Przy innym ogniu, w inną noc
„Mała piętnastka. Legendy pomorskie" – reż. Tomasz Man – Nowy Teatr im Witkacego w Słupsku - Spektakl prezentowany na 30. Międzynarodowym Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w ŁodziŁódzkie harcerki szczęścia nie mają. I ciężko mieć na ten temat odmienne zdanie biorąc pod uwagę dwie wielkie tragedie jakie je spotkały. Gardno - 1948 i Suszek - 2017. Ciężko stwierdzić, która z tych katastrof jest straszniejsza. Gardno, bo zginęło tam aż 25 osób? Suszek, bo to zdarzyło się w naszych czasach, przed chwilą zaledwie?
"Mała piętnastka. Legendy pomorskie" opowiada oczywiście historię tragedii z 1948 roku. Wtedy to łódzka drużyna harcerek "Mała piętnastka" brała udział w zorganizowanej w ramach obozu harcerskiego wycieczce dwiema łódkami przez jezioro Gardno. Dziewczynki chciały tylko zobaczyć morze. Wyprawa skończyła się tragicznie - obie łódki się przewróciły, a większość harcerek nie potrafiła pływać. Finał jest jasny. Co te wydarzenia mają wspólnego z Suszkiem? Listę zaniedbań, łódzkie harcerki i tragiczny finał.
Forma sztuki jest banalnie wręcz prosta. Mamy do czynienia z dość linearną opowieścią narracyjną prowadzoną z czterech perspektyw - mechanika, drużynowej, opiekunki i jednej z harcerek. Całość przeplatana jest także dużą dawką piosenek harcerskich i turystycznych we własnych, bardzo ciekawych i klimatycznych aranżacjach z muzyką na żywo Jeśli ktoś ma harcerską przeszłość to z całą pewnością przed oczami stanie mu braterski krąg i przypomni sobie zapach lasu, a takie rzeczy miło się wspomina. Spektakl jest generalnie bardzo muzyczny - nawet kiedy nie są śpiewane piosenki to aktorki wciąż wystukują, mruczą czy nucą jego rytm i melodię. Prawdziwa uczta, nawet dla nie wprawionego ucha, a przy okazji ukłon w stronę wszystkich harcerzy, dla których muzyka, mruczanki i przyśpiewki to najnaturalniejszy towarzysz dnia.
W kwestii scenografii zacznę od wad – ogromny ekran wyświetlający przez cały spektakl zdjęcia sam w sobie nie jest złym pomysłem, bo przy narracyjnej opowieści pomaga osobą z mniejszą wyobraźnią zobaczyć tę historię. Niestety jakość rzeczonych wizualizacji pozostawia wiele do życzenia. Są oczywiście dobrze dobrane fotografie – zdjęcia jeziora, drużyny harcerskiej czy nawet lasu. Większość pozostaje jednak dość infantylna i po prostu zbędna, ale spokojnie – to jedyna rzecz do jakiej w spektaklu można się przyczepić. Scenografia materialna jest bardzo minimalistyczna i ma odwzorowywać salę sądową, togi adwokackie nosi także dwóch muzyków, których nuty ukryte są w aktach sądowych. Bardzo dobry krok stylistyczny, chociaż nie dajmy się zwieść – sztuka to nie proces sądowy nad katastrofą. Postacie opowiadają przebieg wydarzeń ze swojej perspektywy, ale bardziej niż zeznania całość przypomina po prostu opowieść usytuowaną gdzieś pomiędzy relacją, a legendą.
Dzięki aktorkom i aktorom jest to naprawdę piękna opowieść. Najbardziej urzekł mnie Mariusz Bonaszewski w roli mechanika organizującego wycieczkę dla harcerek. W swojej narracji wielokrotnie odgrywał rozmowy między sobą, a swoją żoną czy właścicielem łodzi. Godna podziwu umiejętność modulacji głosem – widzę wielki potencjał dubbingowy. Pozostałe aktorki grają bardzo różne postacie i są w tym doskonałe. Bożena Borek jako opiekunka obozowa przez całą sztukę balansuje na granicy uczuć widza – czujemy do jej postaci ogromną niechęć, a jednocześnie wiedząc, że przez specyficznego rodzaju dobre chęci doprowadza do tragedii, nie sposób odczuć w stosunku do niej pewnej litości. Anna Grochowska ze wszystkich aktorek ma zdecydowanie najpiękniejszy głos i chociaż grana przez nią drużynowa początkowo wydaje się postacią dość miałką to ostatecznie to ona odpowiada za najmocniejszą i najbardziej wzruszającą scenę spektaklu. Katarzyna Pałka jest w swojej roli najbardziej wyrazista i wydaje mi się, że ma tu jedną z trudniejszych ról – ze wszystkich postaci jest najbardziej gruboskórna, chociaż uważny widz dostrzeże także pokłady wrażliwości.
Cała obsada snuje swoją opowieść, opowieść tak barwną, że obrazy same stają przed oczami. I nie tylko obrazy, bo łez także trudno uniknąć znając punkt, do którego zmierza ta historia. Scenografia sądowa sprawia, że widz podejmuje próbę oceny winy. Tylko jak ją ocenić? Każdy ma tu swoje motywacje – pieniądze, sprawienie radości dzieciom. Najbardziej winny jest chyba mechanik, chociaż nie sposób i jego nie żałować. Gardno to historia wielkich zaniedbań. Tylko czy szukanie winnych coś nam da? Harcerki nie żyją i tego już nic nie zmieni. Więc może lepiej wyciągnąć wnioski, by coś takiego już nigdy się nie zdarzyło? A jednak zdarzyło się w 2017 roku – znowu zaniedbania, znowu tragedia, znowu śmierć. Więc może teraz uda się coś zmienić? Na to pytanie odpowiedź przyniesie czas.
Mówi się, że aby unikać powtarzania błędów powinno się o nich pamiętać. Słupsk pamięta o łódzkich harcerkach i to chyba jest najważniejsze.