Rozmowy z diabłem, czyli z sobą
"Zmora" - reż. Wiesław Hołdys - Teatr Mumerus w KrakowieTeatr Mumerus przemówił! Zamiast dominującej formy plastycznej, czyli tak, jak do tej pory bywało, le maitre uraczył swoich widzów Dostojewskim. Jak mówią - nie znacie dnia ani godziny. Godzina spędzona ze „Zmora" była jedna, ale niesamowicie treściwa.
Najnowsza premiera w „Mumerusie" jest niczym eksperyment ze słowem – w przeciwieństwie do „standardowych" spektakli, najważniejszą rolę odgrywa tekst – dokładnie trzy rozdziały Braci Karamazow w przekładzie Barbary Beaupré, na podstawie których reżyser opowiedział historię. Iwan Fiodorowicz Karamazow (Jan Mancewicz) oczekuje na proces swojego brata - Dymitra Fiodorowicza, oskarżonego na podstawie dochodzenia (ale bez twardych dowodów) o morderstwo ich ojca. Odczuwając być może poczucie winy z powodu złych myśli przeciwko ojcu, zamierza przyznać się do winy, aby odciążyć osadzonego w więzieniu Dymitra. Do swojej winy nie potrafi przekonać Smierdiakowa (Mateusz Mikoś) - prawdziwego zabójcy, który cynicznie igra z uczuciami Iwana.
Gdy ten czeka na dzień sądu, we śnie odwiedza go Gość (Ryszard Łukowski). W programie czytamy, że zjawiał się już kilkukrotnie, zawsze podczas snu. Ta wizyta według zegara "trwa dwie minuty". Ów gość siada naprzeciw swojego gospodarza – w trakcie rozmowy pomiędzy nimi zaczęła rysować się delikatna linia graniczna... świata jawy i snu. Postać z wolna coraz bardziej się materializuje, mało tego! Gość zaczyna opowiadać o swoich wrażeniach z bycia... w czyimś wypożyczonym ciele. "Szatanem jestem i nic, co ludzkie, nie jest mi obce" obwieszcza w końcu, ujawniając swoje prawdziwe oblicze. Z czasem Iwan staje się coraz bardziej sceptyczny wobec swojego idealistycznego pomysłu. W dodatku Smierdiakow, który wcześniej odgrażał się, że będzie świadczył przeciwko niemu podczas procesu, popełnia samobójstwo.
Gość znika przegnany przez Iwana. Znika - a może to Iwan kończy swój wewnętrzny dialog? Rozmowa z Szatanem obudziła w bohaterze egoizm - w jego gestach, tonie, można wręcz dostrzec pełzające ogniki szaleństwa i zepsucia. Nawet Aleksy Fiodorowicz (Robert Żurek), młodszy brat Iwana, ekszakonnik, z którym na scenę wkracza cały święty spokój, nie zagłusza aury mroku.
Nieczęsto możemy być świadkami teatru słowa w plastycznej wizji Wiesława Hołdysa, ale trzeba przyznać - jesteśmy wtedy świadkami ujawnienia jego wizji, które potrzebowały werbalnego ujścia. Nie potrzeba nawet muzyki – istotne są pojedyncze dźwięki, które z jednej strony uwiarygadniają miejsce akcji (trzaski, chrobotania), z drugiej wprowadzają nastrój grozy. Jeżeli zatem pojawia się słowo, musi być ono najlepszego gatunku - nie dość, że Dostojewski, o którego geniuszu wiedzą wszyscy, to jeszcze w doskonałym wydaniu, przede wszystkim Ryszarda Łukowskiego, który był tak diaboliczny, że aż przechodziły ciarki, a także pozostałych, znakomitych aktorów: Jana Mancewicza, który stworzył z każdym z bohaterów znakomitą sytuację konfliktu, Roberta Żurka i Mateusza Mikosia - postaci skrajne i charakterologicznie wykończone.
Cztery postaci – cztery strony świata, a pomiędzy nimi rozpostarta jest opowieść.