Schulz bez cynamonu
"13 miesiąc..." - reż. Petr Boháč - Warszawskie Centrum PantomimyPierwsze skojarzenia z twórczością Brunona Schulza? Subiekci rozwijający bele materiału, sklepy z artykułami kolonialnymi oferujące wonne kadzidła i ognie bengalskie, cały barwny świat "konfekcyj" i "ingrediencyj". Słowem - zmitologizowany opis dzieciństwa w Drohobyczu ze wszystkimi jego powabami i feblikami. A co jeśli wywrócić całe to idylliczne uniwersum na nice, wyłuskując z tekstu mroczniejsze, perwersyjne sensy? Z taką interpretacją mierzy się spektakl będący owocem współpracy Warszawskiego Centrum Pantomimy w Teatrze Na Woli i czeskiego Spitfire Company.
Scenografia składa się z rozstawionych drabin i ścieżki usypanej z krwistoczerwonych, lakierowanych kobiecych szpilek. Po tym osobliwym wybiegu kroczy kobieta, prawie naga z wyjątkiem cielistej bielizny. Powoli odmierza kroki, stara się utrzymać równowagę. Przypomina tym samym fakira stąpającego po rozbitym szkle, bądź rozżarzonych węglach.
Słychać pierwsze dźwięki muzyki, wykonywanej zresztą na żywo. Kobieta usuwa się na drugi plan. Teraz będzie pożądliwie wić się na drabinie i pod nią. Od czasu do czasu jej ręce rozpościerają się, wsparte na szczeblach. W takim przypadku ułożenie jej ciała, wpisanego w rozstawioną drabinę, będzie przypominać pentagram - znany z różnych kręgów kulturowych symbol doskonałości człowieka. Liczba 5 kojarzona jest również z idealnością w sferze cielesności (przykładowo - pięć zmysłów) Dziś pentagram jest przede wszystkim wiązany z ezoteryką. Czyżby kobiece ciało było częścią tajemnej prawdy?
Uwagę widza koncentruje jednak to, co dzieje się na pierwszym planie - taniec dwóch kobiet odzianych w identyczne kostiumy i peruki. Ich lustrzana charakteryzacja nasuwa skojarzenia z "Xięgą bałwochwalczą", cyklem grafik autorstwa Schulza, ilustrującym erotyczne obsesje drohobyckiego twórcy. Ruchowa ekspresja kobiet przypomina trochę pensjonarskie umizgi - klepią się po łydkach, wymierzają klapsy, parskają śmiechem. Nie ma w tym jednak nic z niewinności. Bohaterki są tak naprawdę figurami szelmowskich kusicielek. Pionkami w ich erotycznej grze staje się dwóch mężczyzn - prawdopodobnie są oni scenicznymi wyobrażeniami postaci narratora "Sklepów cynamonowych" i "Sanatorium pod Klepsydrą" oraz jego ojca, Jakuba.
Pensjonarskie zaloty przeistaczają się w perwersyjną grę. Nie jest to stosunek równorzędny. Chłopiec i mężczyzna wyraźnie ulegają kobiecej dominacji. Demonicznym sukubem nie jest więc naga kobieta, prężąca się zmysłowo w tle. Destruktywną siłę kobiecą przebrano warstwy tiulu i sztywne peruki. Kobiety - modliszki kuszą, prowokują, po czym parskają szyderczym śmiechem. W ich postaciach można dopatrywać się analogii ze służącą Adelą, jedną z głównych bohaterek opowiadań Schulza. To właśnie Adela, mimo całej swojej pozornej prostolinijności, wodzi na manowce mocą swego kobiecego erotyzmu. Warto nadmienić, że cała twórczość autora interpretowana jest jako manifestacja jego erotycznych kompleksów. W jego świecie, niczym u Sacher- Masocha, to kobieta jest bożkiem trzymającym w garści poddanego jej woli mężczyznę.
Najważniejszym elementem gry stają się czerwone szpilki. Obuwie na niebotycznie wysokim obcasie jest przecież częstym fetyszem. Kusicielki zakładają buty, po czym ciskają nimi w mężczyzn. W jednej ze scen karminowy pantofelek spełnia funkcję naczynia liturgicznego, z którego, w trakcie osobliwego chrztu, na głowy postaci jest sypane ziarno. Schludnie ułożona ścieżka ze szpilek zostaje zniszczona; przestrzeń pogrąża się w chaosie. Czy zatem współczesny człowiek nie może osiągnąć seksualnej satysfakcji bez użycia przedmiotów? Czy obiekt - fetysz ma dziś większy udział w stymulacji erotycznej niż ciało, słowo, gest? Oto skrajnie pesymistyczna wizja człowieczeństwa - prymat przedmiotu nad podmiotem. Wszak w pewnym momencie "Jakub" tuli korpus manekina. Ciało zostaje pomylone z jego podróbką. Zwykłą fałszywką.
Może się wydawać, że "Józef" posiada pewną władzę nad tym, co dzieje się na scenie. Niekiedy postaci animowane są przez otwarcie i zamykanie foliału (Księga z "Sanatorium pod Klepsydrą"?). Takie rozwiązanie świadczy o sztuczności świata przedstawionego - zamknięcie księgi powoduje zamrożenie ruchu, jej otwarcie - ponowne ożywienie. Czyżby wszystkie akcje były jedynie produktem fantazji? Podobny skutek przynoszą wystrzały z broni kapiszonowej. Aktorzy pogrążają się w chwilowym letargu, by parę sekund później wznowić swoje działania. Sąsiedztwo miłości i śmierci, splot Erosa i Tanatosa? Raczej dowód na sztuczność wykreowanego świata erotycznej fantazji. Nie bez kozery pierwsza część tytułu spektaklu brzmi "13 miesiąc", będącym zapożyczeniem z opowiadania "Noc wielkiego sezonu". Trzynasty miesiąc to, według słów Schulza, miesiąc fałszywy, kaleki, wyrastający z "wyrodnych lat".
O fasadowości świata najdobitniej świadczy scena ostatnia. Bohaterowie zostają upozowani jak manekiny w witrynie sklepowej. Na ich szyjach i rękach wiszą tabliczki z napisami: "FOR SALE", "SALE 80%" itp. Obraz wymowny, w kontekście całości może zbyt plakatowy, ale doskonale podsumowujący myśl spektaklu. "Traktat o manekinach" nie jest jedynie szaleńczym pseudoprofetycznym bełkotem kupca bławatnego. To wizja świata zdehumanizowanego, w którym ciało zostaje zrównane z towarem gotowym do masowego powielania i sprzedaży.
Spektakl w reżyserii Petra Boháča pokazuje pewien paradoks - za pośrednictwem żywiołowej ekspresji ruchowej konstruowany jest obraz utowarowionego świata, w którym między ciałem a statycznym przedmiotem postawiono znak równości. Prawdziwa seksualność reprezentowana przez nagą kobietę zostaje przyćmiona przez sztuczność, gadżet, fetysz, wyrachowany flirt. Od samego stosunku płciowego atrakcyjniejsza staje się jego otoczka. Prawdziwą komunikację zastępuje wyreżyserowana gra. Przy tym w człowieku tkwi głęboko zakorzeniony strach przed autentyczną zmysłową seksualnością. Twórcom należy się uznanie za odwagę w rewizji twórczości Schulza. Przecież spomiędzy wersów o egzotycznych ptakach i tajemniczych rycinach puszcza do nas oczko perwersja.