Rzecz o pustej "Wydmuszce"

"Wydmuszka" - reż. Mariusz Pilawski - Teatr Mały w Manufakturze

Co prawda, "Wydmuszka" nie należy do tekstów trudnych. Proste słownictwo, kolokwializmy, pojedyncze wulgaryzmy czy przewidywalne dialogi każą zaklasyfikować go do tych błahych i nie wysublimowanych. Ale to reżyser zarządza treścią. Może uczynić ją mądrą, zabawną, a nie tylko śmieszną. To on zwraca się do publiczności z ostatecznym przesłaniem. Spektakl nie należał do ambitnych. Trudno powiedzieć nawet, że się obronił.

"Wydmuszka" jest repertuarowym spektaklem Teatru Małego w Łodzi. Wyreżyserował go Mariusz Pilawski, pełniący również funkcję dyrektora rzeczonej instytucji. Przedstawienie powstało w oparciu o tekst Marcina Szczygielskiego, dziennikarza i dramaturga. Mówi się, że ofiarował go polskim scenom, by w świat poszła zakodowana informacja o tym, co jest najważniejsze w relacjach międzyludzkich. Pilawski lubi opowiadać o sprawach prostych, interesują go kontakty interpersonalne. Zapomina jednak, że prostota nie jest tożsama ze śmiesznością. Podejmuje się skomplikowanej reżyserii psychologicznej- zadania wcale niełatwego.  Wydaje mu się, że  potrafi stworzyć głębokie postaci o interesujących i skomplikowanych życiorysach. Podejmuje próby, ale nie do końca udane. Na domiar złego, dramatyczne historie bohaterów stara się za wszelką cenę zamknąć w komedii. Górę bierze nie problematyka, ale czynnik menedżerski: schlebienie tanim gustom odbiorców. Co prawda, "Wydmuszka" nie należy do tekstów trudnych. Proste słownictwo, kolokwializmy, pojedyncze wulgaryzmy czy przewidywalne dialogi każą zaklasyfikować go do tych błahych i nie wysublimowanych. Ale to reżyser zarządza treścią. Może uczynić ją mądrą, zabawną, a nie tylko śmieszną. To on zwraca się do publiczności z ostatecznym przesłaniem. Spektakl nie należał do ambitnych. Trudno powiedzieć nawet, że się obronił.

Reżyser zabiera widzów na prowincję, do biblioteki miejskiej, zapomnianej przez czytelników. Pierwszą bohaterką, którą mają okazję poznać, jest Halina Kociemba- czterdziestoczteroletnia bibliotekarka, pozbawiona gustu, przywdziewająca babcine stroje,  stara panna mieszkająca z matką, całkowicie podporządkowana woli rodzicielki, szantażowana przez nią, ubezwłasnowolniona do tego stopnia, że zmuszona jest telefonować do niej klika razy dziennie. Drugą bohaterką jest Roksana Kulczyk- trzydziestoczteroletnia kobieta, uzależniona finansowo od męża od chwili, gdy uległ jej seksapilowi i pozwolił odejść pracy w cukierni, bojąca się go,  materialistka, dbająca o wygląd zewnętrzny, próżna. W pierwszej chwili  można było odnieść wrażenie, że tytuł spektaklu wyraża jej postawę. Pewnego dnia pojawia się w bibliotece. Nie. Nie była zainteresowana księgozbiorem. Schroniła się przed deszczem. Powód okaże się jednak zupełnie inny. Podczas pierwszej wizyty dochodzi do wymiany spostrzeżeń między Haliną a Roksaną. Okazuje się , że choć nie znały się wcześniej, wiele o sobie wiedziały. Pomimo ogromnych różnic osobowościowych, kobiety stopniowo zaprzyjaźniają się. Halina pomaga Roksanie ukształtować na nowo hierarchię wartości (a może tylko ją odświeżyć?), ta- wyzbyć się staroświeckości. Kulczyk odwiedza bibliotekę coraz częściej, wypożycza polecane przez Kociembę książki, dyskutuje prymitywnie z fabułą, zachowaniami bohaterów, Halina, słuchając rad młodszej koleżanki, staje się na nowo piękną, gustowną kobietą. Rozmawiają o zwyczajnych sprawach: otwarcie i skrycie.  Opowiadają o dawnych miłościach, o relacjach rodzinnych.  To z tych rozmów widzowie dowiadują się, że Roksana przyszła do biblioteki, choć powinna odwiedzić mieszczący się obok gabinet ginekologiczny, w którym (na polecenie męża) miała poddać się aborcji, że bibliotekarka związana była niegdyś z bratem męża Kulczykowej, ale przerwał znajomość, gdyż okazało się, że Halina nie może mieć dzieci. Kociemba wyznaje, że od tamtej pory czuje się wydmuszką, skorupką jajka, którego zawartość została wydmuchana przez małą dziurkę, kobietą niepełnowartościową, niepotrzebną, zmuszoną do przebywania w ukryciu, z dala od ludzi (biblioteka?). W sztuce pojawia się więc aspekt symboliczny, niewyszukany, ale jednak rodzący nadzieję na refleksję publiczności. Roksana zdradza Halinie, że mąż wyrzucił ją z domu. Zerwana została bowiem umowa: warunkiem małżeństwa była bezdzietność. Kulczyk spełnia marzenie Haliny: zabiera ją na rejs statkiem do Casablanki. W wygodnej kajucie dochodzi do zbliżenia. Co prawda, gaśnie światło, ale z późniejszego dialogu łatwo wywnioskować, że kobiety uległy namiętności i słabości. Wątek lesbijski wkradł się tu zupełnie niepotrzebnie. Można zapytać, czemu miał służyć. Pilawski ma skłonność do uwydatniania seksualności bohaterów. Na wyrost. Tolerancja, pozyskanie widza, czy próba ukazania problemu? Niezależnie od motywacji reżysera- scena jałowa i banalna. Wspólny rejs oddala bohaterki od siebie. Każda zaczyna żyje na swój sposób, ale obie są odmienione. Roksana odwiedza Halinę. Jest w zaawansowanej ciąży. Wybrała ją na matkę chrzestną dla córki. Wynajęła mieszkanie w Warszawie, pragnie się usamodzielnić, zakładając zakład kosmetyczny. Kociemba wyprowadziła się od matki, wynajęła mieszkanie, związała się z nieznanym publiczności mężczyzną. Dla rozsądku, dla stabilizacji emocjonalnej...Tak oto przedstawia się historia opowiedziana  przez Pilawskiego. Poszukiwanie drugiego dna: daremny trud. O czym więc był ten spektakl? Może o pięknie, może o czułości, może o nadziei...Widz musi ocenić sam.

Należy jednak odłożyć fabułę i skupić się na kreacjach bohaterek. W rolę bibliotekarki, Haliny Kociemby, wcieliła się Loretta Cichowicz, aktorka teatralna i filmowa, przez kilkanaście sezonów związana z Teatrem Nowym w  Łodzi, a także gościnnie z innymi scenami w kraju,  laureatka Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Pozostaję pod ogromnym wrażeniem jej talentu aktorskiego. Bez niej spektakl byłby martwy. Mogłoby go nawet nie być. To Cichowicz sprawiła, że wziąłem udział w wydarzeniach, w których bez jej obecności nie chciałbym uczestniczyć. Zastanawiam się jednocześnie, dlaczego aktorka o takich predyspozycjach (realizm psychologiczny postaci- to nie zasługa reżysera, umiejętność gry z niezbyt doświadczoną partnerką, prawdziwe przeżywanie, kreatywność sceniczna, dykcja, kontakt z publicznością), godzi się występować w spektaklach komercyjnych, wystawianych dla niewielkiej, mało wymagającej, grupy widzów. Trudno znaleźć pozytywne aspekty w kreacji Malwiny Irek (Roksana Kulczyk). U boku Loretty Cichowicz jawiła się jako adeptka zawodu aktorskiego. Niepewność i niedbałość sceniczna, sztuczność w wyrażaniu postaci, brak należytego zaangażowania nie zagwarantowały jej publicznej aprobaty.

Grzegorz Ćwiertniewicz
Dziennik Teatralny Wrocław
3 stycznia 2014

Książka tygodnia

Musical nieznany. Polskie inscenizacje musicalowe w latach 1961-1986
Wydawnictwo Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie
Grzegorz Lewandowski

Trailer tygodnia