Radioaktywność
"Curie - trzy kolory" - reż. Artur Żymełka - Teatr Rozrywki w ChorzowieMaria Curie była Polką. Tak naprawdę nazywała się Skłodowska. Niestety w globalnej świadomości zapisała się jako Francuzka i nawet jak jej osoba wykorzystywana jest w kinie, to mówi z francuskim akcentem. Jest to kolejny przykład zakłamywania historii wymierzony w Wielką Lechię. To, że karierę rozwinąć mogła akurat za granicą, było wynikiem czynników polityczno-ekonomicznych niezależnych od niej.
To na polskiej ziemi właśnie żyją najinteligentniejsi ludzie, którzy znają prawdziwą historię i wiedzą kto jest kim, podczas gdy świat zachodu pozostaje niedouczony. Sposobem na ukazanie prawdziwej historii polskiej noblistki wydaje się pełnić najnowszy spektakl Teatru Rozrywki w Chorzowie o tytule „Curie – trzy kolory". Jest to blisko dwugodzinne widowisko, które interpretuje losy badaczki w innowacyjny sposób, za pomocą tańca i muzyki.
Maria Skłodowska była kobietą. Trudno temu zaprzeczyć. Jak udowadnia sztuka, fakt ten był solą w oku środowisk współczesnych jej akademickich. Maria była jednak turbo słowianką i dała radę. Zdobyła dwie nagrody Nobla i wcale nie dlatego, że wyszła za mąż za innego naukowca. Sama też potrafiła odkrywać nowe pierwiastki i nazywać je. „Curie – trzy kolory" śledzi bohaterkę podczas jej gościnnych występów w krainie żabojadów. Ukazuje problemy z zaakceptowaniem do Francuskiej Akademii Nauk, rzekome obyczajowe skandale oraz resztę. W drugiej części przedstawienie nabiera bardziej swobodnej formy, przeradzając się w festiwal scenicznego ruchu pełnego symboli, z których nie wszystkie zdają się jednoznaczne. Wszystko wieńczy efektowny finał połączony z pokłonami. Nie należy zatem traktować go jako dokładnej biografii, a raczej jako luźną wariację na temat życia noblistki.
Spektakl ma określoną strukturę. Tworzy go kilka przeplatających się sekwencji. Dzielą się one na dwie grupy. Na pierwszą składają się głównie baletowe popisy. Artyści tańczą do różnych muzycznych motywów, które charakteryzują się sporą różnorodnością. Od utworów klasycznych po znane z list przebojów piosenki. Największe wrażenie budzi tu chyba hit Madonny „Like a Virgin", przedstawiony w zupełnie nowej, nietypowej aranżacji. Wisienką na torcie jest za to wykorzystanie utworu „Non, je ne regrette rien" Edith Piaf w finale widowiska. Jego drugą część stanowią zaś fragmenty zawierające tekst. Są to dość krótkie scenki, w których aktorzy przedstawiają niejako opinie, jakie towarzyszyły życiu i pracy Skłodowskiej. Mają one formę prasowych tytułów i są wykrzykiwane przez artystów, budząc skojarzenia z ulicznymi gazeciarzami. To właśnie dzięki nim możemy poznać fabułę dzieła, która koncentruje się na ówczesnych głosach krytyki względem Curie jako obcego elementu, być może pochodzenia żydowskiego, w dodatku kobiety. Wątek ksenofobii i antysemityzmu przewija się z resztą dość często w trakcie trwania spektaklu. Mamy więc tu zatem do czynienia z ukazaniem losów fizyczki, jako walki z uprzedzeniami bardziej niż na skupieniu się na aspektach naukowo-biograficznych.
Odpowiedzialny za powstanie widowiska jest Artur Żymełka. Jest on nie tylko reżyserem, ale także scenografem i choreografem. Jego produkcja zalicza się do tych z rodzaju widowiskowych. Występom aktorów i tancerzy towarzyszą wyświetlane w tle animacje oraz filmowe kolaże, których głównym elementem są wycinki gazet z epoki. Swoją funkcję pełni również oświetlenie, które odpowiednio oświetlając artystów, nadaje scenicznym wydarzeniom plastyczności. Układy taneczne zaprezentowane przez zespół baletowy teatru są zróżnicowane.
Od tych bardziej poetyckich i stonowanych, po te pełne energii i wigoru. Są momenty, gdy przeradzają się one w iście akrobatyczne popisy. Scenografia jest szczątkowa i składa się z pojedynczych akcesoriów takich jak metalowe rusztowanie. Wszystkie one są jednak umiejętnie wplecione w akcję, stanowiąc integralną składową przedstawienia.
„Curie – trzy kolory" to godne otwarcie sezonu jesiennego na chorzowskiej scenie, które powinno zadowolić każdego miłośnika teatru, jak i musicalu.