Recital na chmurce

„Nie pragnę twego ciała. Recital Marka Sitarskiego i Scandali" - Lubuski Teatr w Zielonej Górze

Czy zdarza się Państwu uczestniczyć w koncercie, na którym prezentowane są utwory w zupełnie innym gatunku i stylu niż ten, jakiego słuchacie na co dzień? Osobiście bardzo lubię takie momenty. Pozwala to na rozwijanie wrażliwości i otwiera drzwi do zupełnie innej krainy muzyki, które w innym wypadku mogłyby pozostać przed nami zamknięte na zawsze.

W pierwszy weekend maja widzowie Lubuskiego Teatru w Zielonej Górze mieli możliwość wzięcia udziału w premierze recitalu Marka Sitarskiego pod tytułem „Nie pragnę twego ciała". Wykonawca ten, znany zielonogórskiej widowni przede wszystkim jako aktor, zaprezentował publiczności swoje utwory. Przyznam szczerze, że właśnie ten recital był dla mnie okazją do otwarcia się na muzykę całkiem odmienną od tej jaka towarzyszy mi na co dzień.

Na scenie, oprócz Marka Sitarskiego, pojawili się Bogdan „Scandal" Stasiak grający na basie, Oskar Zembik na perkusji, Andrzej Winiszewski grający na akordeonie oraz Robert Prus, odpowiedzialny za instrumenty dęte. Dla widowni zarezerwowano czteroosobowe stoliki i krzesła ustawione z tyłu sali. Sprawiało to wrażenie jakbyśmy znaleźli się w klubie muzycznym rodem z Ameryki. Nie jestem pewna czy współgrało to z prezentowanym na scenie materiałem, ale bardzo lubię taki kameralny klimat, dzięki któremu można się odprężyć. Ten nastrój budowało też światło, za które odpowiadał Krzysztof Wójcicki. Nie rzucało się ono agresywnie w oczy, ale towarzyszyło muzykom i dodatkowo podtrzymywało tę atmosferę.

Piosenki Sitarskiego to autorskie kompozycje: zarówno teksty jak i muzyka. Większość z nich to rytmiczne piosenki o prostej treści, ale pojawiło się także kilka lirycznych ballad, dzięki którym odkryliśmy, że za fasadą zabawnego wodzireja kryje się znacznie więcej. Utwory zostały oparte na znanych rockowych riffach, ale wzbogacone akompaniamentem pozostałych instrumentów. Właśnie te ballady (o ile dobrze pamiętam – trzy) podobały mi się najbardziej. W tych utworach najlepiej też słychać było głos wokalisty, który jest dobry, charakteryzuje się ciekawą barwą, ale czasami (przy szybszej muzyce) był słabo słyszalny wśród instrumentów.

Sposobem mówienia, głosem i intonacją Marek Sitarski bardzo przypominał mi Zenona Laskowika. Podobieństwo było widoczne szczególnie w czasie wstawek słownych między utworami. Połączenie to wcale nie jest takie niezwykłe, ponieważ każdy kto oglądał występy kabaretu „Tey", pamięta pewnie, że łączyli oni w swojej twórczości piosenkę kabaretową z mini-spektaklami. Aktorskie korzenie Sitarskiego odegrały dość dużą rolę w jego recitalu. W czasie jego trwania miałam wrażenie, że mamy do czynienia z dwoma rodzajami muzyka: muzykiem-wokalistą i muzykiem-aktorem. Ten pierwszy dominował oczywiście przy śpiewie, a drugi towarzyszył nam niemal przez cały czas, z pewnością nie w sensie odgrywania czegoś czy sztuczności, ale raczej sposobu autoprezentacji.

Na scenie do Marka Sitarskiego dołączył Baru Rajza. Zaśpiewał i zagrał tylko jeden utwór, ale uświetnił swoją obecnością wieczór i zaprezentował zupełnie inną muzykę niż pierwszy z artystów. Utwór „Monotonia" który mieliśmy przyjemność usłyszeć to piosenka z jego debiutanckiej płyty „Przełom". Jest to gorzki utwór przedstawiający jednostajność życia ludzi, którzy wstają z kanapy tylko kiedy stają się głodni lub śpieszą do pracy. Mam wrażenie, że muzyk nie każe słuchaczom od razu zmieniać takiego stylu życia, a po prostu dzieli się z nami tą smutną obserwacją. Ale nie „Monotonia" była tutaj wisienką na torcie. Była nią gra Baru Rajzy przed rozpoczęciem koncertu. Kiedy widzowie zajmowali miejsca, on w towarzystwie niebieskiego światła grał na handpanie utwory dodatkowo podtrzymujące nas w poczuciu, że jest to chwila tylko dla nas. Moment, żeby zrobić coś dla samego siebie, zastanowić się i wzruszyć muzyką, która bez wątpienia była piękna i refleksyjna.

Zaraz potem Baru oddał głos Sitarskiemu, który postanowił zabawić nas licytacją „dzieła sztuki". Wierni widzowie Lubuskiego Teatru pamiętają zapewne spektakl „Sztuka", w którym udowodniono, że o gustach się nie dyskutuje, a sztuką może być wszystko. Wobec tego, dlaczego czarny chłopczyk na białej kartce autorstwa (jak zapowiedział Sitarski) Roberta Prusa, miałby być mniej wartościowy niż chociażby dzieło Malczewskiego. Po licytacji (szczęśliwy wygrany dostał oprócz obrazu także napój procentowy) powróciliśmy do przerwanego koncertu.

Występy premierowe zawsze wiążą się z „debiutancką tremą". Nie chodzi tutaj o debiut artysty, ale wybrzmienie nowych piosenek. Muszą się one dograć ze sceną, publicznością i wykonawcą. W związku z tym premiera ma ten niezapomniany, nigdy już później nie doświadczalny dreszczyk, z kolei następne występy pozwalają na bardziej świadome i pewne prezentowanie repertuaru przez autora.

Jedną z piosenek, odgrywanych przez Marka Sitarskiego, jest utwór „Chmurka". Uważam, że idealnie oddaje on konwencję całego wydarzenia. Był to lekki, ironiczny, niezbyt ambitny zbiór tekstów, który jednak na swój sposób korzystnie oddziaływał na publiczność dając wytchnienie i pozwalając na relaks. I chociaż z tej chmurki spłynęło kilka deszczowych kropli – w postaci lirycznych ballad – to był to raczej chłodny wiosenny deszczyk, niż burza z piorunami.

Sitarski i Scandale:
– Marek Sitarski – gitara, śpiew
– Bogdan „Scandal" Stasiak – bas
– Oskar Zembik – perkusja
– Andrzej Winiszewski – akordeon
Gościnnie: Baru Rajza (handpan, gitara)

Teresa J. Wysocka
Dziennik Teatralny Wrocław
23 maja 2022
Portrety
Marek Sitarski

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia