Rozśpiewana mafia

"Malavita. Ballada o mafii", Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie

Filmowe losy rodziny Vito Corleone na dobre wzmogły fascynację światem mafii, która w świecie popkultury nie ustaje aż do dnia dzisiejszego. Serialowe losy Tonyego Soprano przyciągają przed odbiorniki telewizorów kolejne miliony widzów. Triumf święci "Gomorra" Roberta Saviano i jej ekranizacja pod tym samym tytułem. W takich niewątpliwie sprzyjających okolicznościach Teatr Słowackiego wystawia "Malavitę. Balladę o mafii", której reżyserem jest Paweł Szumiec.

Z góry trzeba nam zrezygnować z kuszących wizji zapierających dech w piersiach pościgów samochodowych, kilkuminutowych strzelanin, stosu trupów i innych typowych atrakcjach, które zazwyczaj bezwiednie przychodzą nam na myśl. Ale nie ze wszystkich. Nie zabraknie opowieści o mafijnym honorze i rządzących nią zasadach. Pojawią się dobrzy i źli gangsterzy. Kobieta ( niejaka Donna Ciccia ), pragnąca bezskutecznie wyrwać się z przestępczej sieci. Mężczyzna ( zwany Pino Di Palermo ), który musi zabić brata, by wkupić się w łaski rodziny. Wracający z więzienia boss na nowo będzie pragnął zasiąść na tronie ( w tej z kolei roli wózek inwalidzki ) a jego śmiertelni rywale będą starali się temu zapobiec. Ukazana zostanie walka dwóch zwaśnionych grup przestępczych a słowa, od których zazwyczaj włosy stają dęba, wymawiane będą z największym spokojem i wyrachowaniem. A na wszystko z boku patrzyć będzie milcząco figurka Matki Boskiej z czerwoną aureolą, przypominającą nieco lampki choinkowe.

Całość w rytmach wesołych, czasami tylko nieco nostalgicznych utworów wykonywanych na żywo. „Malavita” bowiem to przede wszystkim muzyka. Fabuła, miejscami tylko wychodząca poza ograne schematy, jest tylko dodatkiem i pretekstem do zaintonowania kolejnych nut. Przełożone z włoskiego teksty utworów są podobno autentycznymi pieśniami włoskiej mafii. Nieistotne to zresztą zupełnie, gdyż nikt nie sili się na jakikolwiek realizm. I bardzo dobrze, gdyż brak dystansu i w pełni poważne potraktowanie tematu mogłoby skończyć się zupełną porażką. A tak jest czasami i śmieszno i straszno, ze zdecydowaną przewagą pierwszego. Muzycznie spektaklowi nie można mieć wiele do zarzucenia, muzycy wraz z akordeonem, mandoliną i kontrabasem stanowią najjaśniejszy punkt przedstawienia. Śpiew aktorów raz brzmi lepiej, raz gorzej, nie można jednak od mafiosów wymagać wyjątkowych zdolności wokalnych.

„Malavita” niewątpliwie nie zapisze się w historii, jednak spędzonej w teatrze godziny nie powinniśmy żałować. Z przedstawienia powinniśmy wyjść cało i o własnych siłach, nawet nie będąc szczególnymi fanami książek Maria Puzo. 

Michał Myrek
Dziennik Teatralny Kraków
20 marca 2009

Książka tygodnia

Wybór opowiadań
Świat Książki
Edgar Allan Poe

Trailer tygodnia

Zielona granica
Agnieszka Holland
Po przeprowadzce na Podlasie psycholo...