzie nie zawsze wszystko wychodzi tak jak powinno, czasami torty nawet spadają, a już za chwilę kolejne dziecko oczekuje urodzin czy jej pomocy. Jej rodzicielka jest inżynierką, z zamiłowaniem do mody pogrzebowej, wybieraniem kwiatów na trumny i układaniem życia córce, bo może ona również poszłaby w jej ślady? Dzwoni do niej raz za razem, 52 nieobebranych połączeń na podeszwie buta, które zaraz zostaną zdeptane, i nawet z pracy tak często nie dzwonią.
Razem ze swoją współlokatorką Irką wynajmują mieszkanie, w którym to właścicielka zamiast ciepłej wody woli inwestować w dywany. Ponadto sąsiedzi skarżą się o hałasy, a ona tylko kicha, a że trochę głośniej, no cóż.. A Irka? W życiu upodobała sobie rozwój osobisty, w miłości nie ma szczęścia, może czegoś jeszce, lecz Buka pomoże. Postara się, tylko że czasami nie wszystko wychodzi po naszej myśłi, tak prosto i pięknie jakby mogło się początkowo wydawać. Nikt też nie nauczył jej jak pocieszać, gdyż w głowie zamiast tego widnieją nieużyteczne w codzienności formułki. Lokatorka zatem zmieni się również, tak jak zmieniają się ludzie w życiu czy marzenia, więc czy istotne będzie jak się nazywa? Ważne że suszarkę posiada.
W życiu Buki miejsce zajmuje również jej chłopak Żora, marzący w tym świecie o dwóch rzeczach. Kiedy żadne z nich się nie spełnia, na horyzoncie zamieszkuje teatr z papieru, lecz Buka marzenie to skutecznie degraduje, pokazując ile dla niej znaczy. Nie pomaga więc tu nawet ciepły promień światła kolacji przy zniczach, a już szczególnie spotkanie z jego matką, oceniające, niczym rozmowy przy rodzinnym stole.
Pomiędzy scenami wędrujemy nie ruszając się z miejsca, wkraczając wzrokiem na scenę rozświetloną mocnymi światłami i głośną muzyką. Czasami trzeba się zastanowić czy z widowni teatru nie przeniosło się do bliskiej, okolicznej dyskoteki z klubowymi dźwiękami. Lecz to one zagłuszają myśli i zmywają poczucie winy, i chyba do tego sprowadzał się ten zabieg. Światła poruszają się w jej rytmie. Są dopełnieniem dialogów bądź ruchów scenicznych aktorek. Zmieniają swą barwę w zależności od panującego nastroju.
Tekst opracowały pochodzące z Ukrainy Lena Laguszonkowa oraz Kateryna Penkova. Mimo że aktorki wypowiadają swoje kwestie w języku polskim, możemy spotkać się z częściowym wpleceniem w dialogi czy muzykę ich rodzimego słownictwa. Wszystko jest jednak zrozumiałe, gdyż zaraz obok zostaje tłumaczone fragment po fragmencie przez drugą z aktorek, bądź wypowiadane właśnie słowa zostają wyświetlane na rzutniku. Rozszerza to więc dodatkowo problematykę spektaklu do uniwersum bardziej rozległego.
W spektaklu występują Zhenia Doliak oraz Dagmara Mrowiec – Matuszak. Obie aktorki świetnie sprawdziły się w swych zmieniających się postaciach. Przechodziły płynnie z jednej roli do kolejnej, wymieniając się przy tym bufiastymi płaszczami, jakby na wzór zmiennych emocji, tego co w sobie noszą.
Za kostiumy i scenografię odpowiada Wojciech Fagura. Jedynym elementem znajdującym się na scenie był czarny, początkowo zlewający się w niezdefiniowanych kształtach, ogromny miś. Niesamowicie podobała mi się ta koncepcja, tworząca jak gdyby obraz zgubionej beztroski poprzednich lat, co uwidocznia jeszcze bardziej scena, w której to Irka rzuca się na niego w konsekwencji ciężkiego dla niej wydarzenia, chciąc dać ujście przeżywanym właśnie emocjom.
Stroje aktorek natomiast składały się z czarnych, połyskujących w światłach sukni oraz ciężkich butów. Kolor nostalgiczny i poważny, który w kolorowych światłach oraz dialogach zmienił swoje postrzeganie. A ta przebijająca się gdzieniegdzie czerń? Być może nie chciała dać o sobie zapomieć schowana w głębi, zza pokrytymi humorem dialogami.
Pieczę nad wszystkim stanowiła reżyserka Olga Turutia-Prasolova, odpowiedzialna za ujęcie
tej hisorii w całość. Dopełniła ona sztukę, która rządzi się swoimi prawami. Jest to w pewnym zaś sensie przedstawienie niekonwencjonalne, po którym możemy zatrzymać się i zadać sobie pytanie: czego tak naprawdę oczekujemy od teatru?
„Buka" jest historią przede wszystkim o relacjach z innymi ludzmi, opowiada o roli kobiety w XXI wieku, o konsekwencjach, jakie niosą za sobą podejmowane decyzje. Wyzwaleniu się z utartych przez społeczeństwo formułek. Pyta nas ze sceny: jakie są nasze marzenia? Jak wyglądałoby przedstawienie, którego scenariusz zostałby napisany przez nas? O czym opowiadałaby ta historia? Czyż nie jest to w pewnym sensie zapytanie o rolę naszego życia?
Choć nie mogę powiedzieć że wszystkie wersy do mnie trafiają, „Bukę" odbieram przede wszystkim jako mafinest. Głośny protest o pokazaniu swojej niezależności w świecie. Stanowcze zaznaczenie swojego zdania, i myślę że nikt nie będzie miał wątpliwości że to jej się udało.